Kochani Ludzie Muzyki, dawno nie zwracałem się do Was w tak osobistym wpisie. W niedzielę (23/10) tuż po festiwalu Great September wracałem pociągiem relacji Łódź – Kutno – Rzepin i już układałem sobie w głowie, co w tym wpisie powinno być. Bardzo chciałem pokazać Wam jakim torem biegło życie podczas tego wspaniałego wydarzenia. Great September Showcase Festiwal i Konferencja obyły się w Łodzi.
ŁÓDŹ
Kocham Łódź, dużą część wakacji dzieciństwa i młodości spędziłem w okolicach ul. Jaracza, Piotrkowskiej, Narutowicza. To w Łodzi byłem pierwszy raz w McDonaldzie, gdy mieścił się jeszcze na parterze domu handlowego „Magda”, to w Łodzi zostałem pierwszy raz okradziony przez oprychów, w podziemnym przejściu u końca Piotrkowskiej, tuż przy nieistniejącym domu towarowym „Centrum”. W Łodzi widziałem po raz pierwszy dziwne plakaty zapowiadające koncert dziwnej kapeli KOBONG, którą potem pokochałem z całą mocą za tę ich dziwność. Mógłbym jeszcze parę wspomnień przytoczyć, ale myślę, że to wystarczy, żeby dać Wam namiastkę mojej relacji z tym miastem. Na koniec dodam, że jednym z moich ulubionych filmów jest „Ziemia Obiecana”.
Przybyłem do miasta Łodzi (z miasta Łodzi się pochodzi, mawiali moi kuzyni) we czwartek, pierwszy dzień festiwalowy. Konferencja zaczynała się nazajutrz. Podróż trwała ponad 5 h, byłem więc lekko rozdygotany jazdą pociągiem. Tego dnia odbywały się już jakieś koncerty, lecz nie one mi były w głowie.
GREAT SEPTEMBER: DZIEŃ 1 – MONA POLASKI, REJESTRACJA
mona polaski
Kilka dni przed festiwalem zadzwonił do mnie Wit Zarębski z mona polaski. Zaprosił mnie na specjalną, tajniacką próbę zespołu, podczas której mieli zagrać materiał z nowej płyty (min.: „Wyspa”, „Niczyja wina”).

Liczba miejsc była ograniczona, ale Wit upoważnił mnie do zaproszenia kilku osób. Zatem rozpuściłem wici i na sale prób na ulicy Tuwima w budynku YMCA zawiła się ekipa 33 Records (Stefania, Marcin i Jarek), Bartek z Borówka Music i kilka innych osób, które poznałem później. Zespół w składzie Karol Stolarek, Wit Zarębski, Michał Gibki plus maszyna do pary, która była tak mocno obecna, że po koncercie przyleciał ochroniarz z „ochrzanem”, że „cały korytarz myśmy mu zadymili”.
Próba miała charakter bardzo ekskluzywny, wyjątkowy, czarujący. Zabrzmiały klasyczne przeboje „Roje sobie”, „Bar Anna”, „Nurt” a także kilka kompozycji z nowej płyty, która już niebawem. Bardzo lubię takie wydarzenia, w których sztuka występu koncertowego jest niczym niezakłócona. Bardzo lubię muzykę na żywo, jednak najbardziej cenię sobie intymny czas z muzyką, dlatego bardziej kocham płyty. A mona polaski zaproponowała nam złoty środek, kontemplowanie muzyki w dowolny dla siebie sposób. Karol zaprosił nas do tańczenia, ale również do siedzenia czy nawet leżenia. To było naprawdę wyjątkowe wydarzenie.
REJESTRACJA
Nie mogłem zostać zbyt długo, ponieważ musiałem jeszcze się zarejestrować w Centrum Komiksu przy EC1. Aplikacja z mapą pokazywała kilkanaście minut na pieszo, wybrałem się tam z ochotą, bo po moim urlopie w Tatrach jeszcze bardziej pokochałem piesze wędrówki. Jednak znalezienie owego Centrum Komiksu zajęło mi około 40 minut. Dopiero fotograf obsługujący festiwal przeprowadził do miejsca, w którym już widziałem dwa okrągłe bloki z muralem na nich. Rejestracja była otwarta do 22.00, byłem chwilę po dwudziestej pierwszej, zastałem tam jeszcze niezły tłumek. Stanąłem na końcu kolejki dziwiąc się, że tak szybko się kurczy. Dowiedziałem się, że nie tylko ja miałem problemy ze znalezieniem właściwego adresu, wiele osób trafiło nie do tego miejsca co trzeba. Jakiś „znany fotograf” przy kontuarze grzmiał na wolontariuszki, że coś nie tak z jego akredytacją, przecież, zaraz się zaczną koncerty – wykrzykiwał.
Młoda dziewczyna naparzała nerwowo w klawiaturę laptopa próbując pracować, gdy ten jechał po niej. Ona ze łzami w oczach starała się obronić. Nie wytrzymałem i zwróciłem dosadnie uwagę „znanemu fotografowi”, żeby jej odpuścił i dał jej pracować. Na całe szczęście posłuchał. Po chwili sprawa była załatwiona.

Festiwal oryginalnie miał się odbyć we wrześniu, został przeniesiony bez głębszych wyjaśnień, tym bardziej byłem zdziwiony organizacyjnym bałaganem. Nie mam doświadczenia w organizacji wielkich imprez, kilka zrobiłem w życiu, takich małych, to był organizacyjny kosmos dla mnie. A tutaj? Setki ludzi, dziesiątki miejsc i bardzo doświadczona ekipa, wydawałoby się, że nic nie powinno się wywalić. A jednak. Do hotelu wróciłem zmęczony tymi formalnościami, w dodatku nie mogłem odebrać wejściówek dla całej naszej ekipy, co było dość uciążliwe. Mam nadzieję, że w przyszłym roku to się poprawi, bo poza tym, cały festiwal był przygotowany doskonale i co najważniejsze, koncerty odchodziły o czasie!
GREAT SEPTEMBER: DZIEŃ 2 – METAVERSE I NFT W MUZYCE, LIA SKY, KLAUDIA DALIVA, JAKUB SKORUPA, WALUŚKRAKSAKRYZS
W piątek dojechała na festiwal Agnieszka Protas prosto z krakowskiego koncertu The Cure. Znacie Agę oczywiście z Subiektywnego Leksykonu Płyt, Które Warto Mieć – może będzie niebawem coś o The Cure? Wychodząc z hotelu na korytarzu spotkałem Artura Rojka, to była doskonała okazja, żeby się osobiście przedstawić i podziękować za zaproszenie. Jednak nie chciałem przeszkadzać, bo rozmawiał przez telefon. Później widzieliśmy się kilka razy, ale był jeszcze bardziej zajęty niż wcześniej. Także do spotkania nie doszło, czego bardzo żałuję, bo bardzo pragnąłem zamienić z dyrektorem festiwalu kilka słów. Może nadarzy się jeszcze okazja! Za to Adze się udało! I miała okazję porozmawiać z Arturem tuż przed jego wywiadem dla TVN.

Poszedłem do Centrum Komiksu, gdzie za parę godzin miał odbyć się panel „Metaverse i NFT – czy technologia blockchainowa zmieni świat muzyki?”, w którym obok takich znakomitości jak Aga Samitowska (whocares.media), Jakub Głowacki (thesimples.art) i Artur Kurasiński (kurasinski.blog.pl) miałem przyjemność wystąpić i rozmawiać.
Zaraz po przybyciu przywitała nas Julia Greiner, głównodowodząca festiwalu i konferencji, zaprowadziła nas do „garderoby”. Na tę okazję przerobiono salę VR, co akurat pięknie korespondowało z tematem naszego panelu.
Metaverse i NFT – czy technologia blockchainowa zmieni świat muzyki?



Równo o 12.00 zaczęliśmy naszą dyskusję. Bardzo szybko włączyła się publiczność. Padały pytania, obiekcje oraz westchnienia, że „i tak nic nie rozumiem”. Rozmawialiśmy o tym czym NFT jest, o tym jak można go używać w kontekście muzyki i budowania społeczności. Aga Samitowska wytłumaczyła pojęcie NFT w niezwykły sposób, który tutaj przedstawię, ponieważ jest to jeden z najtrafniejszych przykładów z jakim się do tej pory spotkałem:
Punktem wyjścia jest mural. Mural, bezsprzecznie ma wartość, można go wycenić. Niestety nie można go zabrać do domu. Musi zostać na ścianie, w mieście, w którym jest namalowany. Zatem jak można nim obracać jako dziełem sztuki? Trzeba zamienić ten mural na inną wartość, na przykład na cyfrowy udział w tym muralu. Na przykład dzielimy ten mural na 10 części i każdej części przypisujemy cyfrowy akt własności. Tymi aktami własności możemy już obracać na rynku wtórnym. W dodatku, za każdym razem gdy akt własności jest sprzedawany i kupowany, artysta, który wykonał mural, automatycznie otrzymuje część ustalonego wynagrodzenia.
Aga Samitowska – whocares.media
Podsumowując naszą rozmowę, powiedziałem, że wejście w technologię blockchain i świat WEB 3.0 to duża odpowiedzialność. WEB 3.0 to kompletny świat, dużo lepiej odwzorowujący rzeczywistość twórców niż internet, który znamy z ostatnich 20 lat (WEB 2.0). Dziś wchodząc w narzędzia i procesy Internetu trzeciej generacji otwieramy drzwi do zupełnie nowego świata, które porównałem do tworzenia własnych mini-państw, „do tworzenia własnych gier” – dodała na koniec Aga.
Myślę, że to doskonałe podsumowanie, tworzenie własnych zgrywalizowanych uniwersów, gdzie muzyka jest częścią doświadczenia odbiorcy. Mówiąc o „własnych grach” nie mam na myśli faktycznych gier, ale ustalanie własnych zasad w każdym aspekcie tworzonej artystycznej rzeczywistości, od wyboru brzmienia instrumentów, poprzez interaktywną przestrzeń w wirtualnym świecie, po własną ekonomię. Ważne jest też to, że takich działań nie można podjąć samemu, że muszą one odbywać się w obrębie jakieś społeczności. Do tej pory rozumowaliśmy, że społeczność to fani. Jednak w WEB 3.0 fani ewoluowali z słuchaczy, poprzez uczestników do współtwórców. Jakiś czas temu Seth Godni napisał książkę Plemiona 2.0, myślę, że już czas na Plemiona 3.0.
Tutaj możecie sprawdzić jak wraz ze Sławkiem Krzanowskim, Dj Flexem, The Simples i Jackiem Kołodziejczakiem stworzyliśmy nasz pierwszy stokenizowany singiel zatytułowany „Wisona – Remix”, o którym mówiłem podczas panelu. Zachęcam do zbadania profilu Pana Winyla na Uncut.FM: https://panwinyl.uncut.fm/
Dla osób, które były zamieszczam tutaj też linki do innych projektów muzycznych, o których wspomniałem: Soundoshi i Muzible.
Wg. magazynu The Guardian aż 25-30% ludzi odkrywa nową muzykę przez gry – współczynnik jest nawet wyższy w przypadku Gen Z.
KONCERTY

LIA SKY
Kilkakrotnie ta artystka mignęła mi na plakatach i w folderze, nie znałem, nie miałem zamiaru iść. Spojrzałem jednak bliżej i zobaczyłem, że zaraz po niej w Domu Literatury występuje Klaudia Daliva. Zobaczyłem koncert LIA w oczekiwaniu na występ Klaudii i mile zostałem zaskoczony. Przede wszystkim warsztat wokalny i barwa głosu, bardzo wysoki poziom jak na tak młodą osobę, w dodatku czuć, że ma talent do pisania piosenek. Miałem jej trochę za złe, że śpiewa po angielsku, potem dopiero w przewodniku festiwalowym przeczytałem, że żyje i tworzy w czterech miastach Europy: Londynie, Pradze, Warszawie i Łodzi. Niemniej jednak, dopiero gdy zaśpiewała cover Patrcika The Pana, naprawdę mnie dotknęła, jej artyzm. Na parę numerów dołączył do niej zespół, ale kilka piosenek zaśpiewała tylko z gitarą i te podobały mi się najbardziej. Z chęcią i ciekawością będę obserwował jej dalszą karierę.
Po polsku
Oczywiście artyści mogą sobie tworzyć w jakim języku czują się najlepiej, jednak najbardziej szanuje tych, którzy podejmują ciężar pracy z językiem polskim.
W kuluarach miałem okazję rozmawiać na ten temat z Antonim Rokerem (nb. z Łodzi) i zgodziliśmy się co do tego, że jest to trudne, ale warte zachodu. Ten temat naprawdę wkurza wielu twórców. Ja jednak, jako odbiorca będę upierał się przy swoim komforcie odbioru. Znam język angielski nie najgorzej, spędziłem w UK prawie 9 lat prowadząc własny sklep z muzyką, ale piosenki w innym języku we mnie tak nie rezonują jak te w ojczystej mowie.
KLAUDIA DALIVA

W moim mniemaniu potencjalna gwiazda polskiej sceny za kilka lat – artystka kompletna, gotowa, która nie tworzy muzyki, po prostu jakoś tak ją Bóg stworzył, że dał jej to wszystko co trzeba i teraz robi z tego użytek. Cieszę się, że nie zakopała swoich talentów. Klaudię znam od kilku lat i bardzo sobie cenię jej sztukę, oraz jej podejście do muzyki. To bardzo trudne, ale w pewnym sensie bezkompromisowość w twórczości może być jednak zaletą. W przypadku Klaudii nie jestem obiektywny, bo znamy się osobiście i widziałem ją na scenie już parę razy, dlatego mogę napisać, że jej występami jestem zachwycony. Może to barwa głosu, lekkość kompozycji, a może zabawna i poetycka konferansjerka sprawia, że zawsze to jest dobry czas wypełniony muzyką i słodko-gorzkim poczuciem humoru.
Klaudia zagrała kilka numerów, które już doskonale znałem (min. „Wiosnę„) oraz coś, co może być singlem. Niedawno artystka podpisała kontrakt z SONY, zatem czekam na album. Choć nowy numer, nie jest tak urzekający jak wcześniejsze kompozycje gdańszczanki, to wybrzmiał wzruszająco. Z całą pewnością płyta będzie sporym wydarzeniem.
JAKUB SKORUPA

To wina Agi Protas, że się tutaj znalazłem. To ona mi zareklamowała twórczość Jakuba podczas spaceru poobiedniego, gdy zdążaliśmy na panel poświęcony „Promocji marek na festiwalach muzycznych”. Wyszliśmy z niego po 10 minutach, żadne z nas nie ma marki na tyle dużej, żebyśmy mogli ja promować na festiwalach. Może kiedyś.
„Kuba ma taką piosenkę, w której śpiewa, że „wypowiedzenie z korpo napisał wierszem” i że „ktoś ma mazdę w leasing”, że Kuba ogólnie ma bardzo dobre teksty”. No i trafiła w mój czuły punkt, bo ja uwielbiam dobre teksty po polsku. Postanowiłem się wybrać.
W klubie DOM, OFF Piotrkowska, byliśmy całkiem wcześnie, dlatego udało nam się stanąć w miarę blisko sceny. Na występie spotkaliśmy się z Darią ze Śląska i umówiliśmy na śniadanko i wywiad sobotni poranek. Daria dogrywała chórki do numeru „Pociągi” Jakuba Skorupy i to wtedy był jedyny numer artystów z Knurowa, jaki znałem (Knurów jest zajebisty – krzyczała jakaś pani z sali!).
Następnego dnia spotkaliśmy Darka Golę – bębniarza i Karola Papałę – basistę w vege barze Zjadliwości. Reszta bandu poszła oglądać Dawida Podsiadło jak puszcza demówki nowej płyty. I to była świetna okazja, żeby chwilę opowiedzieć o koncercie autorom mojego wzruszenia.

Bo koncert był niezwykły – moją uwagę zwróciły rozstawione po kątach, przed sceną, stare telewizory. Na ekranach synchronizowały się wizualizacje, co nadawało występowi charakteru teledysku z lat 80tych, tylko, że na żywo. Gdy zobaczyłem, że za bębnami siada Darek w sportowych szortach, to pomyślałem, że nie będzie się oszczędzał i się nie myliłem, gdy zza pleksiglasu widziałem uśmiechniętą jego buzię, podczas lutowania w bębny.
Jakub Skorupa i zespół, to raczej pieśni smutne, melancholijne, inteligentne – ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że wspólne granie sprawia im ogromna radochę. Podczas jakiejś krótkiej improwizacji posłyszałem marakasy, wzrokiem zacząłem szukać źródła tego dźwięku. Niestety nie mogłem namierzyć żadnej, nawet podobne przeszkadzajki, dopiero po chwili i bliższym się przyjrzeniu, zobaczyłem, że Dominika Skoczylas (klawisze) trzyma w ręku plastikową grzechotkę w kształcie banana. Bardzo mnie to rozbawiło, to się nazywa kompletny performance. Całkiem przemyślany i zrealizowany. Ten koncert otrzymał ode mnie i od Agnieszki miano „koncertu piątku”.
Po koncercie jeszcze zaczepiłem Dominikę i pogratulowałem jej pomysłu z bananową grzechotką. Lubię artystów zanim staną się sławni, lubię festiwale showcase’owe, bo można spotkać ich tam twarzą w twarz, szczerze i dowoli pogadać. Oczywiście każdemu i każdej artystce życzę spełnienia, hajsu i sławy, nie zmienia to faktu, że zawsze jest ten etap przed, że można się spotkać i poznać drugiego człowieka. Na tym festiwalu miałem okazję pogadać ze wszystkimi członkami i członkiniami zespołu Jakuba Skorupy i będę to pamiętał jeszcze przez długie lata, oglądając band na scenach wielkich festiwali, bo czy to ich czeka? To pewne!

WALUŚKRAKSAKRYZYS
To będzie miazga! Mówiła Aga i podeszliśmy bliżej. Na scenę wyszedł zespół z wokalistą, o którym pomyślałem, że dziwnie przypomina Ptaszyna-Wróblewksiego w tej kolarskiej czapeczce z lat 80tych. Taki Ptaszyn-Wróblewski rocka. No i taki trochę Brylewski. Ktoś za mną to powiedział, że własnie, dlatego Kryzys (od Brygady Kryzys). Nie wiem, nie pytałem Walusia.
Bardzo, ale to bardzo mnie rozbawiła konferansjerka Walusia. Koncert odbywał się na scenie Dr. Martensa, co za każdym razem wokalista podkreślał! Że dzięki Martensom, że Martensy, że w Martensach, robiąc sobie oczywiste jajca z komercyjnego charakteru tej sceny.

O koncercie nie mogę powiedzieć zbyć wiele, po pierwszych 2 utworach wyszedłem na zewnątrz. Kocioł, który się tam zrobił, stał się bardzo szybko nie do zniesienia. Już odwykłem od pogowania pod sceną, a i za czasów gdy jeszcze miałem do tego ochotę, nie bardzo lubiłem to grupowe obtłukiwanie i wymianę płynów ustrojowych poprzez ocieranie się o siebie nawzajem. Może to wina moich już grubo ponad 40 lat. W pewnej chwili zatęskniłem za moim czwartkowym misterium artystycznym, jakie zaserwowała mi mona polaski.
Niemniej jednak, charyzma, sztuka muzyczna, instrumentarium i brzmienie, skandująca każde słowo piosenki publiczność, to było coś nadzwyczajnego, czego od lat na koncercie stricte rockowym nie widziałem. Może nawet skusiłbym się na winyla. Pomyślę jeszcze.
GREAT SEPTEMBER: DZIEŃ 3 – SONY VS. JAZZBOY, TIK TOK VS. FRANEK WARZYWA I MAŁY BUDDA, DARIA ZE ŚLĄSKA
SONY VS. JAZZBOY
Dzień trzeci, czyli sobotę zaczęliśmy od nakręcenia wywiadów z Darią ze Śląska i z Polaczkiem. Ale o tym później, bo najpierw były panele.
Pierwsza dyskusja, którą prowadził Bartek Chaciński z Polityki. A w rozmowie poświęconej „łowieniu talentów” udział wzięli Maciej Woć (Sony Music Polska) i Paweł „Józek” Jóźwicki założyciel Jazzboy Records.

Powiem Wam, że jeśli maiłem jakieś obiekcje do spraw organizacyjnych, to panele były naprawdę świetnie przygotowane, nie wiem, kto wpadł na pomysł takich połączeń. Osoby zostały tak dobrane, że podczas rozmów czasami sypały się iskry, obracane w żart, ale czasami rozpalały dyskusję.
Tak było podczas „walki” SONY VS. JAZZBOY. Ja wiem, że to nie była prawdziwa walka, ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jednak tak, że oto na żywo oglądam ścieranie się Dawida (Józek) z Goliatem (Sony).
Sony jest dla kogo innego i Jazzboy jest dla kogo innego, ale nie mogę się nie zgodzić z „Józkiem”, że świat trochę się porypał. Obecnie artyści konkurują z „facetem, który wcisnął sobie w dupę sprężynę”, pędzą za ilościami wyświetleń, odsłuchów, za mitycznymi like’ami. Choć zawsze tak, było, to jednak dziś, mam wrażenie, że jakoś wszystko inne się przestało liczyć.
To była bardzo trudna dla mnie rozmowa, bo czułem ból „Józka” a zarazem rozumiałem te aspekty biznesowe, o których mówił Maciej. Jednak pozostało mi po tym panelu, takie wrażenie, że faktycznie jakiś model świata muzycznego odszedł na zawsze. W sumie nie powinno mnie to przerażać, ani zasmucać, bo przecież idzie nowe, a to zawsze mnie ekscytuje. Doznałem jednak takiego poczucia żałoby, po świecie, który znałem, po czasach, w których się wychowywałem i jestem Bogu wdzięczny za Jazzboy i ludzi, którzy go tworzą, bo tam powstaje jeszcze muzyka nie opierająca się na algorytmach, ale na ludzkich sercach, czasami połamanych i pogubionych, ale zawsze kochających i szczerych.
TIK TOK VS. FRANEK WARZYWA I MŁODY BUDDA
A to kolejny panel, który odsłonił jakieś moje przeczucia dotyczące tego nowego (nie znowuż tak nowego!) medium społecznego. Tik Tok przekroczył już miliard użytkowników na całym świecie. Sam założyłem tam konto i po tym panelu usunąłem apkę z telefonu.

Rozmowę poprowadziła znakomita dziennikarka Agnieszka Szydłowska, o sile Tik Tok’a przekonywała Anna Błaszczyk (Sony, ex-TikTok) a przedstawicielami artystów byli tytularni Franek Warzywa i Młody Budda.
Przed festiwalem zapoznałem się z viralową na Tik Toku „Szkołą” duetu. Nie powiem, żeby zrobił ten numer na mnie jakiekolwiek wrażenie. Jednak po tej dyskusji zupełnie inaczej słuchałem „Pies Kosmita” czy „Oczy”. To zdecydowanie twórczość internetu, głębia doświadczenia maksymalnie spłycona, twórczość memiczna, muzycznie bez żadnych zasad i reguł, sztuka, którą ludziom w moim wieku trudno słuchać, a co dopiero pojąć i o niej dyskutować.
Jeśli dobrze pamiętam, to chyba po raz pierwszy słuchałem na konferencji twórców z Generacji Z (choć sami mówią, że są gdzieś pomiędzy millennialsami a Gen Z). Uderzyła mnie spora rezerwa z jaką podchodzą do TikToka i social mediów. Szczególnie Franek tutaj przykuł moją uwagę, gdy na pytanie o to, ile czasu spędza dziennie na TikToku, odpowiedział, że „zero czasu” bo odinstalował apkę z telefonu. Wywołał tym nie małe poruszenie. Bo przed chwilą była mowa o tym, że przecież ich filmiki osiągały po setki tysiące wyświetleń. Franek konstatował to w następujący sposób: „200 000 ludzi widziało jak jem pomidora”.
Anna Błaszczyk, jak sama o sobie powiedziała „Pani od Tik Toka” gratulowała panom sukcesu, a potem mówiła o roli przypadku w app TikTok. Czym bardziej Franek Warzywa i Młody Budda nie zgadzali się z „superwziją” demokratycznej aplikacji, tym bardziej zyskiwali moją sympatię. Za każdym razem, gdy wypowiadali swoje słuszne skądinąd, sądy na temat co ta apka robi twórcom, na sali dało się słyszeć pomruki aprobaty, a czasami nawet bito im brawo, z powodu celnej riposty.

Nie wiem, czy to było celowe zestawienie „Pani od TikToka” z młodymi twórcami, którzy wcale nie uważają TikToka za lek na całe zło sztuki, ale rozmowa zostawiła pewnie czerwone uszy wielu tiktokerom i tiktokerkom.
Najbardziej wzruszający moment tej rozmowy przypadł na sam koniec, gdy można było zadawać pytania. W pierwszy rzędzie siedziała Angelena, przedstawiła się i opowiedziała o swojej sytuacji. Opowiedziała o tym ile pracy, wysiłku i czasu kosztuje tworzenie kontentu na TikTok, że włożone środki nijak się mają do efektów, że po miesiącu czuje się zupełnie wypalona. W tym momencie, wiele osób chyba poczuło to samo.
Mam takie wrażenie po tej dyskusji, że więcej osób zrobiło tak jak ja, czyli usunęło app z telefonu, niż ją zainstalowało. Jest jasny rozdźwięk między tym jak nam się przedstawiają firmy technologiczne a praktyką w życiu. Bycie twórcą czy twórczynią na TikToku czy innych social mediach stało się celem samym w sobie, a nie środkiem do celu. Mówi się co prawda o sposobach promocji muzyki na owych platformach, jednak nie mówi się, że nic to praktycznie nie daje poza nimi.
Dlatego Franek Warzywa powiedział, że nie są tiktokerami, że z powrotem wrócą do aplikacji, gdy wydadzą jakiś nowy numer, ale do tego czasu „wolę malować obrazy, to się bardziej opłaca” – powiedział Franek Warzywa.
Myślę, że to najważniejsza konkluzja z tego panelu, przynajmniej dla mnie, sztuka muzyczna to nie tworzenie piętnastosekundówek na TikTok, to coś zupełnie innego, to twórczość, przy której ktoś zapragnie się zatrzymać. Nie wszystko musi być rozrywką, nie wszystko musi bawić, dobrze, że rozumieją to Franek Warzywa i Młody Budda. Mimo, że muzycznie (choć na koncercie nie byłem) to nie moja bajka, na pewno dalej będę obserwował ich działania.
I chciałbym być tutaj dobrze zrozumiany, nie jestem przeciwko Sony czy TikTokowi, ale zauważam przeładowanie, zmęczenie, znużenie wśród artystów, którzy dostają kolejne narzędzia do promocji muzyki, z tym, że nie mają czasu tworzyć muzyki, bo muszą ogarnąć to wszystko w koło. Wg algorytmów świat już tak pędzi, że może nie być już miejsca na dłuższe utwory niż 15 sekund. Jednak to nie prawda. Ludzie ciągle kupują płyty, ciągle chodzą na koncerty i chyba jeszcze długo nie przestaną.
Może jest też jakaś nadzieja dla twórców w WEB 3.0, wierzę, że jest, ale jak to będzie wyglądać, to dopiero czas pokaże.
DARIA ZE ŚLĄSKA
W 3 dni zrobiłem około 45 tyś kroków po mojej ukochanej Łodzi. Daje to chyba jakieś 30 km. Zatem w sobotę wieczorem byłem naprawdę zmęczony. Chciałem zobaczyć jeszcze kilka koncertów, ale wystarczyło mi siły tylko na Darię ze Śląska.

PRZED
Ale od początku. W DOM’ie zjawiliśmy się dużo wcześniej. Spotkaliśmy znajomych z zespołu Larva, których poznałem rok temu na FMT w Szczecinie. Bardzo dobrze nam się rozmawiało o tym, co należy robić, żeby być „sławnym i mieć hajs”. Oczywiście w przemyśle muzycznym, a nie jakimkolwiek.
Miałem taką konkluzję po wcześniejszych panelach i rozmowach, że chyba jednak najważniejsze, to kochać to co się robić, robić to wytrwale, mieć z tego radochę i przy okazji dawać to samo ludziom. Nie gwarantuje to ani sławy ani hajsu, ale przynajmniej ciekawe życie, robienie tego co się kocha i przynajmniej jakąś dozę zabawy.
Nie ulega wątpliwości, że poziom pro, podpisanie kontraktu, jak to powiedziała w udzielonym mi wywiadzie Daria: to gotowość na niezły zpaierdziel. Postawienie wszystkiego na jedną kartę, ciśnięcie i dążenie do celu. Tego wymaga profesjonalizm, nie tylko w branży muzycznej, profesjonalizm w ogóle. Można cisnąć zgodnie ze sobą i niezgodnie ze sobą.

KONCERT
Koncertem Daria ze Śląska uwodniła, że cisnęła zgodnie ze sobą i zaserwowała talerz pełen muzycznych smakołyków. Najadłem się na tym koncercie do syta. Mogłem zobaczyć dariowe pląsy, jej „stoicką” twarz gdy śpiewa, jej wyprostowaną jak struna postać by za chwilę pozginała się jak paragraf w tanecznym momentum.
Ten, kto widział Darię poza sceną, wie, że jest uśmiechnięta, skora do żartowania, że ciągle ma powalone pomysły i wszystko jej się z czymś kojarzy. Jeśli są fabryki memów, to Daria jest jedną z nich. Umie zobaczyć coś czego nie ma i dorysować do tego resztę, tak żeby było, miało sens (lub nie) i było zabawne (lub nie).
Daria na scenie to inna postać. Gdy widziałem ją podczas koncertu w Poznaniu, pomyślałem, że brakuje jej pląsów. A w Łodzi, to było wszystko jej, o niej i o jej muzyce. Daria nie zajmuje dużo miejsca na scenie, właściwie wygląda trochę jakby chciała zajmować jeszcze mniej. Gdy śpiewa, prawie – mam takie wrażenie – wśpiewuje się w mikrofon i wychodzi głośnikami, żeby wrócić do siebie przez własne uszy, napełnić się swoim głosem. Po drodze zabierając trochę kalorycznej energii od publiczności. Daria na scenie to przeżycie niezwykłe, to doświadczenie sztuki występu muzycznego najwyższego lotu, mimo, że lata dopiero sceniczny podlotek.

Czekałem na jej koncert od początku lipca, gdy ostatni raz widziałem ją na występie w trakcie koncertu Korteza, podczas Letnich Brzmień w Poznaniu. Wtedy zaprezentowała tylko dwa utwory „Falstart albo faul” i „Dziewczynę z tatuażem”. Tym bardziej nie mogłem się doczekać żeby usłyszeć inne kompozycje z nadchodzącej płyty. Po części już znałem niektóre piosenki, miałem ten przywilej, że Daria od czasu do czasu pytała mnie co myślę o tym, czy innym numerze. Najbardziej czekałem na „Gambino”, gdzie jest fragment tekstu o Fiacie Stilo. Jest to chyba jedyny przypadek użycia tego modelu Fiata w piosence ever!
PO
Daria wystąpiła w kapitalnym składzie: Tomasz Kasiukiewicz – klawisze i komp (min.: Artur Rojek, Mela Koteluk), Żenia Szadziul – gitary (Dr. Misio) i Michał „Dimon” Jastrzębski – bębny (Lao Che i Monofon).
Przyznacie, że to nie mogło się nie udać. Stałem i słuchałem zupełnie oczarowany, potem wychodząc przez dłuższy czas słyszałem wśród mijających mnie ludzi, że to był piękny koncert.
WYWIADY
Podczas festiwalu przeprowadziłem dwa wywiady. Pierwszy z Darią ze Śląska, który możecie zobaczyć tu:
a drugi z Polaczkiem, który możecie zobaczyć tu: (LINK WSTAWIĘ NIEBAWEM).
Wywiad z Darią planowaliśmy jeszcze przed festiwalem, jednak do końca nie znałem miejsca. Musiałem przyjechać do Łodzi i z Agnieszką Protas rozglądaliśmy się po miejscówkach. Braliśmy kilka lokacji pod uwagę, ale wszędzie mięliśmy jeden problem, mianowice to były miejsca użytkowe, zatem można było się spodziewać, że będzie głośno.

Najpierw chciałem zrobić te wywiady sam, ale pomyślałem, że przecież Polaczek (Robert Przybysz) to profesjonalny filmowiec i fotograf, więc przecież możemy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Brakowało tylko miejsca. Gdy byłem już lekko zrezygnowany, robiło się ciemno i chłodno, a miejscówki nadal nie mieliśmy, pomyślałem, że lobby naszego hotelu nadałoby się fantastycznie, z jego okien widać piękny ażurowy przystanek tramwajowy na ulicy Mickiewicza a i same wnętrza są bardzo ładne.
Poleciałem czym prędzej do recepzji i dzięki Bogu, natrafiłem na bardzo pomocną panią dyrektorkę, opowiedziałem o tym, co chcemy zrobić i czego nam potrzeba. Dostałem zapewnienie, że wszystko będzie przygotowane i możemy śmiało działać. W tym miejscu bardzo dziękuję pani Joannie i hotelowi Hampton by Hilton Łódź City Center za pomoc i użyczenie pięknego miejsca.
Z Darią i jej mężem Grzegorzem oraz Agą zjedliśmy pyszne śniadanko i z pełnymi brzuszkami poszliśmy do lobby, gdzie za chwilę zjawił się Robert z Łukaszem. Wnieśli sprzęt na górę i zaczęliśmy kręcenie. W ciągu godzinki uwinęliśmy się z całym materiałem i polecieliśmy na panele dyskusyjne.
Dziękuje Darii i Polaczkowi za rozmowę, a Robertowi i Łukaszowi za ogarnięcie technikaliów nagrania i montażu.

ROZMOWY
Bez rozmów nie ma wydarzeń. A nagadałem się chyba jeszcze więcej niż nachodziłem. Dobre rozmowy są jak dobry koncert, zapadają na długo w pamięci. Chciałbym podziękować wszystkim moim rozmówcom, mam nadzieję, że nasze drogi się jeszcze przetną kiedyś.
Osobiście dziękuję: Aga Protas – za pro robotę, trzymanie ręki na pulsie, myślenie o wszystkim i muzyczne polecajki, Aga Samitowska – o WEB 3, NFT, muralach i wucetach – temat nieważny, zawsze inspiracja level 1000, dzięki bardzo! Jakub Głowacki – kurcze, mało było czasu, ale chyba daliśmy radę – The Simples Music… it’s alive! Andrew Apanov – mówią, że jak się dwóch ludzi spotka na pustyni, to są bracia, Łódź to nie pustynia, ale podczas festiwalu byłeś mi bratnią duszą, dzięki za wciągające spostrzeżenia i rokzminki na wszystkie ważne tematy – jedzenie, wiara i muzyka, Edyta Rogowska – (Duxius), super, że Ci się chce i że ciśniesz w zgodzie ze sobą, czekam na koncert w Berlinie, Łukasz Feldek, dzięki doping po panelu o NFTi foto Dawida i Jarka!, cała ekipa 33 Records: Stefania, Anna, Weronika, Marcin i Jarek, dzięki za mega towarzystwo, sporo radochy sprawiło mi z Wami przebywanie, mimo, że znamy się mało, mam wrażenie, jakbym zdobył towarzyszy broni – vinyl forever!, Eliza A. Tkacz – z Toba mógłbym przegadać cały festiwal, szkoda, że tym razem nie mieliśmy tyle czasu, Karol Stolarek, Wit Zarębski, Michał Gibki (mona polaski) – przetańczyć z Wami całą noc… Karolina Filarczyk – no jak się dwoje Muzykoholików spotka, to nie za bardzo jest jak pogadać, bo roboty na festiwalu moc! Dzięki za „kontakt wzrokowy”. Antoni Roker – sztama! SWIERNALIS – serdeczne dzięki za wytrwałość – pogadamy, ale już w Warszawie! Tomeczek Bysiewicz – mam nadzieję, że o 01:30 dobra dusza Cię podwiozła na dworzec, do zoba w Krakowie na Tak Brzmi Miasto!









Podziękowania dla organizatorów:
Bardzo dziękuję Arturowi Rojkowi za zaproszenie do panelu „Metaverse i NFT”, Julii Greiner za ogarnięcie tematów i nawigację. Dziękuję wszystkim wolontariuszom i wolontariuszkom, bez których, czasami niewidocznej pracy, festiwal by się nie udał!
PS.
Na festiwalu pojawił się Dawid Podsiadło i prezentował demówki ze swojej nowej płyty, rozmawiał z nim Jarek Szubrycht. Osobiście nie byłem na wydarzeniu, bo jadłem wege ciasto i gadałem z Darkiem i Karolem z zespołu Jakuba Skorupy. I nie chcę tutaj wyjść na ignoranta, ale myślę, że widzieć Dawida, to będę jeszcze nie raz, a z chłopakami nie wiem kiedy będzie po raz kolejny okazja pogadać w takim składzie!
