Redaktor Oktawian Trybek, dołączył do Redakcji Pana Winyla. Ze swoim tatą prowadzi kanał na YT zatytułowany „33 obroty na minutę” poświęcony muzyce, przeważnie o rockowym rodowodzie. Jest miłośnikiem winyli, zapalonym kolekcjonerem. Od dziś będziemy mieli przyjemność zagłębiać się z nim w dźwięki i rowki. Redaktor Oktawian nie stroni też od CD czy streamingu. Liczą się przecież ludzie i ich muzyka.
Zapraszam na debiutancki wpis poświęcony zespołowi Mean Machine „Ogrody Salomona”:
Na pierwszą publikację tego poznańskiego zespołu czekałem długo. Początkowo pojawiały się zdawkowe informacje na oficjalnym profilu społecznościowym. Aspekt wizualny na wysokim poziomie, ale muzyki brak.
Wysoko, Wysoko
Po jakimś czasie pojawia się pierwsza odsłona muzyki zespołu – pierwszy klip – „Wysoko, Wysoko”. Teledysk jest fantastycznym elementem uzupełniającym warstwę muzyczną. Całość wydaje się być idealnym wyborem na pierwszy strzał. Galopujący rytm perkusyjny uzupełnia wpadający w ucho riff. Całość spina unikalnie brzmiący wokal opowiadający intrygującą historię. Jedyne, czego mi zabrakło, to fundament pod solówkę w postaci gitary rytmicznej – pomogłoby to w zachowaniu dynamiki. Pomijając ten marginalny aspekt ciężko do czegokolwiek się przyczepić.
26. maja 2018 roku zaopatrzyłem się w cyfrową wersję płyty, która swoją premierę miała dzień wcześniej. Od pierwszej minuty wysoko brzmiący wokal zaprasza nas do ciekawej historii, która ma wstęp, rozwinięcie i zakończenie.
Podszept
„Podszept” jest zaproszeniem do czterdziestominutowej przygody, bo tak właśnie należałoby nazwać podróż przez jedenaście utworów. Klasyczny, mocno osadzony riff zdublowany przez niskie tony basu przywodzi na myśl filmy Tarrantino. Jest intrygująco, ciekawie i trudno domyślić się dalszego rozwój zdarzeń. Bębniarz przekornie oferuje słuchaczowi tylko to, co dla formy utworu jest niezbędne – czuć, że ma do zaoferowania więcej. Oszczędne przejścia pozostawiają pewien niedosyt, który zostanie zaspokojony dopiero w trzecim kawałku.
Ona nie słucha
Numer jest mistrzowsko spasowany i mam wrażenie, że oferuje najbardziej przemyślaną solówkę na całej płycie. Ilość dźwięków serwowana w idealnych proporcjach, a między nimi pojawia się oddech – kwestia tak często pomijana. Utwór kończy się swego rodzaju niedopowiedzeniem i po krótkiej pauzie pojawia się już wcześniej znany, wydany przedpremierowo utwór – „Ona Nie Słucha”. Jest melodyjny, wpadający w ucho i fakt, że trwa niecałe dwie minuty sprawia, iż ma predyspozycje na hit. Zastanawia mnie wykonanie utworu na żywo bez klawisza (który występuje tutaj “gościnnie”), bo oferuje on tutaj fantastyczny podkład.
Kolejny utwór jest jedną z najciekawszych kompozycji. Utwór o tyle wyjątkowy, że instrumentem prowadzącym nie jest żadna z gitar, a… perkusja! To ona nadaje charakter, formę i brzmienie. Pauzy, przeciągnięte przejścia, praca hi-hat’u, wszystko tworzy tu muzykę i stanowi trafne dopełnienie tekstu, który wprowadza w ciekawy nastrój. Niebanalne zakończenie jest swego rodzaju mikrosolówką, gdzie umiejętności perkusisty nie pozostawiają złudzeń – nie mamy do czynienia z metronomem, ale świadomym muzykiem. Zarówno kompozycyjnie, jak i lirycznie numer absolutnie niezwykły.
Nie wrócę tu
Trudno nie zauważyć faktu, że spasowanie utworów wykonane jest mistrzowsko, bowiem po złożonym i skomplikowanym numerze zostaniemy uraczeni czterema minutami bardzo przyjemnej i rytmicznej figury gitarowej – “Nie Wrócę Tu”. Jestem przekonany, że pozycja obroni się wzorowo na żywo.
Następnie pojawia się „Palcem na Piasku” – utwór, podczas słuchania którego pojawiają się dreszcze – nie tylko muzycznie, ale przede wszystkim lirycznie. Zaczyna się niepozornym riffem basowym i do końca to ten instrument wiedzie prym – nadaje kształt całej kompozycji. Tekst miażdży dosadnością, jest ciężki i nisko osadzony. Gitara doskonale wpisuje się tutaj jako dopełnienie głównego motywu i jeszcze bardziej pomaga uwydatnić sferę liryczną całej kompozycji.
Po takiej dawce emocji aż prosi się o chwilę oddechu i tutaj idealnie wpisuje się „Targ”. Dobrze skomponowany energiczny numer rockowy. Warstwa tekstowa nie zawodzi, ale po sześciu utworach nie powinniśmy się spodziewać niczego innego. Melodyjna linia muzyczna i wszystko mocno osadzone na rytmicznej linii basu, która od czasu do czasu dublowana przez gitarę solową. Ten klasyczny zabieg doskonale się tutaj sprawdza i wprowadza nas w siódmą ścieżkę na płycie.
Lament
„Lament” to czas na złapanie oddechu. Mamy tutaj do czynienia z dość rozciągniętym into, gdzie mimo braku wokalu słuchacz się nie nudzi. Jest ciężko i czuć pełnię – ogrom powietrza – czuć rześkość. Solo gitarowe nie jest zbiorem dźwięków wchodzących w skład tonacji – gitara opowiada historię nutami.
„Wysoko, Wysoko” to już znany przedpremierowo numer. Kilka historii tworzących wspólną całość. Tekst można wydrukować i wydać, jako część tomiku poezji. Wszystko się zgadza. Muzycznie też dzieje się tu dobrze.
Kolejny raz moje plecy zaczynają pokrywać ciarki, a to za sprawą “Jaja Węża”… Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to najlepszy numer na całej płycie. Utwór w całości osadzony na warstwie lirycznej. Muzycy jedynie są podkładem i wywiązują się z tego zadania bezbłędnie. Emocje towarzyszą do ostatniej sekundy. Możnaby z powodzeniem poświęcić oddzielny artykuł na recenzję samego tekstu. Niezwykła historia opowiedziana w unikalny sposób.
Powroty
Po takiej dawce emocji aż się prosi o coś łatwostrawnego i tak się właśnie dzieje. „Powroty” to również już wcześniej znana pozycja – udostępniona przez zespół przed oficjalną premierą „Ogrodów”. Od początku rządzi perkusja – bardzo niebanalny rytm na wejściu nadający swego rodzaju drugi wymiar. Dobrze się słucha i gdyby nie to, że trwa pięć minut, mógłby pretendować do przeboju radiowego. Nic złego w utworach trwających dłużej, jak trzy minuty, ale wiem, że media rządzą się własnymi prawami.
Album Mean Machine „Ogrody Salomona” kończy się utworem “Dziś w Nocy Umrze Miasto” i tu kolejne zaskoczenie. Wcześniej wysoki wokal zabiera nas w nowe rejestry – niski tembr to coś, czego jeszcze nie słyszeliśmy. Tak właśnie wyobrażam sobie doskonałe zakończenie każdej płyty długogrającej – nie jest to utwór, który ostał się z odrzutów i trzeba go było wykorzystać, bo zostało kilka wolnych minut na płycie. Ten utwór jest jedną z “silniejszych” pozycji na całym krążku. Wzbudza nostalgię i to nie tylko lirycznie. Nastrój budowany przy końcu jednostajnymi dźwiękami gitary basowej jest zwiastunem nieuchronnego – to koniec przygody z debiutanckim albumem Mean Machine.
Cały long play to przygoda – ciekawa, intrygująca i dająca do myślenia.
Na uwagę zasługuje też samo wydanie. W minimalistycznym kartoniku z logiem zespołu z tytułem płyty oraz autentycznymi (!) autografami znajduje się krążek z gratisami. Po otwarciu oczom ukazuje się estetyczne opakowanie zaopatrzone w książeczkę z tekstami oraz zdjęciami muzyków. Ponadto z wydaniem dostajemy naklejkę, podstawkę pod kubek oraz kostkę gitarową. Gratisy rozdzielane losowo, co zachęca do kupienia więcej, jak jednego egzemplarza.
Mam wrażenie, że ten album Mean Machine „Ogrody Salomona” to uczta dla ducha, duszy i ciała – teksty poruszające nasze wnętrze, piękne dźwięki oddziałujące na emocje, a na końcu wydanie, które cieszy oko i gadżety, które będą nam przypominać niezwykłe historie.
Dla tych, którzy przesłuchają produkcję do końca mam jedną radę – przejdź na „Podszept” i wciśnij „Play” – tak do znudzenia. Kiedy owo znudzenie nastąpi? Szczerze, to nie wiem, bo jeszcze go nie doświadczyłem…
Pozdrawiam
Zobacz kanał 33 Obroty Na Minutę Oktawiana i jego taty:
Nibawem kolejny wpis Redaktora Oktawiana poświęcony winylom. A jeszcze możecie zobaczyć wywiad
z Mean Machine z 2019 roku ze Enea Spring Break.