fbpx
SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #14: HEY „FIRE” - PAN WINYL

SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #14: HEY „FIRE”

W 13. odcinku SLPKWM pisałam o niemieckim Deine Lakaien. Dziś chciałabym zostać w Polsce i cofnąć się w czasie do pierwszej połowy lat 90. Oto Subiektywny Leksykon Płyt, Które Warto Mieć, odcinek czternasty!

Tym razem będzie to wycieczka po wspomnieniach, które zawsze do mnie wracają wraz z końcem lata. Wakacje z czasów podstawówki wywołują we mnie wyjątkowo ciepłe uczucia. A jak przerwa od nauki to tylko w Limanowej, z kuzynostwem i zarzynane kasety zespołu HEY. Chociaż w momencie, gdy albumy „Fire”, „Ho” i „?” zostały wydane byłam za mała, żeby można było powedzieć, że interesowałam się tą kapelą, to mają oni specjalne miejsce w moim późniejszym, nazwijmy to, rozwoju muzycznym jako wczesnej nastolatki. A trzy wcześniej wymienione płyty były dla mnie bardzo ważne. Do debiutu nadal wracam bardzo chętnie, dlatego dzisiaj będzie o „Fire”.

SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT KTÓRE WARTO MIEĆ

Początki

Zespół Hey zalożył w 1992 roku w Szczecinie Piotr Banach – kompozytor i gitarzysta. W latach 80. członek i założyciel zespołów grających reggae i punk rocka.

W pierwszym składzie zespołu znaleźli się:

  • Marcin Macuk – basista, który został wymieniony na Jacka Chrzanowskiego
  • Robert Ligiewicz – perkusista
  • Marcin Żabiełowicz – gitarzysta
  • Katarzyna Nosowska – wokalistka, kompozytorka, autorka genialnych tekstów i dla mnie najważniejsza kobieta w historii polskiej muzyki. Zdecydowanie najbardziej charakterystyczna część zespołu. Jej za duże swetry, koszule w kratę, rozszerzane spodnie i glany były wtedy wzorem do naśladowania dla wielu dziewczyn. Do tego niesamowicie uzdolniona. W tamtym czasie została nawet okrzyknięta polską Janis Joplin.

Hey jest zespołem rockowym, na początku od razu przywodzącym na myśl amerykański grunge, teraz chętnie łączą rock z elektroniką.

Formacja zadebiutowała na Rock Festiwal w Kielcach, później zdobyli w Jarocinie II miejsce w plebiscycie dziennikarzy, co zaowocowało podpisanien kontraktu płytowego.

„Fire”

Album „Fire” został nagrany spontanicznie w przeciągu trzech miesięcy w Izabelin Studio. Nosowska wspomina, że zależało jej na posiadaniu albumu na nośniku, żeby pokazać go rodzicom. Tym chciała udowodnić, że jest coś warta.

Płyta okazała się rozpoczęciem niesamowitej kariery. Sukces, który osiągnęli jako bardzo młodzi ludzie, z jednej strony pokazał im jak wiele to zmienia, bardzo męczy psychicznie, nie pozwala na odpoczynek czy nawet gorszy humor. Z drugiej strony rockowe życie bardzo im się spodobało i nie wyobrażają sobie , żeby mogli robić cokolwiek innego.

Przed Heyem każdy z jego członków współtworzył inne zespoły, więc nie był to ich pierwszy kontakt z życiem estradowym.

Po wydaniu „Fire” Hey zaczął zarabiać muzyką na życie. Na trasie koncertowej mieli profesjonalny sprzęt począwszy od instrumentów, a na oświetleniu skończywszy.

Trasa była ogromna. Naładowana niesamowicie dobrą energią do tego stopia, że na przedostatnim koncercie, w Lublinie, Nosowska po porostu się rozpłakała na scenie nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku. Wszystkie sale i hale sportowe wypełniały się po brzegi, podobno zawsze drugie tyle osób stało na zewnątrz, a bilety u „koników” sięgały kosmicznych cen.

Album „Fire” pokrył się poczwórną platyną.

SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT KTÓRE WARTO MIEĆ

Winyl

W 2013 roku, za sprawą wytwórni KAYAX płyta „Fire” została wydana na winylu. Niestety do samego wydania muszę się trochę przyczepić. O ile ascetyczna, matowa okładka mnie przekonuje, tak środek jest ubogi. Dwa czarne winyle zostały zapakowane w dwie zwykłe koperty, ktore oczywiście zaraz po rozpakowaniu i umyciu płyt zostały wymienione na odpowiednie. Nie dodano żadnej wkładki czy książeczki, zdjęć, teksów. Kompletnie nic. Uważam, że to bardzo słabo, szczególnie, że jest to album kultowy i limitowany – ukazał się na czarnym złocie w nakładzie zaledwie 500 sztuk.

Recenzja

Płyta zaczyna się mocno grungowym kawałkiem „One of Them„. Kolejny jest „Choice”, nieco spokojniejszy, ale nadal pełen gitarowych riffów i zachrypniętego głosu Kaśki.

Następnie pojawia się jeden z najlepszych utworów czyli „Dreams”. Piękna ballada z bardzo ciężkim tekstem. Nosowska zawsze interesowała się ludzką psychiką. Oglądała filmy o tej tematyce, czytała książki i artykuły dotyczące dewiacji i chorób psychicznych. Stąd wzięła inspirację do napisania utworu o ojcu, który molestuje swoje dziecko. Wiele razy podkreślała, że słowa są wytworem jej wyobraźni, nie są to osobiste wspomnienia czy przeżycia.

Wracamy do rockowo-grungowego grania czyli „Nonsense”, który, przyznam szczerze, przewijałam i nadal za nim nie przepadam. Ostatnim na stronie A jest pierwszy utwór po polsku „Karą Będzie Lęk”, zawsze lubiłam drugą część tego kawałka, gdzie głos współgra równo z linią gitar.

Stronę B zaczyna „Little Peace” ze swoimi niespiesznymi gitarami i basem niczym dźwięki spokojnie jadącej lokomotywy.

I nadszedł czas na pierwszy wszystkim znany, trwający tylko dwie minuty, przebój. „Zazdrość” to chyba kawałek, który śpiewał każdy z okolic mojego pokolenia, kto interesował się rockiem. Krótki, bez perkusji, bez refrenu. Petarda.

A teraz nadszedł czas na najbardziej znany utwór zespołu Hey „Moja i Twoja Nadzieja” zaśpiewany przy gościnnym udziale Edyty Bartosiewicz.

Dla Nosowskiej w tamtym czasie nadzieja była uczuciem bardzo ważnym. Miała nadzieję, że nigdy nie stracą do siebie szacunku jako ludzie. Miała nadzieję, że publiczność się od nich nie odwróci i ostatecznie miała nadzieję, że dane im będzie robić to co robią jak najdłużej.

Utwór poznała cała Polska w 1997 roku, gdy nasz kraj dotknęła powódź tysiąclecia. Piosenka, obok Heya, została wykonana m.in przez Edytę Bartosiewicz (kolejny raz), Marylę Rodowicz, Czesława Niemena, Grzegorza Markowskiego czy Natalię Kukulską. Artyści wydali singiel „Cegiełka na rzecz ofiar powodzi – Moja i twoja nadzieja”. Cały dochód ze sprzedaży został przeznaczony na pomoc powodzianom. Piękny gest. Myślę, że mogę nawet napisać, że historyczny.

Nigdy nie byłam fanką wersji z 1997 roku, dopiero teraz, po prawie ćwierć wieku, włączyłam sobie ten teledysk. Nie wiem jak na innych, ale na mnie sceny wielkiej powodzi robią ogromne wrażenie i okazuje się, że bardzo dobrze pamiętam te wakacje pełne ludzkich dramatów i ogromnych strat.

Oprócz samego widoku niesanowitych ilości wody i szczurów uciekających z przepełnionych kanałów, zapamiętałam zalany dworzec PKS, przez co nie miałam możliwości powrotu do domu. Przypomniało mi się też bieganie z butelkami i wiadrami do beczkowozów, bo woda nie była zdatna do picia. Codzienne śledzenie wiadomości i gdzieś co chwila wpadające u ucho słowa „Moja i twoja nadzieja”.

Stronę B zamyka „Desire”.

„Delusions„, nadal bardzo lubię, kawał dobrego rockowego grania z krzykiem Kaśki w refrenie.

Następie kolejny bardzo dobry kawałek „Eksperyment” z tekstem, którego nie powinno się brać powierzchownie.

Po „Flowers for Titus” pojawia się jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy?) kawałek na albumie. „Zobaczysz” z rewelacyjną apokaliptyczną, ale melodyjną muzyką, a do tego z jednym z najbardziej pesymistycznych wierszy jakie napisano, autorstwa Edwarda Stachury, zapada w pamięci na zawsze. W skrócie – lepiej zginąć niż zakochać się i zostać porzuconym, bo wtedy wszystko traci sens.

Ostatnia strona to ostre źwięki „Schisophrenic Family”, czyli kolejne odniesienie do ówczesnych zainteresowań Nosowskiej. Później spokojniejszy „Fate”, który zawsze lubiłam, ale w wersji MTV Unplugged jest po postu niesamowity. Jak cały ten koncert!

Kolejny to intsrumentalny „’38” a po nim hit piosenki ogniskowej „Teksański”. Chociaż może powinno być napisane hit piosenki alkoholowej młodych ludzi, bo bez ogniska sprawdza się równie dobrze i te trzy riffy na gitarze potrafi zagrać każdy. Nawet ja (a na gitarze grać nie umiem).

Album „Fire” kończy „Moja i Twoja Nadzieja” w wersji akustycznej z Andrzejem Kraińskim czyli Kobrą z Kobranocki.

Rock z elementami grunge

Płyta Hey „Fire” to bezsprzeczna klasyka polskiego rocka z lat 90. mocno podszyta amerykańskim grungem i czerpiąca ispirację prosto z Seattle. Oprócz śwetnej muzyki na sukces składają się wybitne teksty Katarzyny Nosowskiej i jej często brudny, ale trafiający idealnie w każdą nutę głos.

Mam nadzieję, że ukażą się kolejne reedycje tego albumu na winylu, bo cena zrobiła się już bardzo wysoka. A przy okazji może ktoś zajmie się opracowaniem graficznym i dorzuceniem choćby wewnętrznych kopert.

Tę płytę warto mieć okazuje się, że nie tylko ze względu na muzykę i sentymenty, ale i na wartość kolekcjonerską.

Informacje kolekcjonerskie dotyczące oryginalnego wydania:

Wydawnictwo: KAYAX
Numer katalogowy:  Kayax 066
Format: 2 x Vinyl, LP, Album,
Kraj: Polska
Rok wydania: 2013
Gatunek: rock , Style: rock
Ceny albumu wahają się między 125 EUR a 199 EUR w zależności od stanu

Pozdrawiam

Agnieszka Protas


Jeśli podoba Ci się to co robię, to możesz postawić mi kawę.


Polecane treści:

Komentarze: 5

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *