SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #10: DEPECHE MODE „SONGS OF FAITH AND DEVOTION”
Dwa tygodnie temu podzieliłam się z Wami krążkiem Michelle Gurevich, artystki raczej mało znanej. Tym razem będzie o zespole, który zna chyba każdy. Jedni uważają ich za muzycznych bogów, inni mówią, że nie da się tego słuchać, a kolejni, że jest im to obojętne. Osobiście Depeche Mode, bo o nich mowa, uwielbiam i cenię. Czy album „Songs of Faith and Devotion” (SoFaD) jest najlepszy? Jedno, co wiem na pewno to to, że ta płyta zmieniła moje patrzenie na muzykę i otworzyła mi drzwi do innego świata.
10 odcinek SLPKWM
Dziś mam swoje małe wielkie święto, mianowicie dziesiąty odcinek Subiektywnego Leksykonu Płyt, Które Warto Mieć. Dlatego postanowiłam napisać o płycie bardzo ważnej dla mnie i jednej z najważniejszych w moim muzycznym życiu.

Nie pamiętam, który to mógł być rok, gdy na kanale Viva 2 usłyszałam „I Feel You”.
Zakochałam się w tym utworze, a muszę zaznaczyć, że raczej trzymałam się swojej bańki lat 70. (szczególnie Black Sabbath) oraz solowej kariery Ozzy’ego Osbourne’a. Jeżeli już się wychylałam to w stronę metalu i połączenia kobiecych głosów z ciężkimi riffami.
I wtedy pojawiają się w moim życiu Depeche ze swoim SoFaD. Uczucie było jakby ktoś przeorał mi mózg lub przeczołgał po betonie. Objawienie! Prawdziwe instrumenty, brud i rockowy klimat. Jednak coś w tym było innego niż wszystko, coś interesującego, elektronicznego, elektryzującego. Przepadłam.
Depeche Mode
to zespół, grający muzykę przede wszystkim elektroniczną na granicy rocka alternatywnego. Albumy potrafią się bardzo różnić od siebie stylem. Formacja powstała w Basildon w 1980 r. w składzie: Vince Clark (odszedł zaraz po wydaniu debiutanckiej płyty), Martin Gore, Dave Gahan i Andrew Fletcher. Pózniej dołączył Alan Wilder. Dziś pozostało tylko trzech członków.
Nazwa została zaczerpnięta z francuskiego magazynu modowego, zaproponował ją Gahan, który interesował się modą, w tym projektowaniem. Głównym kompozytorem i autorem tekstów jest Martin Gore.
14 albumów studyjnych i 50 singli
Pierwszy krążek ukazał się w 1981 roku, było to „Speak And Spell”. Ostatni „Spirit” w 2017. O ich karierze napisano wiele książek, wydano przepiękne albumy i można znaleźć setki artykułów w Internecie.
Jest to jeden z najlepiej wypadających zespołów na żywo. Udało mi się być na ich pięciu koncertach i wszystkie były wyśmienite. No… prawie, może oprócz tego na Stadionie Narodowym, gdzie nagłośnienie było tragiczne i publiczność (przynajmniej w naszym sektorze) kompletnie nie rozpoznawała utworów. Ze mną włącznie. To był mój pierwszy i (raczej) ostatni koncert na tym obiekcie.
Depeche Mode – Songs of Faith and Devotion
Dzisiaj chciałabym się skupić na ósmym albumie, wydanym w 1993 roku. Depeche Mode po raz ostatni liczyło czterech członków: Gahan, Gore, Fletcher i Wilder.
Po ogromnym sukcesie wcześniejszego albumu „Violator” zespół zaczął mieć kłopoty, pojawiły się kłótnie i niesnaski. Zrobili sobie od siebie przerwę, by po kilku miesiącach spotkać się i zacząć pracę nad nową płytą. Wynajęto willę w okolicy Madrytu, w której mieli wszyscy mieszkać i tworzyć. Najbardziej ten pomysł przypadł do gustu Gahanowi, króry wrócił ze Stanów Zjednoczonych bardzo odmieniony. Był wychudzony, wytatuowany, z długimi włosami. Również mentalnie zmienił się w rock’n’rollowca, szybko też okazało się, że jest uzależniony od narkotyków. Bardzo chciał, żeby całe DM było równie rockowe jak on sam. W reszcie zespołu wywołało to szok.
Gahan w jednym z wywiadów przyznaje, że dopiero po tym albumie poczuł się jak jeden z liderów Depeche Mode.
Niestety przebywanie ze sobą przez całą dobę kompletnie im nie służyło. Zespół przestał przypominać wcześniejszą grupę cieszących się z tworzenia kumpli. Z Madrytu nagrania przeniosły się do Hamburga, a następnie do Londynu, gdzie materiał został zmiksowany i udało się wypracować kompromis.

Devotional Tour
Po wydaniu płyty nadszedł czas na ogromną trasę koncertową obejmującą 95 występów. Sama ekipa liczyła 152 osoby, w tym wliczony był również terapeuta zespołu. Już żaden z członków grupy nie potrafił przebywać z Gahanem, nawet Dave kiedyś stwierdził, że nie wie jak mógł wytrzymać sam ze sobą.
Był to najgorszy czas dla zespołu.
Dave przez narkotyki dostał zawału, innym razem skacząc w tłum połamał żebra. Martin, przez uzależnienie od alkoholu i urządzanie hucznych imprez został aresztowany, Alan trafił do szpitala z chorymi nerkami, a Andrew nie dokończył trasy koncertowej i wrócił do domu, ponieważ nie wytrzymał psychicznie.
Ostatecznie przez całą napiętą sytuację Alan Wilder opuścił zespół.
Trasa SoFaD trwała 14 miesięcy, została określona jako „najbardziej rozpustna w historii muzyki” i jest najlepiej udokumentowanym tournee Depeche Mode.
Recenzja
Album zaczyna się genialnym „I Feel You”. Alan Wilder powiedział kiedyś o tym miłosnym utworze z bluesowym powiewem, że ta piosenka sprawi, iż ludzie zainteresują się całym albumem. I według mnie trafił w dziesiątkę.
Ileż ja godzin spędziłam u rodziców w pokoju, gdzie salelita była podpięta do wieży, z kasetą magnetofonową, gotowa by włączyć nagrywanie. Gdy w końcu udało się trafić jakiś utwór to radość była niezmierna, ten był jednym z nich.
Już pierwsze dźwięki pokazują nam rockowy kierunek jaki obrał zespół przy tym albumie. Gitara elektryczna, na której gra Gore, prawdziwa perkusja Wildera i ten ostry, brudny głos Gahana oraz oczywiście jego wygląd zapowiadają coś innego niż wcześniejsze dokonania DM.
Gazeta MELODY MAKER tak zrecenzowała ten kawałek:
„I Feel You” atakuje listy przebojów ciężkiego kalibru, Depeche Mode miażdży swój własny playbeck, gdy od niedawna zarażony grunge’em Dave Gahan wrzeszczy tak, jakby dawał sobie wytatuować w programie na żywo jądra. Syntezatory pierdzą, jęczą i piszczą, wzmacniacze wyją, a w grę orkiestry symfonicznej włączają się londyńscy dentyści”.
cytat z książki „Martin Gore. Depeche Mode” A. Bosse i D. Plauk
To tylko pokazuje jak wiele zmienił ten pierwszy singiel w postrzeganiu zespołu przez krytyków. Niektórzy chyba musieli doznać wstrząsu. Ja kupuję ten kawałek. Nadal.
„Walking In My Shoes”
kolejny świetny, mroczny utwór, fantastycznie prowadzony linią basu. Do tego klawisze i nietypowe jak na Depeche Mode, instrumenty smyczkowe tworzą podniosłą i mocno przygnębiającą atmosferę.
Do tego kawałka został stworzony dziwaczny, bardzo dobrze pasujący teledysk inspirowany twórczością Hieronima Boscha oraz fotografiami Irvinga Penna.
„Condemnation”
piosenka patetyczna, często nawet nazywana hymnem. Tekst jest niesamowicie zaśpiewany, mówi się nawet, że w tym utworze Gahan wzniósł się na wyżyny swojego wokalu, chociaż Gore zapewnia, że pisząc tą piosenkę nie kierował się możliwościami wokalisty. Ja już chyba nigdy nie przekonam się do tego utworu. Nawet nie próbuję. Po prostu nie po drodze mi z klimatami gospel.
Po nim pojawia się „Mercy In You”, w którym na największą uwagę zasługuje odwrócone outro.

„Judas”
i tu kolejne zaskoczenie czyli dźwięk irlandzkich dud. Miksowanie tej piosenki przypadło na najtrudniejszy i najgorszy moment DM. Każdy chciał przeforsować swoje zdanie w najmniejszych szczegółach, co wpływało katastrofalnie na i tak już koszmarną atmosferę w zespole.
„In Your Room”
jeden z moich ulubionych utworów nie tylko na tej płycie, ale i w całym dorobku Depeche Mode. Niesamowity, mroczny, pięknie się rozkręcający, ale trzymający w napięciu. Genialny! Dla mnie osobiście ma również bardzo ważne znaczenie i zajmuje specjalne miejsce w mojej pamięci.
Teledysk do tego kawałka zrobił Anton Corbijn (jak wiele innych, również mnóstwo przepięknych zdjęć zespołu jest jego autorstwa). Ukazuje on wizję tego, co może się wydarzyć z zespołem, strach przed tym co może nadejśc i przeczucia, że jest to ostatnia praca z Depeche Mode w tym składzie. Nieprzypadkowo pojawiają się tam sceny z przeszłości grupy, choćby król idący z leżakiem.
„Get Right With Me”
ze swoimi skretchami, gospelowym nastrojem i pokrzepiającym tekstem jest wesołym elementem na albumie. Do mnie nie trafia.
„Rush”
znów petarda! Wspaniale prowadzony rytmem z majaczącą zapętloną gitarą, syntezatorami i zachrypniętym, często przetworzonym głosem Gahana jest bardzo mocnym momentem albumu. We mnie wzbudza niepokój. Wiele razy pojawiały się głosy, że temu utworowi bliżej do industrialu i Nine Inch Nails niż do rockowego brzmienia SoFaD.

„One Caress”
piosenka śpiewana przez Gore’a. Osobiście jestem z obozu „wolę, gdy śpiewa Gahan” , ale ta bardzo przypadła mi do gustu od początku. Może dlatego, że jest balladą, lecz nieoczywistą. Uspokaja dźwiękami smyczków i melodyjnością wokalu.
„Higher Love”
na koniec. Tu znów, moim zdaniem jeden z najlepszych kawałków. Rozpoczyna się syntezatorami, narasta z każdym dodawanym elementem, ale nie wybucha. Ta piosenka płynie. A ja z nią. Uwielbiam, gdy albumy kończą się tak, że dopiero z ustaniem ostatnich dźwięków wracam na ziemię. Tak właśnie jest w tym przypadku.
Album „Songs of Faith and Devotion” to niesmowity kawał rockowej muzyki z elektroniczną duszą. Naładowany emocjonalnie, potrafiący wciągnąć słuchacza bez reszty. Płyta jest surowa, dźwięki zapętlane, przetwarzane, doskonałe w niedoskonałościach wynikających z użycia instrumentów. Dzięki niepowielaniu wcześniejszych schematów powstało coś, co powinni docenić fani elektroniki, rocka czy grunge’u.
W najgorszym okresie zespołu, przy nawiększych tarciach między członkami Depeche Mode powstała płyta niesamowita. Zmieniła moje muzyczne ścieżki i dlatego uważam, że warto ją mieć.
Informacje kolekcjonerskie dotyczące oryginalnego wydania:
Wydawnictwo: Mute
Numer katalogowy: Mute STUMM 106
Format: Vinyl, LP, Album,
Kraj: UK
Rok wydania: 1993
Gatunek: Rock, Electronic , Style: Alternative rock, synth-pop
Ceny albumu wahają się między 45 EUR a 195 EUR w zależności od stanu