Oto druga część rozmowy z Panem Jerzym Pocicą, terapeutą i psychologiem z Akademii Rozwoju Sokrates z Krakowa. Pan Jerzy poświęcił swój cenny czas i podzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem w pracy terapeutycznej i trenerskiej. W poprzedniej części odpowiedział nam na ogólne zagadnienia związane z depresją. A dziś prezentujemy drugą część wywiadu Depresja w branży muzycznej. Można jednak potraktować tę rozmowę, szerzej, dotykającej twórczości ogólnie pojmowanej.
CZĘŚĆ PIERWSZĄ MOŻESZ PRZECZYTAĆ KLIKAJĄC TU!
Rozmawiają: Jerzy Pocica – psychoterapeuta, Krzysztof Szajda – Error Theory, Pan Winyl.
Pierwsze trzy pytania odnoszą się do konkretnych sytuacji, które uznaliśmy za mity. Poprosiliśmy Pana Jerzego o ustosunkowanie się do nich:
Pan Winyl: szczęśliwy artysta nie tworzy dobrej sztuki – czy twórczość może być szczęśliwa?
Jerzy Pocica: To przekonanie może się brać z tego, że tworzenie wymaga pewnego napięcia, to napięcie łączy się z jakimś brakiem lub nadmiarem. Musimy je z siebie wyrzucić lub w coś zapakować, bo jest trudne. Jest konsekwencją myślenia psychoanalitycznego, że tworzenie to sublimacja dla popędów, które inaczej stanowiłyby dla nas zagrożenie. Stąd być może to przekonanie, że tworzenie wymaga nieszczęścia, że człowiek szczęśliwy nie tworzy dobrej sztuki. Nie ma w nim tego napięcia (cierpienia do wyrażenia) i potrzeby, żeby coś wyrzucić, rozładować w wysublimowaną formę artystyczną.
Tymczasem, szczęście jest stanem, którego czasem doświadczamy, kiedy umiemy o nie zadbać. Nie jest czymś stałym, danym raz na zawsze. Człowiek przeżywający stan szczęścia jest tak zasocjowany, przepełniony doświadczeniem szczęścia, że nie ma już zasobów uwagi, aby jeszcze coś ponad to wyrażać. Nie ma też potrzeby od niczego się uwalniać. Jeżeli jednak komuś szczęście daje tworzenie, to w stanie szczęścia będzie w stanie tworzyć i już chyba wiemy, że zachwyt też może być źródłem tworzenia.
Może też to połączenie: szczęście – nie dobra sztuka; cierpienie – dobra sztuka, bierze się z czasów kiedy stany emocjonalne, cierpienie czy szczęście wydawały się czymś co się nam przydarza.
Czymś co dostajemy, na co nie mamy wpływu. Możemy je jedynie z pomocą nieświadomych mechanizmów obronnych wypierać, projektować, zaprzeczać lub sublimować. Tymczasem współcześnie coraz pewniej uważamy, że mamy na nie wpływ. Są efektem naszych wyborów, doświadczeń, nawyków. Możemy uczyć się czuć i myśleć inaczej, dokonywać innych wyborów, uczyć się zdrowych nawyków. Taka postawa pomaga odłączać tworzenie od cierpienia.
Gdyby przyjąć, że są dwa impulsy tworzenia: jeden – wypowiedzieć coś co jest we mnie, wyrzucić to z siebie i dzięki temu uwolnić się od tego, to rzeczywiście negatywne doświadczenia i uczucia muszą leżeć u podstaw wypływającego z tego impulsu tworzenia. Drugi – podzielić się moim doświadczenie, odkryciem, radością. Tutaj konieczna jest otwartość i gotowość na uznanie takich uczuć i doświadczeń. Oba impulsy są wg. mnie równoprawne. Ważna jest też nasza świadomość, który to jest impuls i co robimy z tymi uczuciami, które są jego treścią, poza przetworzeniem ich w dzieło. Jakie mamy nawyki poczucia wartości, spokoju, relaksu czy regeneracji.
Są dwa rodzaje pozycji wobec doświadczeń i doświadczania: asocjacja – jesteśmy cali pochłonięci przez to doświadczenie, nasza uwaga jest cała w tym doświadczeniu, nie dostrzegamy niczego innego, i dysocjacja – pozycja obserwatora. Uwaga obejmuje zarówno doświadczenie jak i nas doświadczających, wydaje mi się, że muzyka i każda sztuka wymaga zdolności do wchodzenia w oba stany i dobrego przemieszczania się pomiędzy nimi. Asocjacja jedynie z cierpieniem, nie jest gwarantem tworzenia dobrej sztuki, to mit, który może niszczyć wiele wspaniałych pomysłów, które przychodzą do nas w stanie szczęścia, spokoju lub ot, tak.
Pan Winyl: Pokutuje przekonanie, że dobra muzyka wystarczy i że sama się obroni. Jest to chyba jeden z najczęstszych powodów rozczarowań? Czemu należałoby się przyjrzeć, żeby ten stan zmienić?
Jerzy Pocica: Czasem może rzeczywiście wystarczy, kiedy tworząc byliśmy spójni, uważni, zgodni ze sobą, świadomi i jednocześnie zanurzeni w tworzeniu. Czasem wystarczy i nawet jest potrzebne poczucie, że to co zrobiliśmy jest dobre, skończone – domknięte. Warto mieć i dbać o takie chwile, w których jestem zadowolony z tego co robię, co stworzyłem. Można przyjąć, że w trakcie wykonywania muzyka będzie się zmieniać, w naturalny sposób, jako konsekwencja odbioru i połączenia chwili wykonania i reakcji odbiorców, ale tu i teraz mogę akceptować i cieszyć się tym co stworzyłem. Czasem trzeba wiary w to co się stworzyło i odwagi żeby grać to w co wierzymy.
Dobra muzyka może wystarczyć zatem artyście, ale czy wystarczy, żeby wejść na rynek, żeby usłyszeli go ci do których chce dotrzeć, żeby stać się na tyle słyszalnym podmiotem na rynku muzycznym, aby muzyka stała się pracą, źródłem utrzymania?
W tym sensie dobra muzyka nie wystarczy, potrzebna jest praca promocyjna, wiele działań służących dotarciu do słuchacza, zbudowaniu grupy odbiorców, zbudowaniu nazwiska i marki – skojarzenia ze stylem i gatunkiem, z określonymi treściami i wzruszeniami, jakich muzyka dostarcza.
Jednocześnie jest pytanie: co to znaczy dobra muzyka?
Pewnie każdy ma różne kryteria dobrej muzyki i te różne kryteria mogą być powodem do dalszej pracy nad swoją muzyką. Do badania własnych odczuć kiedy ją gramy i odbieramy reakcje słuchaczy. Tak aby to co moje spotkało się z tym co twoje aby odnaleźć taki punkt, w którym czujemy, że oddaliśmy w muzyce, to co było jej impulsem, że jest ona zgodna z naszym odczuciem naszej proporcji struktury, melodii, ekspresji, gatunku a jednocześnie słuchacze z nią rezonują.
Jest też zapewne tak, że kiedy spływają pierwsze informacje zwrotne na temat naszej muzyki od słuchaczy, jest to szczególny moment. Wtedy autor musi zmierzyć się z krytyką, z uwagami co mógłby (musi) zmienić, dopracować. A to wywołuje do tablicy jego poczucie wartości. Na ile jest mocne, głębokie i zdolne do przyjęcia krytyki jako inspiracji a nie zagrożenia i ataku (może to przekonanie – dobra muzyka wystarczy ma charakter obrony przez potencjalną krytyką).
Dobra muzyka jest konieczna, ale nie wystarczająca, żeby mieć satysfakcje z jej tworzenia, wykonania i odbioru przez słuchaczy. Trzeba czegoś jeszcze, aby osiągnąć sukces.
To często dopiero wstęp do pracy. Początek poszukiwania unikalnej fuzji muzyki, która wyraża mnie, moje intymne uczucia – myśli – przesłanie, w tworzeniu i wykonaniu muzyki, jednocześnie odpowiada na intymne wewnętrzne potrzeby słuchaczy, a dodatku, bierze pod uwagę moment i miejsce wykonania – chwile tego spotkania. Zazwyczaj trzeba pokory i uwagi w przyjmowaniu reakcji słuchaczy i cierpliwości w szukaniu optymalnej formy i treści swojej muzyki.
Przekonanie, ze dobra muzyka wystarczy, że sama dotrze do odbiorców, a potem przyciągnie ich na sale koncertowe, do sklepów po płyty, ignorujące ciągłą pracę jaką artysta musi wykonać na rzecz swojej muzyki, pomijające pracę promocyjną jaką trzeba wykonać aby do nich dotrzeć, zwrócić ich uwagę, pragnienie słuchania, zachęcić do aktywnego uczestniczenia, to przekonanie naraża na frustrację, konflikty i wypalenie.
Nawet klasycy muzyki, których teraz uznajemy za mistrzów, aby komponować i grać swoją muzykę, musieli cały czas szukać mecenasa, miejsca do grania, i odbiorców, którzy przekażą o nich informację dalej. Komponowanie i granie to była tylko część ich muzycznego działania, i większość dziś uznawanych za największych była w tym zadziwiająco skuteczna.
Czemu należałoby się przyjrzeć?
Trzeba rozpoznać co jest źródłem takiej postawy. Sprawdzić jakie nawyki lub brak jakich nawyków, brak jakiej wiedzy jest racjonalizowany przez to przekonanie. Przekonania czasem służą jako wymówka, żeby nie pracować, nie doskonalić i rozwijać się. Na ile jestem pewny i skąd czerpię tę pewność, że to, co tworze to dobra muzyka?
Co jest dla mnie ważne w tworzeniu, graniu, byciu muzykiem na scenie, na rynku muzycznym? Co wiem o prawach rynku muzycznego, o tym co decyduje o kształtowaniu się gustów, przyciąganiu uwagi, budowaniu grupy odbiorców, o mediach i narzędziach, koniecznych dla zdobycia słuchaczy
Pan Winyl: jestem artystą , nie rzemieślnikiem – czy to postawa, która usprawiedliwia lenistwo? Co może stać za tym?
Jerzy Pocica: To rozróżnienie jest być może trochę złudne, przecież najbardziej piękne dzieło wymaga rzemieślniczej ilości powtórzeń, aby je wykonać i najbardziej żmudna rzemieślnicza praca nad wykonaniem przynosi czasem, chwile twórczego odkrycia dźwięku, frazy czy melodii.
Może to być też rzeczywiście maska dla lenistwa, dla dumy albo pychy. Artysta nie ćwiczy, artysta gra to, co on uważa, a nie czego chcą słuchacze. Artysta nie musi się trzymać reguł rzemiosła, których wymaga muzyka, gatunek, zrozumienie.
Wiele czynników może stać za taką postawą, mających charakter obronny np.:
- obawa przed krytyką, oceną, zamykając się w przekonaniu o wyjątkowości mojego dzieła, które już nie wymaga żadnego dopracowania, żadnej rzemieślniczej pracy, buduję w sobie postawę – ich ocena nie ma dla mnie znaczenia, oni nie rozumieją mojej sztuki, tego co ona znaczy, co wyraża. Od rzemieślnika można wymagać ale od artysty nie, artysta nie podlega oczekiwaniom, on narzuca standardy oceny, łatwiej wtedy odrzucić krytykę,
- obrona przed pracowaniem nad szczegółami, bo w trakcie możemy dopatrzyć się niedoskonałości i dzieło może okazać się nie tak dobre jak chcemy o nim i o sobie myśleć,
- przekonanie, że jeżeli coś wymaga rzemieślniczego dopracowywania, tzn. że dzieło nie było wystarczająco dobre, a ja tworzę tylko dobre rzeczy (obawa przed konfrontacją z własnym poczuciem wartości),
- nawyk oceny, tylko za to co od razu zrobione mogę być doceniony, mogę siebie docenić, jeżeli coś trzeba dopracowywać tzn. że nie wystarczająco się staraliśmy, byliśmy nie uważni, jesteśmy nie OK, może to być konsekwencja tego jak byliśmy oceniani w życiu za swoje dzieła i działania. Poprawianie czegoś było karą, stąd skojarzenie poprawianie – kara – ból,
- brak umiejętności cierpliwej, wytrwałej pracy, z czekaniem na efekt, potrzeba natychmiastowej gratyfikacji,
- kłopot z długotrwałą koncentracją nad jednym zadaniem, potrzeba nowych pobudzeń,
- przekonanie, że dobre jest to co powstanie w chwili natchnienia, a to co wymaga pracy, jest skażone brakiem wystarczającego dobrego natchnienia lub mojej uważności w odebraniu przekazu natchnienia,
Postawa – jestem jednocześnie artystą i rzemieślnikiem, tworzę i pracuję, doświadczam i przekazuję to w swojej muzyce, przyjmuje i przetwarzam w dzieło przekaz natchnienia, jednocześnie ćwiczę, doskonalę, rozwijam, jest moim zdaniem, koniecznością. Żeby czerpać wewnętrzną radość z tworzenia i pracy muzyka, mieć więcej spokoju i pewności i odporności na trudy bycia muzykiem trzeba podjąć pracę nad tym.
Ktoś kiedy powiedział, nie w pełni mam wpływ na natchnienie, szczęście czy fart, ale mam wpływ na to, żeby gdy przyjdą zastałą mnie przy pracy.
Spora część pisarzy twierdzi, nie ma czegoś takiego jak natchnienie, są pomysły, które przychodzą kiedy piszesz i / lub uważnie słuchasz, każdego dnia.
Pan Winyl: czy smutna kreacja artystyczna może wpływać na to, że jestem bardziej podatny na depresję?
Jerzy Pocica: Może, odpowiadając wprost. Może zadziałać mechanizm autosugestii. Może też powstać silne połączenie, tylko wtedy gdy jestem smutny tworzę dobre rzeczy. To z kolei może prowadzić do nieświadomego najczęściej, poszukiwania powodu do smutku i stanu smutku. Nasze zachowania, myśli nastroje, to też efekt powtarzania i warunkowania i możemy się uwarunkować na połączeniu smutek – tworzenie. To może osłabiać zasoby dobrego, zdrowego myślenia i w chwili rzeczywistego kryzysu, niestety, powodować wejście w depresję. Może też pomagać być w stanie smutku. Nasze emocje, nastroje wpływają na myśli i zachowania, ten mechanizm działa już niezależnie od nas, wciągając nas w depresje.
Może nie znaczy musi. Jeżeli osoba ma odpowiedni dystans do tego co robi, zachowuje świadomość, ze jest to autokreacja na użytek promocji, i ma inne sfery poza muzyką, w których się realizuje, gdzie jest spokojna, szczęśliwa, radosna, smutna kreacja artystyczna nie musi prowadzić do depresji.
Pan Winyl: czy budowanie tożsamości artystycznej na swoich emocjach i zranieniach może być groźne?
Jerzy Pocica: Pytanie trochę podobne do poprzedniego. Może, jeżeli stracimy dystans, że to tylko kreacja artystyczna; nasze zachowania, szczególnie, te które często powtarzamy i realizujemy w silnym emocjach, mogą stać się naszym nawykiem i działać nawet wtedy gdy zejdziemy ze sceny.
Osobna sprawa to budowanie tożsamości artystycznej na własnych zranieniach. Jakaś część naszej twórczości opiera się na naszym doświadczeniu, więc z konieczności na naszych zranieniach, emocjach. To może być źródłem siły i autentyczności naszej muzyki. Muzyka jest wtedy przestrzenią gdzie sublimujemy swoje wewnętrzne napięcia, konflikty czy zranienia i w bezpiecznej formie, wyrzucając je na zewnątrz. Widzimy je wtedy z dystansu i uwalniamy się od nich. Muzyka, granie jest wtedy formą autoterapii.
Jeżeli natomiast zbyt się uwarunkujemy na swoją kreację artystyczną zbudowaną na swoich zranieniach, wewnętrznych konfliktach, nie załapiemy do niej dystansu jako środka do celu może być wtedy pułapką, zamiast nas uwalniać, podtrzymuje nasze zranienia.
Aby tak się nie stało, czasem warto, jak mówiłem w poprzednim pytaniu, budować swoją życiową tożsamość na wielu polach, też poza muzycznych. Warto też szukać okazji do bycia bardziej świadomym twórcą, który nie tylko wyraża swoje emocje, ale w drodze refleksji staje się świadomy czegoś więcej: po co to robi, kim jest, co i po co chce przekazać. Warto dbać o swoje emocje, myśli, ciało, wyobraźnię, kreatywność, o równowagę pomiędzy sceną – życiem – relacjami z innymi i sobą. Można również skorzystać z terapii lub coachingu, które pomogą zrozumieć lepiej siebie, lepiej radzić sobie z emocjami, stawać się bardziej świadomym człowiekiem i twórcą.
Pan Winyl: co odróżnia artystę spełnionego od niespełnionego?
Jerzy Pocica: Ważny może tu być punkt z jakiego patrzymy na spełnienie i jak rozumiemy spełnienie. Spełnienie i niespełnienie to może odczucia bardziej niż fakty. A odczucia możemy kontrolować i kształtować działania a także myślenie o sobie, o celach, o muzyce i wartościach. Im więcej zdolności do przywracania sobie stanów spokoju, akceptacji siebie i innych, uznania i doceniania, bycia tu i teraz, radości, tym łatwiej nam czuć się spełnionym. To hipoteza, myślę jednak, że mocno prawdopodobna.
Co to jest spełnienie? Mierzymy je kryteriami wewnętrznymi: napisałem i zagrałem to co chciałem, tak jak chciałem, tam gdzie chciałem, za tyle za ile chciałem lub zewnętrznymi: uznanie, rankingi, ilość koncertów płyt, pieniądze czy sława. Pewnie jedno i drugie jest ważne. Warto szukać takiej równowagi pomiędzy nimi, żeby pchała nas po więcej, jednocześnie pomagała doświadczać spełnienia, zadowolenia z tego co się robi i co się już osiągnęło.
Można by powiedzieć, że większą szanse na spełnienie ma osoba, która ma i zna swoje kryteria spełnienia, zależne w jak największym stopniu od siebie, i wśród tych kryteriów być może ważne jest kryterium – lubię to co robię, wierzę w to co robię.
Zdolność do cieszenia się tworzeniem, wykonywaniem muzyki i tym co osiągnęliśmy. Docenianie swoich zasobów i osiągnięć jest konieczne, aby czuć się spełnionym, niezależnie od sukcesu na rynku. Można w sobie rozwinąć zdolność do poczucia spełnienia i zachować jednocześnie impuls do dalszego tworzenia, wtedy kiedy tworzenie bardziej nas inspiruje niż potrzeba pierwszego miejsca na liście przebojów.
Może też artysta spełniony, jest bardziej zintegrowany, autentyczny i wiarygodny i tym w swojej muzyce, przyciąga i modeluje takie odczucia, postawy u odbiorców, staje się ich twórcą, gra ich tęsknoty i pragnienia.
Pan Winyl: dlaczego ważne jest to, żeby budować karierę na własnych wartościach i granicach?
Jerzy Pocica: Odpowiadając wprost: cena za bycie poza sobą, działanie przez dłuższy czas wbrew uznawanym i ważnym dla siebie wartościom jest duża. Czasem płacimy za to za dużo: wypaleniem, cierpieniem, smutkiem czy depresją.
Jakbyśmy jechali na silniku zasilanym nie naszym olejem, z niezgodnymi z nami właściwościami. Olej odpowiada za redukcje tarcia, schładzanie, uszczelnianie, ochronę przed korozją, zmniejszenie drgań, to dobre metafory różnych procesów psychicznych. Jeżeli nie spełnia naszych właściwości (wartości i granic) powoduje, że silnik – serce, umysł, duch i ciało poddane presji i pozbawione ochrony wcześniej się zużywają i tracą sprawność, żywotność.
Oczywiście to może też być kwestia decyzji – kariera i nic innego nie jest ważne, poza tym nic się nie liczy, i godzimy się na to, ale zapewne większość świadomie nie chce robić takiego zakładu.
Albo najpierw kariera, zbudowanie pozycji, publiczności a potem wolność tworzenia coraz bardziej w zgodzie ze sobą. Możliwe, ale trochę niebezpieczne wyjście. Możemy stać się zakładnikami tego, dzięki czemu zrobiliśmy karierę, no i mimo planu, zatrzeć po drodze swój silnik, swoje serce.
Ciekawe jest pytanie, czy i jak jest możliwe zrobienie kariery i jednocześnie bycie w zgodzie ze swoimi wartościami i granicami kompromisu, wpływu.
I może jeszcze pytanie, jeżeli już godzę się na wybór i wymagania kariery, działania wbrew swoim wartościom i granicom, to jak zapewnić sobie obszary życia i aktywności w których dla równowagi jesteśmy w zgodzie ze sobą, działamy ze środka, od siebie?
Pan Winyl: czy do kariery jakoś się mogę przygotować, żeby uniknąć rozczarowań i załamań?
Jerzy Pocica: Tak, można się przygotować, chociaż nie sprawi to, że unikniemy rozczarowań i załamań, może natomiast sprawić, że łatwiej je przyjmiemy, przejdziemy przez nie, i być może nawet wykorzystamy dla wzmocnienia siebie.
Można podejść do kariery jak do projektu: określić czy, dlaczego i jak bardzo chcę tego. Wybrać sferę działania muzyki, określić swoje cele długoterminowe i krótkoterminowe, cele rynkowe, artystyczne, osobiste, uznać swoje zasoby: co mam, czego potrzebuję, określić czy i z kim chcę to robić, określić czas i rezerwy czasowe, sposoby regeneracji i dbania o siebie.
Nie tylko można, nawet powinniśmy się przygotować, to ułatwia sukces, satysfakcje i pomaga radzić sobie z kryzysami, rozczarowaniem, zwątpieniem.
Krzysztof Szajda: dlaczego artystów spotyka kryzys twórczy? Nie mogą tworzyć?
Jerzy Pocica: Kryzys twórczy to jak zakwasy po intensywnym ćwiczeniu, po okresach rozleniwienia i braku działania. Każdy proces kiedyś wyczerpuje impet, trudno cały czas działać na najwyższych obrotach. Uwaga, skupienie, kreatywność to zasoby, które są wyczerpywalne, ale dobra nowina jest taka, że zasadniczo są odnawialne.
Oczywiście, można zmniejszyć amplitudę kryzysu i jego wielkość, ale nie można go uniknąć, nawet nie trzeba. Jestem zwolennikiem koncepcji, że kryzys jest potrzebny, pozwala opuścić znane rejony, schematy, nabrać dystansu, otworzyć się na nowe, odpocząć.
Ważniejsze od tego, że nas spotyka jest jak go doświadczamy i jak sobie z nim radzimy. Jeżeli mamy do niego nastawienie bardziej pozytywne, że jest czymś naturalnym, a nie że jest tylko słabością, której trzeba unikać, to łatwiej sobie z nim radzimy i lepiej wykorzystujemy jak okazję do odnowy czy zmiany.
Zatem traktujmy kryzys jak naturalną część procesu tworzenia, i kiedy nam się zdarzy, wykorzystajmy go na inne działania, które nas zrelaksują, zregenerują, nauczą czegoś, żebyśmy byli gotowi na przypływ twórczości.
Odejdźmy na jakiś czas od tworzenia. Umysł potrzebuje czasu, dystansu, przerwy, wtedy w jego nieświadomej – podświadomej części proces inkubacji dokonuje przeglądu zasobów i szuka ciągu dalszego dla dzieła.
Innymi sposobami na kryzys, są rytuały i regularna codzienna porcja jakiegoś działania. Kiedyś jeden z pisarzy powiedział, że nie ma czegoś takiego jak natchnienie, jest stała codzienne porcja pisania i zgoda na to, że nie wszystko co napisałeś, zostanie.
Krzysztof Szajda: czy to prawda, że artysta, który cierpi jest o wiele bardziej płodny, tworzy bardziej artystyczne piosenki, jest bardziej prawdziwy?
Jerzy Pocica: I tak i nie, każde uczucie, przeżywane autentycznie może być źródłem, impulsem twórczości. Uczucie smutku, cierpienia jeżeli jest silne, może potrzebować więcej czasu i uwagi na wyrażanie, na uwolnienie. Jeżeli założyć, że artysta to ktoś, kto wychodzi poza zwyczajność, rutynę, schematy, spostrzega coś w inny sposób i ma niewytłumaczalną potrzebę wyrażenie swoich uczuć w jakimś materiale, to to bycie poza, bycie innym, zazwyczaj może łączyć się z napięciem, któremu bliżej do cierpienia.
Uczucie radości, zachwytu, ciekawości, też mogą być źródłem tworzenia i płodności, chociaż może szybciej się wypalają, stąd mogą dawać mniej twórczości. Ale być może to kwestia nastawienia i kulturowego zwyczaju.
Pan Winyl: czy emocje są konieczne do tworzenia?
Jerzy Pocica: Myślę, że tak. Na pewno w pierwszej fazie, pierwszego impulsu i pierwszych zapisów. Mogą być inspiracją pomysłu muzycznego, tekstu lub paliwem do zapisu i nagrania pomysłu. Obróbka czasem jest już kwestią pewnego rzemiosła. Często być może nie jesteśmy świadomi, co to za emocja, dopiero gdy ktoś nas zatrzyma, zapyta, uświadamiamy je sobie, nazywamy.
Nie ma życia bez emocji. Warto się pytać, jakich emocji jest więcej w naszym życiu, na co dzień, jakich emocji jest więcej w moim tworzeniu i na ile to służy mnie i mojemu dziełu? I w odpowiedzi na to pytanie kształtować swoje sposoby tworzenia.
Pan Winyl: jak radzić sobie z hejtem?
Jerzy Pocica: To temat szerszy, dotyczy tego jak sobie radzić z krytyką, i z krytyką agresywną, nie uzasadnioną, anonimową. Odpowiadając na skróty, dobrze jest nauczyć się przyjmować je jak opinie i informacje, o tym, który je pisze, a nie jako prawdę o sobie, to opinia kogoś a nie prawda o mnie.
Dobrze jest też mieć swojej sposoby rozładowania w dobry sposób złości, uspokajania się, odwoływania się do swojego poczucia, że to co robię jest zgodne ze mną, jest moją prawdą, i inni mogą odbierać je jak chcą. Jeżeli jest to agresywne w formie i treści, a hejt zazwyczaj taki jest, lepiej w ogóle nie wchodzić w ich analizę.
Pan Winyl: chcę tworzyć, ale nie nawiedzę konkurencji i oceniania, muzyka to nie zawody?
Jerzy Pocica: Muzyka to nie zawody, tworzenie to nie zawody, jednocześnie nie mamy wpływu na to co odbiorcy i media zrobią z moją muzyką. Jak poddadzą ją ocenie, porównaniu, rankingom. Tak to działa, czy tego chcemy czy nie. Im szybciej się z tym zaprzyjaźnimy, znajdziemy swoją odpowiedź na zawody, w które ktoś wpuści naszą muzykę i nas, tym łatwiej będzie nam przyjmować ocenę, naszą pozycję na mecie. Pomocna będzie świadomość i dystans wobec sposobów w jaki inni odbierają moją muzykę i co z nią robią i dystans wobec siebie.
Pan Winyl: jak sobie z tym poradzić?
Świadomość co i po co tworzę i prezentuję ludziom, co mnie inspiruje – pcha do robienia tego i jaką to ma dla mnie wartość.
Świadomość, że w momencie, w którym oddaje dzieło odbiorcom, to ono trochę przestaje być moje i oni mogą zrobić z nim co chcą i porównać z czym chcą (oczywiście w sensie odbioru).
Świadomość, że kiedy nie zgodzę się na zawody będzie to miało swoje konsekwencje. Co wtedy zrobię i jak sobie z tym poradzę. Świadomość, że dokąd to co inni robią z moim dziełem nie narusza moich wartości i celów, mogę przyglądać się temu z dystansu. Traktować je jako informacje o nich, o ich wrażliwości, potrzebach i stylu. A także o nieprzewidywalnych możliwościach mojego dzieła.
Krzysztof Szajda: czasami artyści, spotykają się z niezrozumieniem swojej sztuki? Czy coś z nimi jest nie tak?
Jerzy Pocica: Co to znaczy i kiedy uznaje, że inni nie rozumieją mojej sztuki? To zależy. Jeżeli wydaje mi się prowadzi do zakłóceń, zaburzeń w działaniu, myśleniu i odczuwaniu, to może być sygnał, że warto popracować nad psychologicznym źródłem tego poczucia, nad sobą, aby uwolnić się od niszczącej, niezdrowej siły tego wydaje mi się.
W innym przypadku, gdy radzisz sobie z tym, nie zakłóca to twojego funkcjonowania, to powiedziałbym jesteś nadwrażliwy i dostrzegasz tylko brak zrozumienia, tam gdzie jest, być może inne niż twoje rozumienie i odbiór. Mam takie pozytywne założenie, że zawsze jest ktoś kto rozumie moją sztukę, tylko na niego mogłem jeszcze nie trafić, albo nie zauważyłem, że rozumieją, ponieważ oczekiwałem, że zareaguję tak samo jak ja.
Aby się chronić przed osłabiającym przekonanie braku zrozumienia dobrze jest:
- uwalniać się od zależności aby swoje dzieło cenić tylko przez odbiór i to odbiór tych którzy właśnie go słuchają, zapominając o tych, którym się moje dzieło podobało,
- poszukiwać, aktywnie pytać o uwagi i zrozumienie, żeby sprawdzić czy moje wydaje się jest zgodne z faktami i być może wykorzystać potem te uwagi w dalszej pacy,
- wzmacniać swoją pewność siebie jako osoby i artysty i niezależność tylko i wyłącznie od oceny zewnętrznej.
Pan Winyl: Artyści chcieliby mieć stabilność w życiu, ale praca muzyka tego nie ułatwia, jak mogą o to zadbać?
Jerzy Pocica: Potraktować prace muzyka jako pracę i projekt i przedsiębiorstwo i tak ją sobie i w niej się zorganizować. Rozwijać siebie, uniezależniać się w myśleniu o sobie – w budowaniu własnej pewności siebie od sceny, dbać o inne obszary życia, gdzie łatwiej o stabilność, stałość.
Krzysztof Szajda: dlaczego środowisko muzyczne wciąż bagatelizuje depresję, problemy z psychiką, skoro to dotyczy aż tak wielu ludzi?
Jerzy Pocica: Już o tym mówiliśmy, może to konsekwencja przekonań, że tworzenie wymaga cierpienia, smutku, depresji, że branża muzyczna aktywuje depresje, że tworzenie muzyki przyciąga osoby ze skłonnościami do depresji, a skoro depresja przynależy do tworzenia, jest jego konstytutywną cechą, to nie bardzo można coś z tym zrobić, i może nie trzeba, bo przecież pozbawi się tym samy tworzenie i artystów koniecznego do tworzenia napędu. Może też mieć na to wpływ rywalizacja, koncentracja na swoich celach i problemach, na sobie. Może też brak wiedzy o groźbie depresji, o skali zniszczeń jakich nieleczona może dokonać w nas, w naszych relacjach i rodzinach.
Krzysztof Szajda: Artyści to również bardzo często osoby samotne w pogoni za karierą. Czy singiel jest lepszym materiałem dla wytwórni niż ustatkowany artysta?
Jerzy Pocica: To chyba bardziej zależy od charakteru. Singiel może być bardziej mobilny, elastyczny, ale może nie umieć współpracować, być odpowiedzialnym, wytrwałym, może nie umieć budować relacji ani ze współwykonawcami, ani z managerem i z innymi ludźmi od których zależy sukces jego muzyki. Ustatkowany może być bardzie współpracujący, przewidywalny, odpowiedzialny, ale też może być mniej elastyczny, mobilny, gotowy do zmiany. Chyba charakter jest ważniejszy niż stan. Chociaż być może jest jakaś statystyka wynikająca z doświadczeń, z kim częściej się lepiej współpracuje, nie znam jednak takich statystyk i badań.
Krzysztof Szajda: Samotność w branży. Niby mnóstwo znanych znajomych, ale każdy sobie i nikt tak naprawdę nie jest przyjacielem.
Jerzy Pocica: Pewnie kluczem jest tu rywalizacja, wzmocniona wrażliwością i niepewnością wartości swojego dzieła. W nastawieniu rywalizacji, łatwiej traktować innych jako potencjalnych rywali o uwagę odbiorców. Stąd łatwiej (mniej ryzykownie) jest budować relacje oparte o powierzchowne doraźne bardziej interesy niż więzi, w których nie muszę się przejmować innymi i nie mam wyrzutów, kiedy ich opuszczam, wykorzystuję, traktuję jako stopień do osiągnięcia czegoś.
Trudniej też o zaufanie. Zaufanie jest wyrazem uznania, że się Ciebie nie obawiam i jestem gotowy skupić uwagę na Tobie, bez poczucia i kalkulacji że coś mogę stracić, kiedy niechcący sprawię, pomogę ci osiągnąć coś, co gdybym cię nie pomógł to sam bym osiągnął, dostał. Kiedy jest zaufanie do innych i do siebie samego (że damy sobie radę) nie boimy się dzielić, dawać.
Inny możliwy powód samotności to skupienie na sobie, egoistyczne wyczulenie na sygnały oceny i wartości mojego dzieła. Również łączenie mnie jako osoby i mnie jako artysty, ocena dzieła staje się wtedy oceną mnie jako osoby. Unikamy, atakujemy tych którzy niezbyt doceniają nasze dzieła, którzy robią to co my i oczekują, że my będziemy doceniać ich dzieła, a dla nas docenianie innych jest jakby zabieraniem sobie dobrej oceny, i ryzykiem utraty, potencjalnych odbiorców, bo jak spodoba im się czyjeś dzieło, to nie będą już mieli uwagi i upodobania dla mojego dzieła. Jakby to była gra wygrany – przegrany, jeżeli on wygra – to ja przegram uwagę odbiorców. A przecież może to być gra wygrana – wygrana mogą słuchać i mnie i jego, albo jedni jego drudzy mnie.
Takie nastawienie wygrana – wygrana warto w sobie budować, to daje większą pewność i swobodę, co może się przełożyć na dzieło i jego siłę przyciągania.
Krzysztof Szajda: Dlaczego dramaty na show biznesowej scenie międzynarodowej nie są przykładem do zmian, interwencji i edukacji w zakresie depresji i samobójstw w świecie statystycznych Kowalskich?
Jerzy Pocica: Może być to wynikiem przyjęcia jako prawdy schematu myślenia, że sztuka, tworzenie to cierpienie, nie ma co się więc dziwić, że czasem kończy się to depresją i samobójstwem, i nie da się tego zmienić, tak musi być, to koszt, którzy niektórzy bardziej wrażliwi, pogubienie muszą ponieść, to koszt wielkiej sztuki. To oczywiście schemat, który może działać jak samosprawdzająca się przepowiednia.
I to też schemat, który ułatwia myślenie, że depresja dotyczy artystów, nie da się go przełożyć na statystycznych Kowalskich.
Nie ma połączenia chyba na razie, o tym że depresja dotknąć może każdego i że depresje osób ze show biznesu powinny zwracać nam uwagę na to, że może dotknąć każdego i że jest problemem coraz większym.
Dopiero ostatnio dociera do nas powszechniej wiedza, o tym, że depresja jest coraz bardziej powszechnym i groźniejszym problemem. Jak się krytyczna fala tych informacji o depresji i samobójstwach przeleje ponad poczucie, że nas zwykłych to nie dotyczy i zaświeci nam czerwono światło, wtedy przykłady ze show biznesu też staną się dodatkowym ostrzeżeniem i impulsem do edukacji i profilaktyki depresji.
Dziękujemy za rozmowę
KIM JEST PAN JERZY POCICA?
Jest współzałożycielem projektów Sokrates Akademia Rozwoju i Przystanek Terapia, absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego na kierunku psychologia kliniczna.
Na co dzień zajmuje się hipnoterapią, psychoterapią, jest doradcą psychologicznym, doradcą rozwoju osobistego a także coachem i trenerem zarządzania. Czasem również menedżerem i konsultantem organizacyjnym.
Od wielu lat pracuje z osobami, które chcą lepiej i zdrowiej żyć, radzić sobie z emocjami, uzależnieniami, lękiem, traumą, trudnymi relacjami z ludźmi, pełniej wykorzystywać swoje talenty, zmieniać i rozwijać swoje kompetencje, wywierać pozytywny wpływ na innych, osiągać lepsze wyniki w pracy i życiu.
Pan Jerzy o sobie:
Słucham dużo muzyki, dzieląc w słuchaniu zainteresowanie tradycją i swoją ulubioną muzyką z poszukiwaniem nowych form, gatunków, pomysłów muzycznych i osobowości muzycznych.
Na co dzień jestem również poszukiwaczem humoru i śmiechu, jako narzędzi wywierania pozytywnego wpływu na siebie i na innych. Uważam że dobrego humoru można się nauczyć. Aktywnie wykorzystuje humor w swojej pracy, zarówno indywidualnej jak i grupowej.
Jeśli masz jakieś pytania napisz do mnie:
Polecane artykuły: