SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #12: BEIRUT „THE FLYING CLUB CUP”
Minęły już dwa tygodnie od wpisu i koncertu Tarwater. Jak zawsze byli świetni, do tego niewielka publiczność, więc wszystko można było zobaczyć i usłyszeć. Już czekam na kolejny. A dziś dwunasty wpis SLPKWM. Wszystkie poprzednie moje artykuły w serii: Subiektywny Leksykon Płyt, Które Warto Mieć, znajdziecie klikając TU!
Dziś o zespole Beirut i albumie „The Flying Club Cup”.
A tymczasem zapraszam na mieszankę muzyki z różnych stron świata. Żeby zrobić zdjęcie do tego wpisu jechałam z płytą aż do Gdańska. Pociągiem. Ale opłacało się, bo plaża pasuje do tej okładki idealnie.
Cudowny chłopiec
Beirut to zespół składający się z zaproszonych muzyków i Zacha Condona – kompozytora, wokalisty i multinstrumentalisty. Wychował się on przy samym centrum Santa Fe w Nowym Meksyku, wpływy muzyki meksykańskiej w stylu mariachi są bardzo wyczuwalne w jego twórczości. Jako nastolatek grał na trąbce w zespole jazzowym a sam na początku tworzył synth-pop w swojej sypialni. Wszystko zmieniło się, gdy w wieku 16 lat rzucił naukę i wybrał się w podróż po Europie. Zakochał się w bałkańskich dźwiękach, w szczególności wrażenie na nim zrobiła muzyka Gorana Bregovića i Bobana Markovića.
Przesiąknięty Bałkanami po powrocie do domu zamknął się w swoim pokoju i wyczarował swój pierwszy album „Gulag Orkestar”. Został okrzyknięty niesamowitym chłopcem a płyta okazała się sukcesem, którego sam się nie spodziewał. Wystarczy włączyć pierwszy lepszy kawałek z tego albumu i ciężko uwierzyć, że całą pracę wykonał tam 19-latek z Nowego Meksyku. Muzyka brzmi jakby była skomponowana i wykonana przez rodzimego Serba z całą orkiestrą weselno-pogrzebową, a każdy członek zespołu był w wieku conajmniej pięćdziesięciu lat.
Puchar Podniebnego Klubu
O ile „Gulag Orkestar” jest według mnie odegraniem muzyki bałkańskiej (chociaż nie ujmuję mu rewelacyjności, bo lubię i to bardzo), tak „The Flying Club Cup” jest już fantastycznym pomysłem na własną muzykę. W większości pierwszy i drugi album zostały skomponowane na uszkodzonych organach Farfisa, które Zach dostał od cyrkowego klawiszowca. Wszystkie czarne klawisze, oprócz fis nie działały, więc musiał budować na tym, co było sprawne. „The Flying Club Cup” to drugi krążek Beirutu wydany w 2007 roku. Stworzył go młody, bo wtedy zaledwie 21 letni Zach. Na drugim albumie muzyk zabiera nas do Francji, zainspirowany zdjęciem z 1910 roku przedstawiającym zawody balonowe w Paryżu o Puchar Podniebnego Klubu. W jednym z wywiadów nazywa nawet Paryż swoim „drugim domem poza domem”. Jednocześnie nadal słychać, że jego serce jest mocno przesiąknięte Bałkanami i Nowym Meksykiem.
Zach czerpie inspiracje z różnych miejsc na Ziemi, z zachowań ludzi i chłonie architekturę. Pracuje na melodiach, to one go napędzają. Uważa, że nieważne skąd one pochodzą, ważne jest jedynie czy się podobają.
„The Flying Club Cup” został stworzony wbrew pozorom nie we Francji, a w 80-90% w Albuquerque i dokończony w Quebec. Album opiera się na żywych instrumentach, a Zachowi po raz pierwszy przyszło dyrygować żywą orkiestrą. Przy tym całkowicie zrezygnowano z gitar.
Condon zapytany przez dziennikarza co może mu powiedzieć na temat nowej, drugiej płyty wypalił:
A co byś chciał usłyszeć? Czy może być, że to album o małych francuskich miasteczkach?
I tak stwerdzenie rzucone na odczepnego stało się ogólno powielaną informacją, że taki właśnie był pomysł na album. Nawet na stronie 4AD, która to wytwórnia wydała ten krążek widnieje taka notatka.
I o ile faktycznie jest w kilku utworach nazwa niewielkiego francuskiego miasta, tak sam Zach po latach powiedział, że to był tylko żart.
Ale jaka jest prawda?
Tego się raczej nie dowiemy. Wiele szczegółów z życia Zacha Condona się nie zgadza. Choćby to, że jedne źródła mówią, że mieszkał w Paryżu w roku 2006, inne, że wyjechał dopiero po „The Flying Club Cup”, który jak już pisałam premierę miał w 2007r, dokładniej w październiku a do sieci wyciekł około 1,5 miesiąca wcześniej.
Zach z jednej strony zawsze podkreśłał, że jego muzyka jest dla publiczności, grana na żywo. Z drugiej strony można znaleźć jego wypowiedzi, że nigdy nie miał odwagi do występów na scenie…
Sama niewiele pamiętam z koncertu Beirutu, a tak na niego czekałam. W głowie mam tylko wypchaną do granic możliwości warszawską Stodołę przed remontem, zapach grzyba i gdzieś na moment mignął mi Zach i kilka trąbek. To wszytko co byłam w stanie zobaczyć.
Recenzja
Po włączeniu płyty pierwsze co usłyszymy to dźwieki trąbek, czy strojących się czy może to pewien rodzaj sygnału, ciężko dokładnie powiedzieć czym jest „A Call To Arms”. Tak naprawdę płytę otwiera„Nantes”. Bardzo lubię ten utwór. Zaczyna się delikatnymim klawiszami i pięknym, chociaż smutnym głosem Zacha. Po chwili zaczyna płynąć do uszu cała orkiestra. Napierw perkusja a potem instrumenty dęte i francuska wstawka w środku. Tekst wskazuje na koniec miłości między dwojgiem ludzi. A tytuł na miasto we Francji, które mnie akurat nie urzekło.
A Sunday Smile
Kolejny, również przeze mnie bardzo lubiany to „A Sunday Smile„. Piosenką tą i ogólnie talentem Zacha zaiteresował się zespół Blondie. Condon został zaproszony do zagrania kilku utworów na trąbce na albumie Blondie, natomiast oni nagrali cover ” A Sunday Smile”. Czy dobry? To już zostawiam Wam do oceny, ja wolę oryginał. Przy czym jestem kompletnie nieobiektywna, bo Blondie to jedna z tych kapel, których nie jestem w stanie słuchać.
„Guamas Sonora” znów cudowny utwór prowadzony trąbkami z pięknie wpasowanymi skrzypcami, dzwoneczkiem, tamburynem, akordeonem, ukulele i innymi dobrodziejstwami z różnych stron świata.
Póżniej chwila wytchnienia przy instrumentalnym „La Benlieue” , by mógł pojawić się „Cliquot”, utwór o zbliżającej się śmierci w klimacie paradnych orkiestr.
Drugą stronę zaczyna dźwięk ukulele i śpiew w „The Penalty”, do których dokładane są kolejne instrumenty.
Po nim jest „Forks And Knives (la Fete)” ze swoim wesołym początkiem. Również tekst jest bardziej pozytywny niż zazwyczaj.
„In The Mausoleum” to utwór, który zawsze bardzo przykuwa moją uwagę, jest inny niż reszta płyty.
Opiera się na instrumentach perkusyjnych i pianinie. Na sekcji rytmicznej jest prowadzone coś, co dla mnie brzmi jak przekomarzanie się lub rozmowa smyczków. Czasem z akordeonem czy trąbką. Świetny.
Po „Un DernierVerre (pour la route)”, który jest po prostu kolejnym utworem na płycie rozbrzmiewa „Cherbourg”. Dla mnie bliźniaczy z „Nantes”. Zarówno tytuł to kolejne francuskie miasteczko, swoją atmosferą też mi przypomina kawałek rozpoczynający, do tego tekst. Jedna i druga piosenka jest o dawno nie widzianym uśmiechu.
Później mamy smutny „St. Apollonia”, który według mnie mógł zakończyć album. Jednak ostanim na płycie jest tytułowy „Flying Club Cup”, który lubię najmniej.
Płyta „The Flying Club Cup” otula mnie jak patchworkowy koc złożony z francuskich chansonów, bałkańskich orkiestr i meksykańskiej nutki połączony amerykańską indie nicią. O ile ogólny klimat jest tutaj bardzo retro, tak przejmujący i przenikliwy głos Zacha Condona wnosi ciut nowoczesności, czasem może nawet coś teatralnego.
Dla tego muzyczno-kulturowego miksu uważam, że tę płytę warto mieć!
Informacje kolekcjonerskie dotyczące oryginalnego wydania:
Wydawnictwo: 4AD
Numer katalogowy: CAD 2732
Format: Vinyl, LP, Album,
Kraj: Wielka Brytania
Rok wydania: 2007
Gatunek: world music , Style: folk
Ceny albumu wahają się między 30 EUR a 60 EUR w zależności od stanu