W dniach 20-22 kwietnia w Poznaniu odbył się NEXT Fest, któremu przyświecało hasło Make Spring Great Again. I czy faktycznie się udało? Postaram się opowiedzieć o tym wiosennym weekendzie moim okiem i wybrać, według mnie, najciekawsze wydarzenia festiwalu.

Dzień pierwszy
Po kilku dobrych godzinach spędzonych w pociągu na słuchaniu utworów artystów, którzy mają wystąpić pobiegłam do hotelu na szybko zostawić bagaże i udałam się do biura festiwalowego. Droga prosta, zdawać by się mogło, blisko, ale Poznań jest chyba najbardziej rozkopanym miastem jakie w życiu widziałam. Nawet najgorsze remonty w Krakowie tak nie wyglądały. Po pokłóceniu się z nawigacją w końcu dotarłam. Zdążyłam idealnie na inaugurację i panel otwierający czyli rozmowę z zespołem Kwiat Jabłoni.
Jednak ja tego wieczoru czekałam szczególnie na dwa koncerty.
Julia Rover
Pierwszy z nich to Julia Rover. Już od jakiegoś czasu obserwowałam tę młodą wokalistkę, bo jest w niej i jej muzyce coś, co niesamowicie przyciągnęło moją uwagę. I nie myliłam się! Ten koncert był fenomenalny, z ogromną dawką pozytywnej energii. Wypełniony zarówno tłustymi beatami, tak charakterystycznymi dla Witka, jak i momentami romantycznymi, może nawet sexy przez obecność Krzysztofa Kuśmierka i jego saksofonu. Głos Julii natomiast jest delikatny, czuć powiew retro, jakby dostała w darze barwę polskich wokalistek z lat 80.

Zaczęli mocno i dynamicznie, bardzo szybko rozruszali publiczność. Z biegiem czasu zwalniali, wprowadzali nas głębiej do swojego świata dźwięków i słów. Nie zabrakło takich utworów jak moje ulubione „Motyle” i „Toniemy” czy sensualnego „Karmelu”. Pojawiła się też całkiem nowa piosenka „Słoneczniki”. Co mogę więcej powiedzieć? Chyba tylko tylko to, że moim miernikiem dobrej muzyki są ciarki, i tak, na tym koncercie się pojawiły. Po koncercie przeprowadziłam wywiad z Julią Rover i Bratem Witem, zachęcam do przeczytania (będzie) TU.
Swayzee
Drugim koncertem, na który bardzo się napaliłam byli Swayzee i tutaj też mnie mój nos nie zmylił. A nawet udało im się mnie zaskoczyć! I wygląda na to, że nie tylko mnie, bo nie jedną osobę ten gig wyrwał z butów. Panowie zaserwowali nam całą swoją płytę pod przewrotnym tytułem „Greatest Hits”. To wydarzenie to był kosmos, feeria dźwięków i kolorów. Totalne show! Muzycznie i wizerunkowo chłopaki są bardzo barwni. To połączenie wszystkich rock’n’rollowych jednostek z zeszłego wieku zinterpretowanych na nowo. Wypadkowa The Doors, Bowiego, Iggiego Popa, może nawet Velvet Undergound. Też. Sztos!

Dzień drugi
Dzień zabiegany, dzień spotkań i wywiadów.
Po porannych konferencjach, a jeszcze przed koncertami koniecznie chciałam być obecna na panelu Leszka Gnoińskiego „Sztuka wywiadu”, który poprowadził Kuba Antkowiak z Radia Afera. Szczerze mówiąc mogłabym słuchać i uczyć się godzinami. Nie dość, że Leszek wiedzę ma ogromną, przeprowadzał wywiady i rozmowy z każdym oraz napisał nie jedną książkę, to na dodatek potrafi opowiadać i dzielić się swoimi doświadczeniami. Dla mnie to spotkanie było arcyciekawe i nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiłam taką ilość notatek.

Swiernalis
Mój dzień koncertowy otworzył Swiernalis, człowiek pasja, który muzyką zajmuje się od każdej strony. Pisze teksty, śpiewa, jest multiinstrumentalistą i producentem, a na scenie bawi się doskonale. Paweł wraz z Chórem Pogłosy i wsparciem zielonej Panilas uchylili nam rąbka tajemnicy i zaprezentowali co znajdzie się na nowym albumie Swiernalisa. Były głosy, że zadziała się magia, były też piski dziewczyn, które nie mogły odkleić oczu od klaty wokalisty. Do wyboru, do koloru!

Sabina Szewczyk
Koncertem, który wciągnął mnie tego dnia totalnie był występ Sabiny Szewczyk. Pierwsze co rzuca się w oczy zanim jeszcze usłyszy się dźwięk jest biel! Tak! Cały zespół ubrany był w biel, przez co nie zniknęli na scenie pełnej wypełniaczy i błysku.



Z okazji swoich urodzin Sabina upiekła babeczki i poczęstowała nimi publiczność. Bardzo miły gest, to też sprawiło, że atmosfera była całkowicie na luzie. Wszystkie piosenki zaaranżowane zostały na bardziej rockowo, dzięki obecności gitary, basu i perkusji. Szczególnie perkusja robiła na każdym wrażenie, po pierwsze podbijała utwory, po drugie nie dało się przejść obojętnie obok umiejętności, a po trzecie bębniła perkusistka! Oczywiście nie zabrakło też charakterystycznej dla Sabiny elektroniki. . Już na początek wybrzmiał świetny „Kot” i zaraz po nim „Zapnij pasy”. Zresztą, cały set był rewelacyjny, jednak utworem, który szczególnie mnie poruszył był „Obcy”. Ta piosenka zostaje ze mną i nawet nie chcę się od niej uwalniać. Koncert został zakończony utworem o (jeszcze) roboczym tytule „Smutas”. Sabina mimo swojej choroby zaśpiewała idealnie. Pewnie gdyby nie to, że powiedziała, że ma problemy z gardłem, i może kilku momentów jak mówiła, to po śpiewie nie poznałabym, że coś jest nie tak. Chylę czoła!
Dzień trzeci
W tym dniu biegałam po Poznaniu najwięcej. Może faktycznie nadchodzi czas liczyć kroki czy inne kilometry. Z ciekawości tylko i wyłącznie. Najpierw się bałam, że wybór będzie ciężki o kim mam tym razem napisać, bo wiele ciekawych koncertów zaliczyłam. Jednak po momencie wszystko mi się w głowie poukładało i wybór okazał się oczywisty.
Nosowska
Kasia Nosowska, moja muzyczna miłość od lat bardzo młodych. Nie mogłabym nie być na jej koncercie. Kasia solowa, Kasia fantastyczna, rockowa i elektroniczna. Nowa, świeża, a jednak ta dawna, którą dobrze znamy. Jestem bardzo ciekawa nowej płyty, do tej pory rozbija mi się w głowie „Przytomna”, czyli nowy singiel, który pojawił się niedługo przed festiwalem, ale też cały czas śpiewam w głowie tekst „ledwie wczoraj na szaber szliśmy agrest rwać”, gdzie Nosowska tak pięknie używa swojego głosu. Oprócz bardzo dobrego nagłośnienia i oczywiście kapitalnej części artystycznej, z koncertu Katarzyny wyniosłam coś więcej. Coś, co ciężko ubrać w słowa. Od zawsze czuję, że bije od niej niesamowita szczerość. Jej słowa o tym, że każdy z nas jest wystarczający i, że jeśli ktoś nam mówi, że czegoś nie możemy, z czymś nie damy rady, to jest to bzdura, trafiły do mnie bardzo głęboko. I jak spojrzałam na ludzi wokół to od razu było widać osoby, dla których te słowa były równie ważne jak dla mnie. Nie potrzeba żadnych coachów, wystarczy Kasia.

Kamp!
Po wielu wycieczkach i załapaniu się na piętnaście tabliczek z napisem „Przejście” już z niewielką ilością sił dotarłam na koncert Kamp! Tak serio to z myślą, że tylko na chwilkę i do spania, ale stało się inaczej. Nie wiem o co chodzi, ale panowie z Kamp! żegnają się ze sceną już od dłuższego czasu… sama teraz byłam na ich kolejnym koncercie pożegnalnym. (Dodam, że wczoraj widziałam, że w lecie też mają zamiar grać.) Może ten napis, który wyświetlał się za nimi podczas setu „nie potrzebujemy pożegnań” oznacza, że jednak zakończenie działalności to plan już nieaktualny? W każdym razie koncert był dobry, długi i taneczny. Oczywiście, jak to z Kampem i moją z nimi przygodą, były momenty lepsze i gorsze. Przez pierwsze kilka lat byłam zafascynowana ich twórczością, później się trochę nasze drogi rozeszły. Tak samo było i z tym występem. Ale już na początku przy „Cairo” wiedziałam, że zostanę na dłużej. Później wychwyciłam jeszcze kilka „moich” utworów jak choćby „Baltimore”. Ostatecznie skończyło się na jednej wielkiej tanecznej imprezie.

Później jeszcze napatoczyły się atrakcje do świtu oraz spacer w porannym słońcu do hotelu z myślą, że niedługo trzeba wstać, kupić poznańskiego rogala i wracać do domu.
A ja, tak na koniec, osobiście od siebie, chciałabym podziękować nie tylko za fantastyczne koncerty i panele, ale też za rozmowy po nocach i tańce do rana! Za każdą zbitą piątkę i hugsa. Miło było spotkać tych, których już znam oraz poznać nowe osoby. Bo festiwal to też Wy, my, spotkania, dyskusje i uśmiechy. Nie pozostaje nic innego jak czekać na kolejną równie great wiosnę.
Pozdrawiam
