Moje postanowienia noworoczne i nie tylko, bo też te zwykłe, podejmowane każdego dnia, mają zawsze wpływ na nasze życie. Odnoszę wrażenie, że gdy tylko coś sobie postanawiam, od razu mamy pod górę, natychmiastowo świat rzuca mi kłody pod nogi. Gdybym na przykład, zaczął codziennie biegać i nic bym, ani słowem, o tym nie napomknął, po prostu bym sobie biegał, to pewnie bym w ogóle się z tym nie zmagał. Tak samo ja nie zmagam się z innymi rzeczami, które nie wymagają ode mnie wysiłku i wyrzeczeń. Ale gdy tylko postanawiam coś zmienić, mówię o tym głośno, to dzieją się takie rzeczy, które normalnie by się nie działy. Dlaczego tak się dzieje, że ciężko nam dotrzymać tych postanowień, które przecież podejmujemy dla naszego własnego dobra?
Wstęp
Może część z Was wie, że moją drugą miłością oprócz muzyki, jest pisarstwo. Pisanie jest ze mną od zawsze. Już w pierwszej klasie szkoły podstawowej zauważyłem ogromną przyjemność płynącą z pisania. Pisanie pomaga mi przeprowadzić rozmowy wewnętrzne i rozumieć lepiej siebie samego, ale też w relacjach z ludźmi i otaczającym mnie światem. Z takiego pisania, czasami wyłania się „felieton”, forma całościowa i zamknięta i postanowiłem się tym z Wami dzielić. Może w tym moim pisaniu też jest coś dla Was. Jeśli nie, to mam nadzieję, że przynajmniej będzie się Wam dobrze czytać.

MOJE POSTANOWIENIA (NIE TYLKO) NOWOROCZNE
Ostatnio postanowiłem, że będę co rano się gimnastykował oraz, że będę robił dla swojego ciała kilka innych, bardzo dobrych, pożytecznych i zdrowych rzeczy. Od razu powiem, że już mam doświadczenie w praktykowaniu realizowania postanowień. Nie odpadam po pierwszym czy drugim dniu, z ulgą zanurzając dłoń w paczce chipsów, odpalając film na HBO i myślami „za ambitnie podszedłem”. Nie, idzie mi dużo lepiej, poddaję się zazwyczaj w piątym dniu!
Ale tym razem cisnę i idzie mi całkiem dobrze, choć widzę, że powoli luzują się rygory. Już pojawiają się dylematy: czy to na pewno rozsądne? Czy ja dobrze postanowiłem? W końcu chcę coś zmienić, ale żeby zamieniać życie w wojskowy obóz sportowy, to może jednak przesada. Dociera do mnie, że w tym postanowieniu, wcale nie jestem wolny ani szczęśliwy. Wiem, że wcale nie chodzi o bycie szczęśliwym. Bo gdyby tylko o to chodziło, to chipsy i HBO w zupełności wystarczy.
Na moje poczucie szczęścia nie wpływa też wynik tych zabiegów, czyli jak w moim przypadku, lepsze funkcjonowanie organizmu. Bo to najzwyczajniej nie może mnie uczynić szczęśliwszym. Nie mają takiej mocy ponieważ, moje postanowienia okradają mnie z wolności, którą tak kocham i narzucają rygory, których nie cierpię. No i powstaje konflikt, wręcz nierozwiązywalny! Nie da się pogodzić tych dwóch światów. Cielesnego pragnienia bycia ciągle dopieszczanym i duchowej potrzeby wzrostu, rozwoju i pokonywania ograniczających mnie barier. Jest jednak jeden mały mostek, umożliwiający połączenie tych dwóch światów:
Słabości
Szczerość! Oto mój most łączący te dwa światy. Szczerość to prawda. A prawda jest taka, że mam swoje słabości. Moje skłonności, moje przekonania i moje wady, które skutecznie mi uniemożliwiają doskonalenie, dawanie sobie rady czy produktywne wykorzystywanie czasu. I dziś, gdy rano wstałem zdałem sobie sprawę, z tego, że nie muszę, to poczułem się wolny. I wiecie co zrobiłem? Nie poćwiczyłem dziś. Pozwoliłem sobie być dziś słabym. Być zupełnie sobą. Stanąłem w szczerości przed sobą i powiedziałem sobie, że dziś nie będę ćwiczył. Nie czuję się dziś wystarczająco zmotywowany do tego. Nie motywuje mnie to co czyni mnie zniewolonym. Czuję, że moje postanowienie mnie pozbawiło radości (uwaga! radość nie równa się szczęście).
Natomiast radość mi wróciła, gdy pozwoliłem sobie poczuć się słabym, słabym w swoim postanowieniu. Wcześniej bym się przymusił, pobiegł na poranną przebieżkę, wrzucił fotę na insta stories w moich pięknych czerwonych butach do biegania, żeby samego siebie sterroryzować do dalszego działania. Bo przecież, jak już wrzucam takie rzeczy na stories, to teraz to muszę robić, nie będę kłamał!
Świat, który mnie otacza nie mówi o słabościach. A w słabościach leży taka piękna prawda, że sam nie dam rady! Że kogoś potrzebuję, albo Boga, albo drugiego człowieka. Przyznanie się, że nie dam rady, niesie w sobie więcej wolności i radości, niż zaklinanie rzeczywistości, że „dam radę”, „uda mi się”, „jestem zwycięzcą” itd. Gdyby to była prawda, to dziś byłbym gwiazdą rocka. Nikt nie mówi o słabościach, bo to oznacza, że potrzebujemy siebie nawzajem i nie da się tym grać w tę grę „samorozwoju”. Świadomość, że nasze braki, może wypełnić ktoś inny, może nas przerazić. Jak to? Nie dam rady? I gdy się przyjrzymy oszałamiającym karierom wielkich gwiazd, to są tam wielkie osiągnięcia, owszem, ale często też wielka samotność.

Talenty
Do czego mam talent? Zadaję sobie to pytanie dość często, bo nie zawsze jest to dla mnie oczywiste. Najczęściej myślę o talentach w sferze artystycznej, ale często są to uzdolnienia do zupełnie przyziemnych rzeczy. Mam talent do rozśmieszania mojej żony. Mam talent do rąbania drewna, do pieczenia pizzy i chleba, żeby wymienić choć kilka. Dlaczego o talentach mówię po słabościach a nie na odwrót, i co to ma wspólnego z postanowieniami. A odpowiedź jest prosta: talenty mogą nam wskazać, w którym miejscu możemy wypełnić czyjeś słabości, a to może nam pomóc podejmować postanowienia, które będą służyć nie tylko nam samym ale też innym.
Klasyfikacja typów postanowień niedotrzymanych Pana Winyla
W drodze zadumy nad swoim życiem (praktykuję to od dłuższego czasu) wyróżniłem trzy typy podejmowanych postanowień, które zawsze kończą się u mnie klapą:
- postanowienia typu „od teraz”, „od dziś”, „już”, „natychmiast” – bardzo groźne, spontaniczne, podejmowane w silnych emocjach, gdy zdaję sobie sprawę, że to co robię jest złe dla mnie i moich bliskich (na marginesie, zauważyliście, że zazwyczaj jak coś nam szkodzi, to szkodzi też naszym bliskim?), na przykład: co? cola ma w sobie szklankę cukru? Od tej chwili nie tknę tego świństwa! Efekt: kilka dni później „niezdrowe, ale jakie pyszne”,
- drugi typ, to postanowienia od kiedyś: „od jutra”, „od poniedziałku”, „od pierwszego”, „od nowego roku”, te postanowienia są u mnie połączone z tym, że coś się zadzieje samo z siebie, a może nawet Bóg to sprawi, że one się zrealizują. Często wtedy mówię, na co uczulenie ma moja żona: „jakoś to będzie”. Gdy sam słyszę, to w swojej głowie, to już wiem, że nic z tego nie będzie. Nie zjawią się nagle aniołowie i ponadnaturalnie nie przeniosą mnie do świata efektu mojego postanowienia. Na przykład: „od nowego roku, będę codziennie pisał książkę”. Nie! Jeśli ma być gotowa w terminie, to już dziś jest to moje „codziennie” i jakkolwiek wspaniały i potężny jest Bóg, to On za mnie nie napisze ani jednej literki!
- Postanowienie typu trzeciego: „bez terminu”. W mojej opinii najbardziej popularne. Stwierdzam fakt, że mam za duży brzuch i postanawiam „coś z tym zrobić”. Definitywnie podejmuję decyzję, że „coś” i „kiedyś”, najczęściej „niebawem” lub w „najbliższym czasie” trzeba z tym zrobić. Efektu możecie się domyślić, wystarczy spojrzeć na moje zdjęcia na Instagramie czy Facebooku.
Kiedy to działa?
Żeby dotrzymywać podjętych postanowień, należy stanąć przed sobą w szczerości i życzliwości. Jestem taki jaki jestem, ponieważ tak się moim życiu zadziało, a nie inaczej. Takie są moje mocne strony, a takie słabe. W tym mogę pomagać innym, a w tym sam potrzebuję pomocy.
Jeśli nie jestem dla siebie dobry i chcę się skatować swoimi postanowieniami, żeby stać się kimś innym, lepszym, sprawniejszym czy mądrzejszym, prawdopodobnie nic z tego nie będzie.
Wyobraź sobie małego chłopca, albo dziewczynkę, który nie ma odpowiedniej siły, żeby podnieść ciężką walizkę. Wysyłasz to dziecko w podróż i każesz mu tę ciężką walizę, ze sobą wszędzie targać. W konsekwencji na którymś dworcu pojedzie albo dziecko, albo walizka. Dlatego posyłasz z tym dzieckiem kogoś do pomocy. W dorosłym życiu, też możemy wyruszyć w drogę z kimś, kto może nam pomóc. To co daje mi poczucie bezpieczeństwa podejmowanych postanowień, to to, że mogę w każdej chwili zrezygnować, albo poprosić o pomoc, że nie jestem w nich sam i że nic nikomu nie muszę udowadniać, a przede wszystkim sobie. Dlatego wybieram być dla siebie dobry i traktować się fair.

Zadumaj się!
Na koniec jeszcze dwie fajne moim zdaniem wskazówki, które pomagają mi w realizowaniu moich postanowień, nie tylko noworocznych. Przede wszystkim mam czas codziennie na zadumanie się. Żeby wszystko w moim życiu zmieścić, postanowiłem wstawać codziennie o 5.30, wtedy mam czas dla siebie. Zazwyczaj robię sobie kawę siadam w fotelu, rozmyślam, zastanawiam się, procesuję albo modlę się. Przeważnie wszystko na raz. Ten czas, pozwala mi rozważyć, co jest tego dnia konieczne. I to pozwala mi dojść do konkluzji, że dziś będzie dobrze pobiegać. Zatem jestem wolny, codziennie podejmuję, to postanowienie od nowa. Jednego dnia je realizuję, drugiego, decyduję się nie robić tego.
Jeden dzień naraz!
Drugą rzeczą, która pomaga wdrażać rzeczy to jest życie życiem dzień po dniu. Proszę tu nie mylić z życiem z dnia na dzień. Nie o to chodzi. Dzień po dniu, polega na tym, że jest w naszym dniu tylko kilka rzeczy do zrobienia, ważnych i koniecznych. I na nich się koncentruję, nie myśląc a co będzie jutro, co będzie za tydzień, czy za rok. Bo z pewnością, jeśli nie zrobię koniecznych, ważnych i potrzebnych rzeczy dziś, to z pewnością, to o co się dziś martwię w przyszłości ziści się. Jeden dzień naraz!
Mam nadzieję, że podobał się Wam mój pierwszy oficjalny felietnon. Może to nawet nie jest felieton, bo felietony są bardziej publicystyczne, ale już tak niech zostanie. Dajcie znać czy to Wam w jakiś sposób pomogło, albo czy się dobrze czytało chociaż!
Dziękuję i życzę spełnionych postanowień, w wolności i radości!
Pozdrawiam
Polecam wpisy: