Fajnie przedstawiać artystę, który dopiero zaczyna, ma się ten przywilej, że można powiedzieć coś oryginalnego. A Emil Szwajk Szwajkowski ku temu podrzuca mnóstwo powodów. Zapraszam do zapoznania się z muzyczką i osobą artysty, a także na wywiad!
Tradycyjnie, na początek oglądanko i słuchanko, a potem gadanko.
Mobile
Pierwszy singiel Emila sporo zdradza. Po pierwsze muzyczka plumka jak trzeba, nóżka sama robi dża. Taki to trochę rockowe, trochę funkowe, a najbardziej Emilowe. Ma ten numer coś takiego pozytywnego w sobie, że mnie w serduchu odzywają się echa mojego pierwszego koncertu Blendersów. Trzeba przyznać, że Emil ma rozmach, bo i nie tylko sam pisze i nagrywa muzykę, to jeszcze sobie sam ciuszki wykminia.
Emil Szwajk
Na co dzień mieszka w Rotterdamie, to dobrze, będzie do kogo wbić, gdy się tam wybierzemy. Warto znać ludzi po świecie. A tak na poważnie, bo to piętnaście lat wegetarianizmu zasługuje na uznanie. Ukłon ode mnie. Sam sporadycznie jadam mięso, ale wszystkich zachęcam, przynajmniej do jego ograniczenia w diecie. Tutaj z Emilem się zgadzam – nie jeść mięsa jest bardzo OK! Jest multiinstrumentalistą, jest kompozytorem, jest w końcu też producentem i majsterkowiczem. Sporo tego… aha, jeszcze sam obmyśla swoje klipy.
Love Song
Mówiąc o wegetarianizmie, to w tym klipie mamy jego otwarty manifest. A swoją drogą, kocham takie proste zabiegi, bo po świecie chodzę już ponad cztery dekady i tyle się o życiu nauczyłem, że wystarczy odrzucić to co dzieli i skupić się na tym co łączy. I „Love Song”, w tej sytuacji w Polsce, podziału i szczucia jednych na drugich, to doskonałe remedium i odpowiedź na to, co robić. Kochać! Lubić! Szanować!
Wywiad
Hania Halek: Można usłyszeć i zobaczyć już dwa Twoje single: „Mobilem” i „Love Song”, również w wersji lyric video, a niebawem wyjdzie Twoja płyta. Jaki jest cel tego co robisz? Miejsce w Alei Sław? Artystyczne oczyszczenie?
Emil Szwajk: Czyli co mnie ciągnie do tworzenia? Czemu tak gnam? Co mnie tak gna? (śmiech). Zwykła, ale też ogromna chęć wyrażania samego siebie poprzez muzykę jest na pewno motorem. Trudno to do końca zdiagnozować, ale myślę, że to jest takie coś z czym przyszedłem na ten świat. I to moje łaknienie uaktywniało się odkąd pamiętam, przez lata, w różnym stężeniu i formach, mniej lub bardziej przytomnie.
Dziś widzę to już jednak bardziej świadomie, wiem, że tak właśnie chciałbym się objawiać – dlatego więcej czasu poświęcam muzyce, non stop się uczę, biorę lekcje śpiewu i wiążę z muzyką przyszłość. Równolegle zauważyłem też jednak, że im bardziej koncentrowałem się kiedyś na tym, by patrzeć na tworzenie poprzez pryzmat potencjalnych materialnych żniw, tym mocniej mnie to blokowało artystycznie.
Ten moment więc, kiedy świadomie pozwoliłem ulotnić się myślom o ekonomicznej wymierności tego co robię był momentem uwolnienia się we mnie szczerego aktu tworzenia. Wtedy właśnie uaktywniły się we mnie pokłady mocy. Poczułem się nieograniczony jeśli chodzi o przyjemność tego co robię i w tym co robię. To dało mi z kolei dostęp do radości tworzenia. Poczułem się wolny.
Przeczytałem też trochę fajnych książek na temat procesu kreacji i to również dało mi do myślenia. Widzisz… cała kreacja zaczyna się w naszym najbardziej subtelnym wymiarze, a następnie manifestuje się ona jako działanie, np. powstaje piosenka. Wtedy ma się szansę ją zobaczyć, przyjrzeć się jej w ciszy, przepracować i dalej cała ta energia wraca do człowieka tą samą drogą – tak ten proces się dopina.
Hania Halek: Co słuchacz od Ciebie w związku z tym dostanie, a czego Ty potrzebujesz od słuchacza?
Emil Szwajk: Ode mnie wysyłana jest do słuchacza szczerość i na to samo liczę. Utwór „Mobilem” był właśnie taką moją szczerą impresją, która wyszła na jaw i stała się szczerą ekspresją – chciałem żeby została zobaczona. Wróciłem z długiego rotterdamskiego spaceru w moje 31. urodziny, usiadłem na krześle i od razu zaśpiewałem pierwszą zwrotkę i refren.
Złapałem tę moją szczerą chwilę kontaktu z sobą na gorącym uczynku, bez tonięcia w myślach i sporządzania scenariuszy, pt. jak to będzie? Stąd się wzięła i to jest właśnie ta szczera relacja ze słuchaczem. A jeśli chodzi o proces oczyszczania, o który pytałaś to dzięki tworzeniu wyłapuję też różne stare demony, które gdzieś tam po cichu się we mnie czają. Mam na myśli takie rzeczy jak chociażby brak pewności siebie, deficyt zaufania do samego siebie czy poczucia bezpieczeństwa. Czas leci, ty dorastasz i myślisz sobie, że te potwory już przecież musiały zniknąć, a tu nagle, proszę bardzo, jakaś bomba znów się nieoczekiwanie odpala. I co? Jeśli się ją przyłapie, wtedy można się jej przyjrzeć i ją dezaktywować albo przynajmniej nad nią pracować.
I tak to właśnie wygląda, że sztuka rozwija mnie także jako człowieka i ten przekaz też chciałbym słuchaczom podarować.
Hania Halek: A piosenka „Love Song”? Skoro tak zdecydowanie użyłeś słowa „miłość“ to raczej nie jest to według Ciebie słowo wyeksploatowane?
Emil Szwajk: Riff do „Love Song” czekał na swój czas chyba z 10 lat. Ubiegł mnie (śmiech), bo długo nie wiedziałem skąd on się tak naprawdę i po co wziął i na co czeka? Potem powstał refren, ale wciąż nie wiedziałem w jakim celu. Dramatyczne historie dziejące się w Polsce w ostatnim czasie przyniosły ostateczny kształt „Love Song”. Stały się wyzwalaczem, by wyśpiewać emocje.
A miłość? Tak, rozumiem, że jako słowo, jako ten pojazd, który wiezie pewną wielką energię może być trochę zszargany. Myślę jednak, że ta energia w miłości zaklęta, ten początek wszystkiego jest wartością nienaruszalną, że ten rdzeń ma właściwości uzdrawiające i jest jak esencja życia. Rodzimy się z jakimś potencjałem otwartości na miłość i idziemy w życie dalej z tym pakietem. Każdy ma zupełnie inne przygody z tym związane, ja natomiast wiem, że chcę tego wciąż szukać i uświadamiać sobie dobrą moc miłości, za którą chciałbym żeby szła moja energia.
Hania Halek: Czy powiesz coś o energii Twojej mamy, która słucha rapu? Czy zmusza Cię do słuchania Westside Connection?
Emil Szwajk: Mama ma swoje konto na youtubie, a na nim playlistę, z wielką kolekcją rapu. To było tak, że gdy z siostrą Eweliną słuchaliśmy historii typu System of a Down, Kazik, Metallica, mama to z nami po prostu płynnie przechodziła, chłonąc co się dało. Później pojawił się na świecie nasz młodszy brat Andrzej, stając się z czasem wielkim fanem oldschoolowego rapu i mama wyraźnie skręciła w tę stronę i… już tam została.
I to bardzo głęboko, bo bywały sytuacje, że koledzy Andrzeja słysząc z naszego okna nawalający rap, przychodzili do mojego brata. A tam? Mama zamiast brata. Doceniam to w mamie, lubię tę jej wrażliwość. Tata też jest artystyczny: obrazy, rzeźby, metaloplastyka i inne artystyczne cuda to kawałek jego świata.
Hania Halek: Skoro jesteśmy w przestrzeni Pana Winyla to pytanie musi paść. Czy miałeś kiedykolwiek lub masz winylowe płyty?
Emil Szwajk: Winyl Dr. Dre „The Chronic” to mój ostatni nabytek, genialny, na winylu jeszcze lepszy chyba niż gdziekolwiek indziej. W tutejszych holenderskich kringloppach czyli second handach można wyłapać prawdziwe perełki i jarają mnie te poszukiwanie. Aretha Franklin – wszechobecne ciepło i jakość, Dean Martin – bardzo miłosny vibe, Lianne La Havas i płyta „Blood”, „Bad” Michaela Jacksona. Gregory Porter, kupiony bardziej dla żony. Taki jest ostatnio mój winylowy skład.
Hania Halek: Dziękuję Ci za rozmowę.
Emil Szwajk: Dziękuję.
Sociale Emila: