Wstęp
W poprzednim odcinku obiecałam, że listopadowa odsłona cyklu „Lekcja muzyki” będzie księżycowa. Dziś bowiem wezmę na warsztat jedną z najbliższych mi piosenek – „Moon over Bourbon Street” Stinga. Owa kompozycja jest niezwykle zwarta pod względem formalnym i skrywa w sobie mnóstwo muzycznych detali, natomiast lekko archaizujący, jazzowy sznyt, jak również symfoniczną wytworność spaja melancholijna śpiewność melodii oraz łagodny, niepozbawiony dźwięczności głos wokalisty. Powzdychajmy więc wspólnie do księżyca, rozbłyskującego nad słynną ulicą w Nowym Orleanie.
Tło historyczne oraz wątki wampiryczne
Ballada „Moon over Bourbon Street” stanowi dla mnie najjaśniejszy punkt debiutanckiej, solowej płyty Stinga, zatytułowanej „The Dream of the Blue Turtles” i wydanej w 1985 roku. Wokalista wielokrotnie wspominał w rozmowach z dziennikarzami, że inspiracją do napisania tekstu tej podniosłej pieśni była książka Anne Rice – „Wywiad z wampirem”. Ponadto utwór zakiełkował w głowie artysty podczas jego nowoorleańskiej podróży. Nocą, przygnieciony niepokojącym przeświadczeniem, iż ktoś go śledzi, przechadzał się legendarną ulicą Bourbon Street, otoczony księżycowym blaskiem. Bohaterem warstwy słownej jest wampir, który poszukuje prawdziwej tożsamości, gdyż demoniczną postacią stał się przez przypadek. Owładnięty złą mocą zabija ludzi, w związku z czym gorliwie modli się do Boga, chcąc skończyć ze swymi okrutnymi działaniami. Trwając w bezwzględnych sidłach życia wbrew sobie, balansuje na granicy krzyku i dojmującej frustracji, zogniskowanych we frazie:
„muszę kochać to, co niszczę i niszczyć to, co kocham”.
Jak na ten przesiąknięty bólem tekst odpowiada muzyka? Przekonacie się w kolejnych podrozdziałach.
Wokalna liryka i jazzowa motoryka
Od strony formalnej mamy tu do czynienia z trzema zwrotkami. Często poprzedzają je iście symfoniczne, instrumentalne cząstki. Namiastkę refrenicznej powtarzalności stanowią jedynie tytułowe wyrazy, przypieczętowujące każdą z symetrycznych (ośmiowersowych) zwrotek. Swoistą innowacją jest też fakt, że opisywana kompozycja nie posiada żadnego wstępu instrumentalnego, a Sting a cappella intonuje pierwsze słowa: „there’s a”. Dopiero podczas wybrzmiewania wyrazu „moon”, do głosu dochodzą równomierne, chropowate, dźwięczne niczym gong motywy kontrabasu, także wykreowane przez Stinga. Aż do końca piosenki kontrabas kroczy statycznie, tkając finezyjną, basową osnowę, wielokrotnie złożoną z rozległych, oktawowych skoków. Rzeczony instrument zdaje się wręcz tworzyć własną, dźwiękową opowieść, niezależną od linii melodycznej wokalu, choć ściśle z nią współgrającą. W żelaznych, rytmicznych ryzach utwór trzymają równomierne, perkusyjne postukiwania.
Wykonane ze szczyptą swingu zwieńczenia wokalnych fraz albo wznoszą się, choćby w wyrazie „tonight”, albo zawisają na powtarzanych dźwiękach („lamplight”), by z kolei łagodnie, schodkowo opaść w zbitce słów: „moon and all”.
Od połowy pierwszej zwrotki, tuż po wyrazie „strong”, dźwiękowe pejzaże uskutecznia saksofon. Zagrał na nim (wielokrotnie później współpracujący ze Stingiem) znakomity muzyk jazzowy – Branford Marsalis. Jego intymne, ptasie trele perfekcyjnie wzbogacają główną melodię. Podniosły charakter drugiej zwrotki wzmacniają malownicze, nieco zamglone płaszczyzny smyczków, najprawdopodobniej wygenerowanych syntetycznie, a największe skupisko melodycznej statyczności słychać w repetowanych dźwiękach na słowach: „innocent lamb”. Chwilę później Sting z gracją wydłuża wyraz „noon”. Unoszące się ponad melodią wokalną przenikliwe skowyty saksofonu urzekają kunsztem niemal bezkresnego wybrzmiewania.
Kiedy w trzeciej zwrotce wokalista intonuje słowa: „streets of New Orleans”, saksofon dyskretnym echem repetuje ich melodię. Następnie kontynuuje piramidy skowytów w wysokim rejestrze, najczęściej domykających, ale też otulających zwięzłe frazy Stinga. Tęskne, saksofonowe dźwięki nasilają się po słowie „instinct”, częstując nas perlistymi, niepozbawionymi złowrogiego mroku ornamentami. Począwszy od wyrazów: „when I pray”, gwałtownie podszyta pierwiastkiem dramatyzmu melodia ulega zmianie. Wówczas wokalista pozwala sobie na ekspresyjne wyżyny, zamaszyście krzycząc w bezsilnej złości. Ostatnie wystąpienie tytułowych słów cechuje jednak subtelność, podbita intymnością oprawy muzycznej.
Klasycyzujące, nadzwyczaj oryginalne interludia instrumentalne
Przypieczętowanie pierwszej zwrotki odznacza się nieziemską intymnością, choć pikanterii dodają zamglone pojękiwania saksofonu. Na pierwszy plan wysuwają się jednak ascetyczne motywy, zagrane na oboju. Już i tak wpisaną w brzmienie tego instrumentu śpiewność uwydatniają przystępne salwy repetowanych dźwięków, jak również pełne mroku oraz niepokoju półtony (najmniejsze odległości pomiędzy dźwiękami). Obaj reprezentanci sekcji dętej brzmią niezwykle jednolicie, ujmując subtelnością, ale przede wszystkim barwowym podobieństwem.
Drugą zwrotkę domyka najbardziej rozbudowany fragment instrumentalny. Melodyczne stery na dobre przejmuje obój, choć przez gęstwinę jego warstw przedzierają się także warkoty klarnetu basowego, czy minimalistyczne plamy syntetycznych smyczków. Początkowe, obojowe motywy są niemal identyczne jak wcześniej, dopiero z czasem (mniej więcej w 2’26’’ analizowanego nagrania) melodia ulega zmianie, brzmiąc wytwornie i nostalgicznie. Pod koniec tego fragmentu słychać zwięzłe, trzydźwiękowe motywy, w ramach których instrumentalna linia melodyczna śpiewnie oraz falująco opada, majestatycznie dążąc ku ostatniej zwrotce. Te zadumane westchnienia oboju nagle przyciemniają kanonady perkusyjnych grzmotów, rozlegające się z oddali, aczkolwiek wyraziście, niczym dostojne wystrzały. Dyskretnym dopełnieniem trzeciej zwrotki, jak również zwieńczeniem całego utworu, jest znana z poprzednich przerywników melodia, tym razem intymnie zaintonowana przez klarnet. Masywnie domyka ją chrapliwy, syntetyczny, basowy dźwięk. Gdy z kolei wydaje się, że piosenka zupełnie wygasła, saksofon ostatecznie przypieczętowuje całość przeciągłym jęknięciem.
Wnioski
Kompozycja „Moon over Bourbon Street” to moim zdaniem absolutnie wyjątkowa ballada w przepastnym dorobku Stinga. Jazzowa motoryka jest tu dziełem majestatycznych, z lekka blaszanych płaszczyzn kontrabasu, a także malowniczych, saksofonowych pejzaży Branforda Marsalisa. Wyważoną, symfoniczną poświatę zapewniają instrumenty dęte i syntetyczne plamy smyczków. Nastrojowa, śpiewna melodia wokalna urzeka łagodnością oraz dystyngowaną szczyptą swingu w zwieńczeniach fraz. Choć tekst spowija ciężar wampirycznej grozy, a oprawa muzyczna nie stroni od elementów dramatyzmu, wciąż staram się tropić słyszalny w tych dźwiękach księżycowy blask, który magicznie rozświetla nowoorleańską Bourbon Street. Na kolejny odcinek „Lekcji muzyki” zapraszam w grudniu, wówczas najprawdopodobniej zaprezentuję Wam nieznane, diaboliczne wcielenie pewnego kultowego krakowskiego artysty.
Pozdrawiam, Agata Zakrzewska