FAME2021 – FESTIWAL ALTERNATYWNEJ MUZYKI ELEKTORNICZNEJ – RELACJA AGNIESZKI PROTAS
W dniach 24, 25 i 26 .09 fani muzyki elektronicznej przyjechali do toruńskiego klubu Od Nowa na FAME2021, czyli Festiwal Alternatywnej Muzyki Elektronicznej. Impreza odbyła się po raz pierwszy i mocno trzymam kciuki za to, żeby wpisała się w harmonogram na stałe! Takiego festiwalu, skupiającego się na synth-popie, dark-wave i pochodnych gatunkach bardzo w Polsce brakuje. Oczywiście jest Castle Party, ale ma całkowicie inną formę. Na FAME2021 koncerty odbywały się w sali kinowej „Niebieski Kocyk”. Kto chciał mógł sobie wygodnie usiąść w fotelu mając pewność, że bez problemu zobaczy cały koncert, a kogo nogi niosły, ten również miał pole do popisu. Dla mnie to ogromny plus całej imprezy. A teraz podzielę się z Wami koncertami, które ujęły mnie najbardziej.
Dzień pierwszy – piątek 24.09
Zaraz po wejściu do klubu mozna było pooglądać pamiątki związane z fanclubem Depeche Mode „Work Hard” Toruń. Wspaniała kolekcja zdjęć, biletów, obrazków, grafik. 30 lat zapakowane i wyeksponowane w stojących gablotach.
Kilka kroków dalej ustawiono podpisane gitary z kolekcji signguitar4tito. A to tylko mały wycinek zbiorów. Tito gitar ma około 120, z czego podpisanych 56. Oprócz tego kolekcjonuje wszystko co związane z muzyką – kostki, pałeczki, a nawet ubrania gwiazd. Imponujące!

ALLES
Zawsze przed festiwalami staram się przesłuchać co mają do zaproponowania występujący na nich artyści. Nie inaczej było w tym przypadku. Pierwszym, który bardzo mnie zainteresował był zespół Alles z Łodzi. Nie do końca potrafię określić rodzaj muzyki jaki wykonują, może elctro-synth byłoby dobrym określeniem, ale ja bardzo nie lubię klasyfikować. Spodobało mi się jak w którymś z wywiadów Paweł Strzelec stwierdził, że chcieli grać punk, tylko na instrumenty elektroniczne.
Punkowy klimat był bardzo dobrze wyczuwalny przez cały koncert. Alles mają mocne i buntownicze teksty, pełne wrzenia i sprzeciwu, które wyśpiewane i wykrzyczane przez Strzelca docierają do głębi i poruszają. Jego niesamowita energia wbiła mnie w (całe szczęście miękki) kinowy fotel. Z drugiej strony sceny za całym elektronicznym sprzętem stał skupiony Marcin Regucki.
Na specjalną uwagę zasługują wyświetlane wizualizacje. Mocne wrażenie, nie tylko na mnie, wywołały obrazy niedołężnych osób starszych i chorych dzieci, które mnie, jako mamy dwóch zdrowych chłopców poruszyły do głębi. I pod koniec pojawił się bardzo wymowny obraz naszej Ziemi i pieniędzy.
Świetny występ na żywo, utwory jak „Kultura” i „My” na stałe weszły do mojej playlisty, a krzyk z „Pyłu” długo jeszcze będzie się odbijał w mojej głowie. Teraz pozostało mi tylko kupić winyla!

ADMINISTRATORR ELECTRO
To zespół, który znam i cenie już kilka dobrych lat. Wspominałam też o nich przy okazji SLPKWM LIVE. Bartosz Marmol, Paweł Kowalski i Maciej Dymek zagrali pierwszy koncert po około rocznej przerwie. Był to rockowy akcent tego festiwalu, bo jednak muzyka Administratorra Electro to rock alternatywny z elementami elektroniki, chociaż faktycznie ostatnia płyta „Przemytnik” jest elektroniczna bardziej.
Niestety zespół miał problemy techniczne, co zaowocowało niezbyt miłym zachowaniem jednej, ale za to głośnej osoby z publiczności. Na szczęście albo nie dotarło to na scenę, albo kapela najzwyczajniej na świecie się tym nie przejął. Podczas koncertu nie zabrakło hitów jak „Niewybuchy”, „Złoty Pociąg” czy ostatni „Karpacz”, ale mnie najbardziej ucieszył jeden z moich ulubionych utworów czyli „La Vagina de la Muerte”. Akurat tego kawałka się kompletnie nie spodziewałam. Linia wokalna została zmieniona, takie prawa koncertów. Końcówka instrumentalna jest rozbrajająca, na żywo wybrzmiała mistrzowsko. Set był dla mnie stanowczo za krótki, dlatego wypatruję pełnowymiarowego koncertu, bo mam chęć na więcej!
Bardzo się cieszę, że udało mi się zamienić kilka słów z zespołem i czekam z niecierpliwością na moment, w którym „Przemytnik” pojawi się w Subiektywnym Leksykonie Płyt, Które Warto Mieć.
EMPATHY TEST
Wieczór zdecydowanie skradli Empathy Test. Absolutnie niesamowici! W Toruniu mieli rzeszę fanów i największą publiczność tego wieczoru. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się takiej popularności nad Wisłą, tylu koszulek i innych gadżetów u publiczności. Już od pierwszych dźwięków „Monsters” większość osób nie mogła usiedzieć w fotelach. Isaac Howlett ma fantastyczny kontakt z publiką i porywa ich do wspólnej zabawy, do tego śpiewa czyściutko, wręcz jego głos wydaje się często krystaliczny, co wydawałoby się nie może iść w parze z jego podskokami, tańcem i całą resztą zachowań na scenie. W pewnym momencie pojawił się też polski „akcent” w postaci Gorzkiej Żołądkowej. Weszła ładnie, nie jeden raz.
Na wcześniejszej części trasy koncertowej zabrakło Christiny Lopez, występ w Toruniu był jej pierwszym od jakiegoś czasu. Fantastycznie, że udało się jej dołączyć do zespołu, bo perkusja świetnie podbija i tak już energiczną muzykę. W skrócie rzecz ujmując są koncertowymi geniuszami, a najbardziej znane utwory jakie jak „Demons” , „Losing Touch” czy „Love Moves” na żywo robią jeszcze większe wrażenie. Z Torunia wróciliśmy z trzema winylami tej kapeli.

WOLFGANG FLÜR MUSIK SOLDAT
Nie mogłabym nie wspomnieć o Wolfgangu Flürze, byłym członku Kraftwerk. Swoje kawałki przeplatał utworami Kraftwerk, a z tyłu pojawiały się zdjęcia i obrazy z dawnych lat. Sam Wolfang trochę się poruszał, trochę klaskał i machał do starych fotografii. Ciekawa podróż jednym razem do minionych czasów, a innym do przyszłości.

Dzień drugi – sobota 25.09
Na sobotę wszystkie bilety zostały wyprzedane!
Od razu, jeszcze przed wejściem na salę koncertową uderzyła mnie swoim ogromem i niesamowitością wystawa dotycząca Depeche Mode. Liczba plakatów, kaset, książek i całej reszty gadżetów była godna podziwu. Kilka razy przechodziłam tamtędy i za każdym razem zauważałam coś nowego. W skrócie: było pięknie!

PROMENADE CINEMA
Dla mnie to totalne objawienie tego festiwalu. Dowiedziałam się o Promenade Cinema z rozpiski FAME. Bardzo szybko polubiłam ich twórczość, jeszcze w domu, a po sobotnim koncercie wpadłam w ich muzykę po uszy. Niesamowite połączenie dark-wave, synth-popu, gdzieś mocniej podbite, innym razem prawie dyskotekowe i to nieodparte wrażenie, że wszystko jest zakotwiczone w latach 80.
Piosenki zaśpiewane były wyśmienicie, siła głosu Emmy Barson jest niesamowita! Do tego Dorian Cramm odpowiedzialny za całą elektronikę i również ze świetnym głosem, którego mogliśmy posłuchać choćby w genialnym „Passions In The Back Room„. Cały koncert był rewelacyjny, trudno wybrać najlepsze utwory. Ja czekałam na „The Arch House” i się nie zawiodłam, bo od niego zaczęli. Oprócz wcześniej wymienionych kawałków moją szczególną uwagę przykuły „She’s An Art”czy „As The World Stops Revolving” .Cały występ sprawił mi niezwykłą przyjemność i widać było, że dużej części publiczności również. Często, gdy ktoś wszedł popatrzeć co w tym momencie się dzieje zostawał już do końca. Szkoda tylko, że zagrali jako pierwsi. Potencjał mają ogromny i są niesamowicie zdolni. Mocno im kibicuję.
Po koncercie z duetem można było porozmawiać czy zrobić sobie zdjęcie. Sama też zamieniłam z nimi kilka słów, są uśmiechniętymi i otwartymi ludźmi. W trakcie rozmowy staraliśmy się nazwać rodzaj muzyki, jaki wykonują. Czyli znów temat, do którego jestem chyba ostatnią osobą z moim podejściem do klasyfikowania gatunków i rodzajów muzyki. W końcu stanęło na Dark Electronic i udało się dojść do wniosku, że polska wódka „wchodzi gładko”.
O fenomenie tego zespołu najlepiej świadczy to, że w Toruniu wyprzedali wszystko z czym przyjechali.
PSYCHE
Zespół, na którego koncert czekałam kilkanaście lat. To była pozycja, którą, gdy tylko zobaczyłam na plakacie, wiedziałam, że w ten dzień nie może mnie zabraknąć!
Zaraz przed rozpoczęciem koncertu w pierwszej linii stanął fanclub Psyche z flagą.
Na początku miałam wrażenie jakby Psyche nie mogli się rozkręcić, ale już drugi utwór „Brain Collapses” był totalną petardą. Darrin Huss daje z siebie 100%, jego głos jest niesamowity, umiejętności wokalne często powalają. Do tego widać jaką radość sprawia mu występowanie przed publicznością. Tańczy, skacze, klęczy i zdejmuje kolejne części garderoby wraz z podnoszącą się temperaturą koncertu.
Po łyku piwa rozbrzmiało „Uncivilized”, wierzchnia warstwa poleciała gdzieś w kąt sceny, taniec Darrina wszedł na wyższy stopień, a mnie przeszły pierwsze ciarki, bo to jeden z moich ulubionych numerów. Jeszcze nie zdążyłam po nim ochłonąć, gdy usłyszałam „Misery” czyli mój absolutny numer jeden! Kolejne fale zadowolenia u publiczności, jak i u mnie wywołały takie utwory jak „Eternal” , „Disorder” czyli cover Joy Division przecinany najbardziej znanym wersem z „Transmission” – Dance to the Radio. Oczywiście zagrali też najbardziej popularny utwór, chociaż nie jest ich i szczerze mówiąc nie rozumiem jego fenomenu, mowa tu o „Goodbye Horses”, do którego Huss dorzucił ze śmiechem fragment „One Way or Another”. Zaprezentowali też nowy utwór, dokładnie b-side „Truth or Concequence”. Następna fala tańca, która zalała i publikę i scenę to „Unveiling the Secret”. Znów sztos!
Fenomentalny koncert i dla mnie najlepszy z całego festiwalu.

Okazało się, że Darrin Huss także po za sceną jest otwartym człowiekiem. Nie wiem czy był moment, gdy uśmiech schodził z jego twarzy. Rozmawiał z każdym, pozował do zdjęć, opowiadał o płytach i gadżetach, które sam sprzedawał.
Występ na FAME to pierwszy koncert Psyche w pomieszczeniu zamkniętym od dwóch lat. Uważają Polskę za swoje specjalne miejsce. Spod sceny było wykrzykiwane wiele tytułów, które ludzie chcieli usłyszeć. Darrin obiecał, że wszystkie spisze i przyjedzie za rok. Nie pozostaje nic innego jak trzymać go za słowo i oczekiwać na przyszłoroczny koncert.

DE/VISION
Kolejni artyści, na których czekałam. To moje drugie spotkanie z tym niemieckim duetem.
W pierwszym momencie Steffen Keth zaskoczył mnie swoim wyglądem. Byłam przyzwyczajona do czarnej koszuli i całego stylu gdzieś na granicy elegancji i codzienności, a tu nagle białe buty, T-shirt i czapka. Zaczęło się jakoś niemrawo, nawet na pytanie czy wszystko OK publiczność nic nie odpowiedziała. Dopiero na kolejne pytanie padła odpowiedź.
I wtedy pojawiło się „What’s Love About„, ale nie we wszystkim znanej wersji zakrawającej o elektroniczną balladę, a w tanecznej, podbitej odsłonie. To wystarczyło, żeby rozkręcić widownię i wielu wyrwać z foteli. Przez kolejne „mAndroids” i „Dinner Without Grace” zespół nie zwalniał tempa. Chwila oddechu nastała przy „Take Me to the Time„. Dla mnie najlepszymi momentami było „Time to Be Alive”, „Try to Forget” i oczywiście mój ulubiony utwór „Flavour of the Week”, który na żywo sprawdza się fenomenalnie. Po nim duet zszedł ze sceny, ale wrócili na bisy ku uciesze tłumu. Zagrali „Rage” i „Your Hands on my Skin”, który w większości refrenu był śpiewany przez publiczność. Kawałek jeszcze długo rozbrzmiewał po pożegnaniu zespołu. Tak zakończył się występ De/Vision, trwający prawie 1,5 godziny.
Po koncertach ten niesamowity dzień zwieńczyło Depeche Mode party, na którym świętowano XXX- lecie F/C Depeche Mode „Work Hard„. Imprezę poprowadzili Makaron, Żółwas, Koval i gościnnie aDHd. Wieść niesie, że balety skończyły się o 5 rano. Od siebie mogę napisać, że byłam zachwycona tą atmosferą, śpiewami i wspólnym tańcem. W skrócie: radość, muzyka i tona brokatu. Mam nadzieję, że Organizatorzy wpadną na pomysł, że XXXI rocznica też jest świetna do oblewania w podobny sposób. A ja już będę wiedziała na przyszłość, że muszę przyjść z odpowiednim zapasem sił, żeby wytrwać do końca.
Dzień trzeci – niedziela 26.09
MUZAMAN
Chociaż beatbox to kompletnie nie moja bajka to nie mogłabym nie napisać o Muzamanie. Niesamowity talent. Przez większość czasu ciężko było uwierzyć, że wydaje dźwięki tylko przy użyciu narządów mowy. Warto było zobaczyć coś dla mnie kompletnie innego i nieznanego.
I jak sam powiedział, cieszy się, że jest na FAME, bo robi… elektronikę!
BLUSZCZ
To jeden z zespołów, który również bardzo chciałam zobaczyć. Chociaż muzyka jaką wykonują w sumie nie pasowała do tego festiwalu to odnaleźli się świetnie! Publiczność najpierw była nastawiona sceptycznie, ale po chwili, gdy kilka pierwszych osób wstało duża część również dołączyła. Akurat tak ładnie się to złożyło z tekstem piosenki „Lata Dwudzieste” – „Ten kraj jest taki nudny, nikt nie lubi tańczyć (…)”.
Chłopaki skupili się na promowaniu płyty „Kresz”, która jest w naszym domu na winylu i też chciałabym ją zaprezentować w SLPKWM. Były genialne „Lamparty”, które zarzynam w ostatnim czasie, „Simson”, „Gepard”, „Americano” czy na końcu „Mars Volta”. Ale nie zabrakło też wcześniejszych utworów jak „Aspen” czy „Retman”. Bardzo dobry, udany koncert, naładowany pozytywną energią i dawką gitarowego PRLu w świeżym wydaniu. Oczywiście wizerunek też nie może tutaj zostać bez komentarza. Kurtki, białe skarpety i łańcuchy dopełniały wrażenie cofnięcia się w czasie. A stwierdzeniem, które padło ze sceny „naszym rodzicom też się podoba ta płyta” dopowiedziano już wszystko.
Po koncercie widziałam, że sprzedali trochę płyt, co oznacza, że podobało się nie tylko mi.

COVENANT
Ostatni dzień zamykał szwedzki Covenant, zespół, którego wydaje mi się, że nie trzeba przedstawiać. Zrobienie dobrego zdjęcia graniczyło z cudem. Niesamowita ilość dymu, brak oświetlenia na członków zespołu (tak wyglądają ich koncerty, to nie był problem techniczny) oraz totalnie szalona ilość stroboskopów skutecznie utrudniła widoczność. Zespół też nie zgodził się na livestream, co wiem, że zasmuciło sporą grupę osób czekających przed ekranami.
Co do samego koncertu to były momenty spokojniesze jak „Bullet” czy „I Close My Eyes”, ale więcej było tych tanecznych, EBMowych kawałków, w którymś momencie padło nawet z ust Eskila „I want to play techno” (chcę zagrać techno). Ja się niesamowicie cieszyłam z „Dead Stars”, mam ogromny sentyment do tego kawałka. Przy „We Stand Alone” publiczność kolejny raz wpadła w taneczny szał. „Lightbringer” też został przyjęty entuzjastycznie. Eskil wiele razy mówił „Thank You guys”, po czym poprawiał „sorry, all genders”. Publiczność długo wywoływała Covenant na bis, nawet jedna z dziewczyn po sceną złapała pałeczkę i zaczęła tłuc w bęben! I … zadziałało.
Eskil Simonsson bardzo dużo mówi do widowni, pyta o imiona, opowiada o gwiazdach i o tym jak pięknie jest marzyć i śnić. Kilka razy podawał nawet mikrofon.
Po za koncertem również można było z nim zamienić kilka słów, chętnie pozował do zdjęć, na moim sam ustalał jak będziemy stać. Przy rozmowie ma niezwykły głos i coś niesamowitego w sobie, sama nie wiem co to takiego… może połączenie spokoju i lekkiego, wyjątkowego uśmiechu. Pyta o imię, podaje dłoń. W mojej pamięci jego osoba na pewno zostawi ślad już na zawsze.

Oprócz opisanych przeze mnie zespołów wystąpili również Half Light, Kuna, Eisfabrik , Noise Gate Production, Hiroszyma , Skinny , Iżol, Sexy Suicide, Decadent Fun Club i NNHMN.
PODSUMOWANIE
Trzy dni FAME2021 uważam za bardzo udane. Oczywiście można się przyczepić do opóźnień czy problemów technicznych, ale musimy pamiętać, że to pierwsza edycja. Do tego w tak trudnych czasach. W końcu każdy jakoś zaczynał, a tutaj od razu z grubej rury takie gwiazdy, fenomenalny elektroniczny koktajl. Gołym okiem było widać, że osoby pracujące nad festiwalem włożyły w organizację tego wydarzenia nie tylko chęci, ale i serce i pasję. Dziękuję za te trzy dni wypełnione po brzegi muzyką. Jak już wspomniałam na początku, trzymam kciuki i szykuję się na kolejny rok. A niezdecydowanym powiem krótko: nie może Was tam zabraknąć!
Pozdrawiam
Sociale Agi:
