SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #22: JULIA MARCELL „SENTIMENTS”
Ostatnim razem opowiadałam o Twin Shadow i jego debiutanckiej płycie „Forget”. Dla mnie jest to tak naprawdę muzyk tylko tego jednego albumu. Reszta jego twórczości niestety mi nie podchodzi.
A dzisiaj będzie całkiem inaczej, bo chciałabym opowiedzieć o artystce, której większość dokonań muzycznych do mnie trafia. I czy jest to elektronika czy rock, po angielsku czy po polsku to Julia Marcell jest fantastyczna w tym co robi.
Jej karierę śledzę od albumu „June” i krakowskiego koncertu w klubie Fabryka. Jeśli się nie mylę był 2012 rok, czyli wszystko wskazuje na to, że to już 10 lat! Na ostatnim jej koncercie byłam przed samym lockdownem w marcu 2020 roku. Tym samym była to dla mnie ostatnia artystka widziana przed długą przerwą. Dziś opowiem o jej trzecim albumie „Sentiments” z 2015 roku, w którym zaskoczyła mnie zmianą zarówno w muzyce jak i w wyglądzie. Z czarnowłosej ubranej na kolorowo dziewczyny zmieniła się w zadziorną blondynkę w ramonesce.
Julia Marcell czyli Julia Górniewicz to urodzona w 1982 roku kompozytorka, autorka tekstów, pianistka, gitarzystka i basistka mieszkająca w Berlinie. Artystka pisze również muzykę filmową i teatralną, uczęszczała na studia plastyczne.
Julia Marcell to pseudonim składający się z dwóch postaci – Julii oraz Marcella. Tę drugą istotę można było poznać dopiero przy płycie „Sentiments”, która jest tematem dziejszego SLPKWM, ale o tym później.
Julia już w dzieciństwie interesowała się muzyką, gdy miała 4 lata na jednym z przedstawień dla dzieci chciała wejść na scenę, a w wieku lat 7 miała zespół Czarne Pantery.
Rodzice lubili muzykę, przez co wychowała się w domu, w którym była spora kolecja płyt winylowych.
Zbiórka na marzenia
Pierwszy album Julia wydała dzięki pomocy Internautów z całego świata. Podczas zbiórki internetowej udało jej się uskładać 50 tysięcy złotych w trzy miesiące i trzy dni. Debiutancką płytę nagrała w Berlinie. Marzyła o współpracy z Mosesem Schneiderem, którego studio nagrań znajduje się na Krauzbergu, słynnej dzielnicy Berlina.
Pierwszy raz przyjechała do Berlina w 2008 roku. Od razu poczuła, że tam właśnie chciałaby zamieszkać. To miasto wciągnęło ją bardzo szybko i z łatwością podjęła decyzję o przeprowadzce z Olsztyna. Znalazła wolność, energię i inspirację. Dla mnie również Berlin ma w sobie magię, co wspominałam chyba już nie raz przy wpisach. Wielu artystów, których słucham znajdowało swoje miejsce w tym mieście na dłużej lub krócej. Sama też mogłabym tam zamieszkać… nawet jutro.
Julia za swoje dokonania uhonorowano ją Paszportem Polityki, została nominowana do Fryderyków i zdobyła Nagrodę Artystyczną Miasta Torunia im. Grzegorza Ciechowskiego.
Sławę i rozgłos zyskała dzięki drugiej płycie „June”. Absolutnie genialnej, która mam nadzieję, że jednak kiedyś pojawi się na winylu.
Sentymenty
„Sentiments” to trzeci album Julii Marcell. Inspiracją do jego napisania było znalezienie przez Julię na strychu u rodziców starych kaset, które nagrywała w wieku nastu lat. Album ten jest zaprzeczeniem jej samej. Jak wspomina w jednym z wywiadów jest osobą, która patrzy w przód ku przyszłości i nie ogląda się za siebie. „Sentiments”, jak zapewnia, nie jest formą rozliczenia się z przeszłością, a raczej podróżą w dawne czasy z możliwością spojrzenia na siebie z innej perspektywy. Piosenki były pisane trochę w Berlinie, trochę w Polsce, przez co mogła się zagłębić w to co już w jej życiu się zdarzyło, i kto miał na nią wpływ.
Płyta została zarejestrowana na żywo, przez co ma bardzo koncertowo-garażowy charakter. Jest też powrotem Julii do gitary, która była jej pierwszym instrumentem, ale porzuciła ją na jakiś czas dla pianina. Przez cały ten klimat, otoczkę i nowe oblicze Julia została nawet nazwana przez jeden z portali PJ Marcell.
Recenzja
Strona A
Otwierającą piosenką na płycie i przy okazji singlem jest „Manners”. Pierwszy kontakt z tym utworem wywołał u mnie lekki szok. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z Julią w takim wydaniu. Głos już bardzo dobrze znany, w którym dobrze słychać umiejętności, ale co to? Gitara? Więcej gitar, perkusja i buntowniczo rockowe, może nawet postpunkowe oblicze! I chociaż było to coś całkowicie innego to przekonało mnie momentalnie. Rewelacja.
A fragment tekstu
„Jezus mówi mi , że mnie kocha tylko gdy jest pijany” bardzo długo dzwonił mi w uszach.
Piosenka została napisana z poznaną w Nowym Jorku Mayą Solovey. Do tego został nakręcony świetny teledysk w I LO w Kłodzku, w którym wystąpiły osoby zgłaszające się przez Internet.
I tu, na końcu teledysku, w końcu poznajemy tajemniczego Marcella czyli wysoką, upierzoną postać z odsłoniętą czaszką i długimi pazurami. Julia (i) Marcell są również razem na zdjęciu znajdującym się na tyle okładki płyty.
Następnym utworem jest niespieszne „Dislocated Joint”. Bardzo dobry kawałek, trochę w bluesowym klimacie, z pianinem prowadzącym słuchacza przez cały utwór jakby za rękę.
Później „Halflife” czarujący linią basu i śpiewem najpierw niskiego w dokładnie tej samej melodii, przechodzący później do wysokiego refrenu, którego melodyjną lekkość zawsze widzę w głowie jako wolny lot w chmurach.
Kolejny to ostry, buntowniczy „Teachers”.
I dochodzimy do jednego z moich ulubionych utworów „Piggy Blonde”. Julia opowiada, że piosenka powstała w środku nocy, została przez nią wyrwana ze snu i musiała wstać by ją zapisać. Śniła wtedy o świńskim chłopcu, który je niesamowite ilości mięsa.
Sam utwór to bardzo gorzka opowieść o braku akceptacji w otoczeniu.
Z wywiadów wynika , że Julia zawsze była osobą, której nie interesowało zdanie innych. Miała swój świat, wolała siedzieć w domu. Ale są, a raczej powinnam napisać były, takie momenty w jej nastoletnim życiu, gdy brak akceptacji brała emocjonalnie. I szczerze mówiąc sama mam bardzo podobne doświadczenia. Patrząc na szkołę średnią nie pasowałam do otoczenia i nie próbowałam tego zmieniać, bo dobrze mi było samej ze sobą, czasem jednak odczuwałam tę inność i przeżywałam to gdzieś głęboko w środku.
Utwór zaczyna się dźwiękiem melotronu z lat 70. dochodzi gitara, głos, wszystko płynie w fantastycznej melodii. Nietuzinkowego klimatu dodaje gitara hawajska, na której gra Kristof Hahn. Tak, ten od Swans! Muzyka narasta wraz z dokładanymi do niej instrumentami, przede wszystkim smyczkowymi, z basem, słowami, szeptami i za chwilę… wszystko milknie.
Strona B
„Maryanna „ to pierwszy utwór z drugiej strony. Spokojny, eteryczny. Na pianino i głosy. Gdy się dobrze wsłuchamy można się doszukać śpiewu ptaków w tle, które są całkowicie przypadkowe. Piosenkę nagrywano w pokoju i ktoś zapominał zamknąć okno. I bardzo dobrze, bo jest to wyśmienity smaczek.
Następny to bardzo dobry „Twelve”, który gdzieś tam jest natchniony polskimi spokojnymi hitami z lat 80. czy 90. Czysty, równy z ciekawą, przy czym nie skomplikowaną, sekcją rytmiczną i klawiszami – to chyba właśnie ich dźwięk powoduje, że ta piosenka równie dobrze znalazłaby swoje miejsce we wcześniejszej epoce.
I teraz, nagle, jak przeciąg wchodzi „Cincina”. Pierwsza piosenka Julii po polsku i jedyna na tym albumie. Sprzęgające gitary, szybkie bębny, wszystko w iście punkowym stylu. Gdy zrodził się pomysł na tę piosenkę to bębny nagrano na telefon. Później na próbie starano się to odtworzyć, ale wszystko zostało zagrane zbyt szybko. Perkusista złamał pałeczkę, mimo to nie przestał grać. Dzięki energii i spontaniczności , jaka towarzyszyła temu nagraniu to właśnie ta wersja znalazła się na albumie.
Następne jest brudne „Lost My Luck” a po nim spokojny „North Pole”.
I na koniec, moj absolutny numer jeden na tym albumie czyli „Superman”. W tekście dowiadujemy się dlaczego pada tam nazwisko Roberta Smitha, a także można wychwycić odnośnik do „Space Oddity” Davida Bowiego. Rewelacyjny utwór, który swoimi powtarzanymi dźwiękami potrafi wprowadzić w trans. Pierwszy raz na żywo usłyszałam go w małym klubie w Tarnowie. Pozostanie w mojej pamięci widok Julii, wzmacniacza lampowego i Anny (Mandy) Prokopczuk, której palony papieros wyznacza czas trwania zapętlania końca utworu.
Estetyczny brud
Album „Sentiments” odbiega od reszty płyt Julii Marcell. Teksty są o wiele bardziej jednoznaczne niż na wcześniejszych albumach, przy czym Julia ich nie interpretuje, woli to zostawić słuchaczowi, dlatego i ja tak starałam się zrobić. Album jest nafaszerowany gitarami i garażowym klimatem, jednak dokładnie słychać, że każdy wie co robi i jak ma grać czy śpiewać. Do tego ja w nim czuję szczerość, może nawet coś wyzwalającego. W tym momencie można kupić wydanie na winylu + CD za niecałe 50 złotych. Oczywiście mówię tutaj o płycie nowej, w folii. Dla całej tej sentymentalnej podróży uważam, że tę płytę warto mieć!
Informacje kolekcjonerskie dotyczące oryginalnego wydania:
Wydawnictwo: Mystic Production
Numer katalogowy: MYSTLP 026
Format: Vinyl, Album
Kraj: PL
Rok wydania: 2015
Gatunek: Rock,pop , Style: indie pop
Ceny albumu to około 50zł