REDAKTOR PUŚLEDZKI: ROGER WATERS „DARK SIDE OF THE MOON REDUX” – NIEPOTRZEBNA STRONA KSIĘŻYCA
Mamy 2023 rok, a Roger Waters postanawia na nowo nagrać słynne „Dark Side Of The Moon” Pink Floyd. Z tej okazji postanowiłem krótko napisać o tym, czy klasyki nie powinno się ruszać, o przerabianiu własnych piosenek oraz… jeździe Uberem z nachalnym kierowcą.
Męskie Granie, Johnny Cash i U2: Klasyki się nie rusza?
Bardzo często czytam w kontekście muzyki i coverów, że „klasyki się nie rusza”. Kto chociaż trochę zna historię muzyki, ten wie, że to guzik prawda.
Oczywiście nie zawsze to wychodzi, o czym świadczy chociażby reakcja Tomka Lipy Lipnickiego, który po wysłuchaniu wykonania „Noża” Illusion zagranego na Męskim Graniu stwierdził, że jest zażenowany. Zdarzają się jednak po prostu takie covery, które artystycznie i komercyjnie przebijają oryginały, a więc chyba warto próbować. Kiedy Johnny Cash nagrał „Hurt” Nine Inch Nails, Trent Reznor zachwycony przeróbką uznał, że ta piosenka nie należy już do niego. Da się?
A nóż widelec się uda
Zdarzają się też sytuacje, kiedy sami autorzy piosenek próbują „poprawiać” po latach swoje dzieła. Traf chciał, że znowu mogę wrócić do Lipnickiego i „Noża”, którego akustyczna aranżacja znalazła się na płycie „Bloo” Lipali. Może lepiej sklejała się ona z treścią tekstu niż ta wesołkowata przeróbka Męskie Granie Orkiestry, ale czy była ona komukolwiek potrzebna? Śmiem wątpić.
Jeśli szukacie jednak podręcznika pt.: „Jak nie powinno się traktować własnych piosenek?”, sięgnijcie po ostatnią płytę U2. Mówi się, że aby budować, trzeba najpierw coś zburzyć. Bono i The Edge faktycznie potraktowali swoje piosenki buldożerem, ale już po fakcie zorientowali się chyba, że brakuje im łopaty, młotka i innych narzędzi z zestawu małego budowlańca. Coś tu ewidentnie poszło nie tak, bo spośród 40 (!) przeróbek, na palcach jednej ręki można wyliczyć te udane. Reszty słucha się z bólem. Tak oto docieramy do Rogera Watersa, który z okazji 50. rocznicy wydania „Dark Side Of The Moon” Pink Floyd postanowił nagrać ten album na nowo.https://www.youtube.com/watch?v=B6dvvpKZYh8
„Dark Side Of The Moon Redux”: Roger Waters poprawia Pink Floyd?
Ostatnią autorską płytę Waters wydał 2017 roku, a od lat znany jest raczej z grania kolejnych tras koncertowych, podczas których wykonuje „The Wall” w NAJNOWSZEJ I TYM RAZEM OSTATECZNEJ WERSJI, niż z komponowania. I to w zasadzie nic bardzo złego, gdyby nie to, że… Chłop lubi dużo gadać.
Waters zasłynął jako bufon, który przypisuje sobie większość zasług Pink Floyd, a to niestety niejedyny temat, który muzyk lubi poruszać. Chciałbym nie myśleć podczas pisania tego tekstu o jego wypowiedziach na temat wojny w Ukrainie, ale sami przyznacie, że nie jest to takie proste. Gość w ostatnim czasie podpadł wielu osobom i czegokolwiek by dziś nie zrobił, sporo osób z automatu uzna: „Chujowe, nie słuchałem” albo „Niech to lepiej zagra Putinowi”.
Klasyka się nie tyka?
„Dark Side Of The Moon” to absolutny klasyk. Płyta, o której wiele osób mówi, że ukształtowała ich gust muzyczny i która kompozytorsko oraz produkcyjnie wciąż bywa dla wielu twórców punktem odniesienia. Cholera, nawet okładka tu jest ikoniczna! Czy warto po takie płyty sięgać i nagrywać je na nowo? Pewnie, że warto, ale trzeba mieć na to pomysł.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o planach Watersa, z pudełkiem popcornu wyczekiwałem reakcji fanatyków Pink Floyd. Miałem jednak w głowie myśl: „A co jeśli mu się uda?”. Paradoksalnie, muzyk mógł na tym wydawnictwie sporo zyskać i nie chodzi mi o hajs. Gdyby nagrał coś naprawdę wybitnego, wielu fanów, którzy w ostatnim czasie odwrócili się od niego, mogłoby pokornie spuścić głowy i uznać geniusz kompozytora.
Promując „Dark Side Of The Moon Redux” basista powiedział, że chciał jako prawie 80-latek spojrzeć na pomysły sprzed pięciu dekad i zestawić je ze swoją dzisiejszą mądrością i doświadczeniami życiowymi. To mnie poniekąd przekonało. Potem pojawiło się „Money” i poczułem się nawet nieco zaintrygowany. Tajemnicza aranżacja i przywodzący skojarzenia z Leonardem Cohenem wokal Rogera Watersa sprawiły, że ogarnęła mnie ciekawość, co też ten staruszek może jeszcze wymyślić. Postanowiłem więc iść za głosem Muńka Staszczyka i wszystkie uprzedzenia wyrzucić w kąt.
Roger Waters i jego… Nudna Strona Księżyca
Zacznę od pochwalenia dość klarownego miksu, w którym każdy instrument ma swoje miejsce. Dzięki temu słuchanie samej warstwy muzycznej potrafi momentami sprawić sporą przyjemność. Waters zebrał naprawdę niezły skład. Nie ma tu wiele wirtuozerskiego grania, ale wszystko jest wykonane z dużą swobodą i lekkością. Zwróćcie uwagę na te Hammondy, które raz po raz wpadają z nieoczywistą zagrywką czy (a może przede wszystkim!) zaaranżowane przez Gabe’a Noela partie smyczków. Jednym razem potęgują one podniosły nastrój („Breathe”), innym (choćby wspomniane „Money”) przynoszą pewną nerwowość – za każdym razem potrafią jednak tchnąć życie w ten… dość markotny twór.
Najlepsze zderzenie samochodu
No właśnie. Oprócz takich fragmentów jak hipnotyzujące, ale też świetnie wyprodukowane (ten odgłos zderzenia samochodu!) „On The Run”, płyta jest bardzo jednostajna. Wspomniałem o przegadaniu? Nowy album Watersa jest jak przejazd z natrętnym kierowcą Ubera. Chcesz odetchnąć, ale ten typ ciągle nadaje. Tu tak samo, naprawdę miałem ochotę skupić się na muzyce pod spodem, tylko że gospodarz albumu gada, i gada, i gada. Rozumiem konwencję, ale jeśli Waters chciał nagrać na podstawie „Ciemnej Strony…” słuchowisko, trzeba było wykorzystać różne głosy, ciekawie wkomponować je w miks, może w pewnych momentach nawet przepuścić je przez jakieś efekty, a przede wszystkim pomyśleć o różnorodnym podkładzie. Urozmaicić to jakoś.
Papo Smurfie, daleko jeszcze?
Siłą oryginalnego „Dark Side” była jego dramaturgia. Ten album to idealny przykład longplaya, którego słucha się od początku do końca bez skipowania. Niestety, u Watersa po „On The Run” wszystko siada, a dotrwanie do końca okazuje się wielką trudnością. Waters nawija, trochę śpiewa (choć wcale nie okazuje się to dużo lepszym rozwiązaniem), ale jego ekspresja w jednym i drugim przypadku jest przez cały czas taka sama. Poszczególne utwory szybko zlewają się w jedno, a wszystkie spektakularne momenty z dzieła Pink Floyd zwyczajnie tu uciekają. I nie, nie tęsknię za wokalizą w „Great Gig In The Sky”. Nikt przecież nie oczekiwał powtórki jeden do jednego, ale jeśli na tym polega spojrzenie na dawne pomysły po latach, to mam obawy, że Waters nie wypadł tu jako stary mędrzec, tylko… przemądrzały dziad.
Komuś musiało się jednak udać
Znacie The Flaming Lips? Amerykańska grupa w 2009 roku nagrała własną, pełną rzężenia przesterowanych gitar wersję Ciemnej Strony Księżyca. Wielu fanów twórczości Pink Floyd pewnie uznało to za profanację, ale to podejście do klasyka było JAKIEŚ, dostarczało wrażeń i powodów do dyskusji. W internetach często mówi się: „Nikt nie czekał, każdy potrzebował”. O nie, nie tym razem. Nowej płyty Watersa absolutnie nikt nie potrzebował i podejrzewam, że niewiele osób do niej po pierwszym odsłuchu w ogóle wróci. To nie jest dobra albo zła płyta, to absolutnie niepotrzebne dzieło.
Ignacy Puśledzki
Znany też jako Redaktor Puśledzki. Dziennikarz muzyczny i popkulturowy związany z portalem Well.pl. Doświadczenie zdobywałem w redakcji Interia Muzyka oraz podczas współpracy z mniejszymi portalami. Fan Franka Zappy, Red Hot Chili Peppers, Jane’s Addiction, Beastie Boys i Fisza, których najchętniej słucham oczywiście z winyli. Lubię komiksy Marvela, chętnie wciągnę dobry serial, wieczorami po raz setny odświeżam Gwiezdne Wojny, a synom pokazuję klasyki Disneya. Jako Iggy Not Pop wykonuje muzykę z pogranicza rapu i alternatywy.