PIOTR BANACH „WU-WEI” – REDAKTOR PAWEŁ PODGÓRSKI RECENZUJE WINYLOWE WYDANIE
Ciężko w 2021 roku napisać recenzję płyty, której premiera odbyła się niemal szesnaście lat temu. To, że na winylu ukazała się 2 lata temu, wcale nie ułatwia sprawy . Zachęciło mnie do kontaktu z albumem, właśnie to limitowane winylowe wydawnictwo przygotowane przez Chodzą Słuchy Records. Nowe wydanie, po za tym co już mogliśmy poznać wcześniej, ujawnia treści do tej pory skrywane na dysku Piotra Banacha i nie dostępne dla posiadaczy poprzedniej wersji na CD. Ale zacznijmy od początku. Oto Piotr Banach, album na dwóch winylach: „Wu-Wei”!
Piotr Banach
Piotr Banach to jeden z najbardziej zasłużonych muzyków rodzimej sceny. Współtworzył wyjątkowe projekty, nagrał i sprzedał tysiące płyt. Zaczynał w Kobranocce i Dum Dum, potem Hey, Indios Bravos, Ludzie Mili a ostatnio BAiKA. Przez wielu uważany jest za wirtuoza gitary i tekściarza, ale między innymi recenzowanym krążkiem udowodnił, że jest znakomitym kompozytorem, producentem i realizatorem dźwięku. Całość materiału nagrał i zrealizował we własnym mieszkaniu w Warszawie, a do udziału w przedsięwzięciu zaprosił swoich przyjaciół.
Czołowe role odgrywają tutaj Magdalena „Dziun” Malicka oraz Piotr „Gutek” Gutkowski z Indios Bravos. To oni najczęściej udzielają się wokalnie i to głównie z tymi głosami spotkamy się podczas odsłuchu. Na „Wu-Wei” usłyszymy również Tomka Lipińskiego (Tilt), laureatkę pierwszej edycji Idola – Alicję Janosz oraz dosyć nieoczekiwanie Abradaba z legendarnego składu Kaliber 44. Robi wrażenie, prawda?
Jeśli chodzi o muzykę to swoje trzy grosze dorzucili Krzysztof Sak, Smolik oraz Piotr Busz. Ilość gości może przytłaczać i niejeden kompozytor po prostu by tego nie udźwignął. Na szczęście Piotr Banach był właściwą osobą na właściwym miejscu.
Przymiarka do recenzji
Nie będę Was oszukiwał, mówiąc że wychowywałem się na twórczości Piotra. Że dokładnie śledziłem jego karierę i osiągnięcia. Owszem był w moim życiu moment, w którym fascynowała mnie muzyka Hey, ale umówmy się – kto tak nie miał? Nigdy nie byłem fanem muzyki reagge, więc Indios Bravos nie należało do moich ulubionych zespołów. Owszem wiele utworów znam, a wielokrotnie doskonale bawiłem się na ich koncertach. Z uwagi na moją muzyczną ignorancję względem tego gatunku, zrecenzowanie albumu „Wu-Wei” długo odkładałem, będąc bardzo niepewny słów, których chcę użyć. Mówiąc wprost i zupełnie bez ściemy – cholernie się tego bałem!
Pierwszy odsłuch
Pierwszy odsłuch niespecjalnie mnie zachwycił. Dźwięki wychodzące z kolumn jakoś do mnie nie trafiały, wokale drażniły, a całość sprawiała wrażenie mocno generycznej mieszanki rocka, reagge i ska. Z czysto dziennikarskiego obowiązku dosłuchałem album do końca, po czym wsunąłem w okładkę i odłożyłem na półkę.
Tak mijały kolejne dni, a ja walczyłem z myślami. W końcu postanowiłem dać płycie jeszcze kolejną szansę. I to była dobra decyzja. Tym razem odsłuchu dokonałem na słuchawkach, dzięki czemu nic nie mogło mnie odciągnąć od słuchania muzyki. Odrobina mojego skupienia, pozwoliła mi poczuć tą muzykę. Uważnie wsłuchiwałem się w gitary, klawisze oraz inne instrumenty. W końcu to wszystko zaczęło wybrzmiewa ! Nagle problemem przestały być wokale. I zachwyciłem się śpiewem Alicji Janosz.
Przecież to co wokalnie zrobiła w utworze „Że z wiatrem raz” to jest mistrzostwo świata. Inna perspektywa, być może lepszy dzień i końcowy odbiór okazał się zupełnie inny. To co jest absolutnie mistrzowskie w tym wydawnictwie, to jego różnorodność. Znajdziemy tutaj również elementy charakterystyczne dla rocka czy bluesa. Wszystko zagrane i wyprodukowane na bardzo wysokim poziomie.
Reedycja na winylu
No ale przecież recenzuję winylowe wydanie tego albumu, więc warto powiedzieć o nim kilka słów. Przede wszystkim trzeba zaznaczy, że winylowa wersja doczekała się ponownego masteringu, przez co brzmienie jest zdecydowanie bardziej nowoczesne. Tworząc tą reedycję, ekipa Chodzą Słuchy Records, wykonała kawał solidnej roboty. Oba krążki wytłoczone się niemal idealnie. Brzmią czysto, zachowana jest dynamika. Słychać głębię, instrumenty grają tak jak powinny. Technicznie nie ma się do czego przyczepić.
Wiele krążków wydawanych przez gigantów na scenie wydawniczej, nie brzmi w połowie tak ładnie jak „Wu Wei”. Na pochwałę zasługuje również oprawa graficzna. Każda płyta schowana jest w grubej, kopercie z czytelnie oznaczonymi piosenkami oraz kolekcjonerskimi fotografiami wprost z domowego archiwum Piotra Banacha. Całość schowana jest w grubym tekturowym gatefoldzie, a jakby tego było mało – do zestawu dołączona jest książeczka przedstawiająca Piotra, jego słowo dotyczące albumu oraz prezentacje występujących gości i teksty piosenek. A do tego, poza płytami winylowymi, w opakowaniu znajdziemy również album w wersji CD.
To bardzo miły ukłon w kierunku fanów chcących obcować z tą muzyką w samochodzie. Choć szkoda, że płyta CD znajduje się w zwykłej foliowej kopercie – w kartoniku dużo lepiej prezentowałaby się na półce. Tak czy siak, wielkie brawa dla wszystkich odpowiedzialnych za to wydanie! Prawie zapomniałbym o najważniejszym: dostępne są dwie wersje tego wydawnictwa. Pierwsza klasyczna, wydana na czarnym winylu, oraz ta limitowana, barwiona na fioletowo. Myślę, że dla kolekcjonerów, opcja nr. 2 będzie lepszym wyborem.
Obie płyty możecie zakupić w sklepie chodzasluchy.com. Gorąco polecam!
PS. z okazji tego wpisu, dla zarejestrowanych użytkowników sklepu chodzasluchy.com sklep przygotował 20% zniżkę na obie płyty.
Pozdrawiam