Słuchanie i ocenianie albumów artystów szerzej nieznanych sprawia mi naprawdę dużą frajdę. Bez żadnych uprzedzeń i wykreowanego zdania mogę dać się pochłonąć nieznanej mi dotąd twórczości. Jednym z takich przykładów jest oświęcimski twórca Naraska. Jego ostatnie wydawnictwo “Tropical Journey” to porcja muzyki przynajmniej interesującej.
Muzyka tropikalnych światów
Już sama nazwa krążka sugeruje z jakimi dźwiękami będzie miał do czynienia słuchacz. Autor zaprasza swojego odbiorcę na ciekawą, muzyczną podróż po kulturach całego świata. Pierwsze nuty “Intra” dały mi dużo nadziei, że najbliższe kilkadziesiąt minut spędzę w towarzystwie naprawdę wymagającej twórczości. I jako całość – ok, album się broni.
Jest miód i łyżka dziegciu
Od pierwszych do ostatnich dźwięków wiedziałem, że mam do czynienia z zawodowcem, który swoim kunsztem wywindował swoje muzyczne pomysły na bardzo wysoki poziom. Jedynie małym problemem, który nieco wpływa na odbiór całokształtu dzieła, jest forma i jak odniosłem wrażenie brak pomysłu na “pociągnięcie” niektórych utworów dalej. Dyskomfort w trakcie słuchania sprawiały mi również momenty przejść między poszczególnymi pozycjami. Nie zawsze byłem pewny, co, gdzie i kiedy. To jednak nie są elementy, które mogą w znaczącym stopniu rzutować na odbiór całości.
Piękne momenty
Są też słyszalne podobieństwa do innych twórców. Instrumentalny utwór “Tropical Jungle” to pozycja, która spokojnie mogłaby się znaleźć na jednej z solowych płyt Andrzeja Smolika. Duża muzyczna przestrzeń i nadający tempa bit od razu zaprowadził mnie do dzieł, które wyszły spod palców byłego klawiszowca Wilków.
Wartością dodaną ( a właściwie równorzędną ) bez wątpienia są wokale, które sprawiają, że płyta przez większość czasu jest wciągająca i intrygująca. Szczególnie można to spostrzec w moim osobistym faworycie, czyli “Afro Brazil” i głosie Becky Sangolo.
Sociale Artysty:
Jeśli chodzi o muzykę i sam zamysł mogę wypowiadać się niemalże w samych superlatywach. Zniechęcająca może być oprawa graficzna “Tropical Journey”. Przypomina mi to smaczny cukierek zapakowany w zwykły czarny worek. Myślę, że okładka mogła być nieco bardziej tropikalna? Dwuznaczna? Bardziej tajemnicza? Nie w tym przypadku. Krążek został “ozdobiony” kolorystyką, która przypomina tapety ścienne w późnym czasie PRL. Chyba To nie o taką wizytówkę chodziło. Najlepszym wizualnym zaproszeniem do posłuchania instrumentalnych kompozycji wyróżniały się wydawnictwa Jean-Michael Jarre’a. Obrazy, które podpowiadają potencjalnemu słuchaczowi jakiej muzyki się spodziewać. Jaki klimat mogą zastać. Tak, porówuje do największych, ale po wrażeniu, jakie zrobiło na mnie „Tropical Junge” ta płyta na to najzwyczajniej zasługuje.
Dziękuję i zapraszam na kolejne odcinki.