Jakie pierwsze zespoły przychodzą Wam na myśl, kiedy słyszycie hasło 'rock progresywny’?
Pewnie jako pierwsze pojawią się nazwy takie jak Pink Floyd, King Crimson, Genesis, Yes czy Jethro Tull. A ile z Was pomyślało o zespole Camel?
Dobrze, to teraz pytanie kontrolne numer dwa: wymień trzy najlepsze płyty prog rockowe wydane w latach 80-tych. Teraz pewnie pojawią się: „Moving Picture”, „A Momentary Lapse of Reason”, „Misplaced Childhood”. Ktoś inny wybierze „90125″, „Discipline” „Invisible Touch”. Czy ktoś wspominał o „Stationary Traveller”?
CAMEL “STATIONARY TRAVELLER” – TOP 10 BEKSIŃSKIEGO
Oczywiście powyższy scenariusz, jak i odpowiedzi zrodziły się w mojej głowie i jest szansa, że bardzo mocno się pomyliłem i to właśnie Camel oraz ich album z 1984 roku jest dla Was niesamowicie ważną pozycją w muzycznej bibliotece. Tak było np. z Tomaszem Beksińskim, który uważał „Stationary Traveller” za jedną z dziesięciu najważniejszych płyt lat 80-tych. W moim rankingu ten album jest jeszcze odrobinę wyżej, bo w pierwszej piątce tamtej dekady.
Tak wysoka pozycja w prywatnym rankingu jest o tyle ciekawa, że to nie była miłość od pierwszego usłyszenia. Bardzo dobrze pamiętam pierwszy kontakt z tym albumem.
W połowie lat 90-tych, zacząłem odkrywać coraz bardziej ekstremalne formy metalu. Równocześnie, jak większość tzw. metali miałem w sobie więcej wrażliwości, niż byłem gotowy przyznać. Obok katowanej Sepultury i Vadera, wśród moich kaset znaleźlibyście wtedy jakieś 8 części Metal Ballas, pewnie dziwne składanki „Best Ballads” Gunsów i Bon Joviego. Więc jakaś furtka na delikatniejsze brzmienia zawsze była otwarta.
PRZEGRYWANE KASETY
Żeby móc te kasety odtwarzać, potrzebny był magnetofon, a nawet tzw. wieża. U mnie to chyba była Osaka, która pozwalała przegrywać płyty CD na kasety. Tak, to bardzo ważna dygresja dla recenzji Camel. Mamy więc te lata 90. Zapuszczający pierwsze długie włosy Andrzejek dostaje od kolegi płytę Camel z prośbą o przegranie na kasetę. Dla taty tego kolegi, żeby była jasność. Dziś proszę nie oceniajmy tego procederu z perspektywy piractwa, kto nie przegrał nic na kasetę 30 lat temu, niech pierwszy rzuci kamieniem, albo kasetą. No chyba, że nie było Cię wtedy jeszcze na świecie, to wyjaśniam:
Przegrywałem CD na kasety, absolutnie nie myśląc o tym, że mogę mieć z tego jakieś korzyści finansowe. W tamtych czasach wcale nie łatwo było o nośniki z muzyką. Ich ceny też były zaporowe. Radziliśmy sobie jak umieliśmy. A że ustawa o prawach autorskich i pokrewnych, w Polsce została podpisana dopiero w roku 1994, to pojęcie piractwa było dla nas zupełnie nowe i nie zrozumiałe.
A sam proces kopiowania był tak realizowany, że przegrywana płyta cd była odtwarzana z głośników, więc chcąc nie chcąc, będąc w tym samym pomieszczeniu musiałem ją przesłuchać.
„FINGERTIPS” OTWIERA PORTAL
Cóż to były za tortury, co za romantyczne, wybaczcie… pitolenie, słodkie melodie, milutki głosik, czego ten ojciec kolegi słucha?. Więc z wielkim bólem płyta się przegrywa na kasetę i nagle w pokoju pojawiają się pierwsze dźwięki „Fingertips”. Nie wiem co się wtedy wydarzyło, jaka magia zadziałała, czy jakoś mocniej obudziła się ta wrażliwa strona metala? Nie wiem do dziś, ale całe 4 minuty i 29 sekund słuchałem jak zahipnotyzowany. W mojej duszy ewidentnie otworzył się pewien portal, który później mnie pochłonął już totalnie. Tak, ten utwór wszystko zmienił!
Zdecydowałem, że robię kopię dla siebie i dam szanse także innym, wg. mojej ówczesnej nomenklatury „dziaderskim” utworom. W końcu słuchając z walkamana nikt się nie dowie, że tego właśnie słucham. I takim sposobem w plecaku w drodze do szkoły leżały obok książek i trzydniowych kanapek, kasety Kreatora, Korna i jedna… zespołu Camel.
Oczywiście później było jeszcze wiele innych zauroczeń muzycznych, ale już mało takich magicznych momentów, jak ten z „Fingertips”. Dlatego ten album zawsze będzie dla mnie wyjątkowy, budzący tyle emocji i tak wyjątkowo pozytywnie nostalgiczny.
NOSTALGIA WIELBŁĄDA
A skoro jesteśmy przy nostalgii, to skupmy się w końcu na samej płycie, do której przymiotnik „nostalgiczna” niesamowicie pasuje.
Camel, podobnie jak inne zespoły prog-rockowe, wydaje w latach 80 płytę, która ma w sobie więcej popu niż rocka, a samego „prog” to już w ogóle ciężko szukać. Muzyka gigantów muzycznych pasaży staje się bardziej przystępna. Czy to źle? Pewnie nie, mając na uwadze ile hitów z tamtych lat do dziś granych jest w radio.
„Stationary Traveller” która okazała się ostatnią płytą Camel wydaną w latach 80-tych nie przypomina nic z czasów „Mirage” i „Snow Goose”. Piosenki są krótkie, melodyjne i tak mocno wpadające w ucho, że dziś żadne AI nie zdoła powtórzyć tej sztuczki. Wszystkie utwory są starannie skonstruowane i nawet nagrane w estetyce pop przynoszą wiele momentów, które potrafią zaskoczyć różnorodnością i wirtuozerią.
PROG POP?
Pewnym paradoksem jest to, że najlepszy album tej grupy wcale nie odzwierciedla kategorii w jaką Camel został zaszufladkowany. Z czasów proga zostaje już tylko sama koncepcja, historia którą zespół przedstawia w warstwie tekstowej.
Liryki dotyczą ludzi żyjących w podzielonym murem Berlinie, a dokładnie jest to historia człowieka, który zostaje uwięziony w tym mieście, w sytuacji politycznej z tamtego okresu. Teksty odwołują się do tematów wojny, alienacji, ale także dążenia do wolności.
Sam tytuł płyty odzwierciedla paradoksalną sytuację, w której podróżnik nie może się przemieścić w upragnione miejsce, pomimo swojego wewnętrznego pragnienia eksploracji i zmiany. Całość tekstów prowadzi przez niesamowitą opowieść, którą warto odbyć… najlepiej z czarną płytą w tle. Warto słuchać tej płyty, z książeczka z tekstami w ręce i odpłynąć do tej niesamowitej krainy dźwięków.
Podsumowując, „Stationary Traveller” to album, który dostarcza nie tylko doskonałej muzyki, ale również przenosi do zupełnie innego świata. Tak, to jest z tych płyt-portali. Dajcie się wciągnąć.
BERLIN
PS. Berlin i muzyka. O co chodzi z tym Berlinem? Lou Reed, David Bowie, Camel, U2, ok, ok jeszcze Big Cyc ? Powiązanie tego miasta i muzyki to temat na zupełnie inny wyczerpujący artykuł.