SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #23: PATRICK WOLF „THE BACHELOR”
Tym razem przerwa w pisaniu trwała aż cztery tygodnie. Wielu z nas życie się powywracało przez ostatnie wydarzenia na świecie. Także u mnie było nie małe zamieszanie.
Po ostatnim wpisie o Julii Marcell dostałam od Was sporo wiadomości, że nie znaliście tego albumu, a jest świetny! Bardzo mnie to cieszy i uważam, że należy jej się o wiele większy rozgłos niż ma. Z niecierpliwością czekam na kolejny album.
Dziś przenosimy się do Londynu, a tematem wpisu będzie Patrick Wolf i jego album „The Bachelor”. Ten ekscentryczny i (wtedy) młody człowiek, potrafi zrobić kawał świetnej muzyki, chociaż większość jego materiału do mnie nie trafia to dwie płyty: „Wind and Wires” oraz wspomniany „The Bachelor” zostawiły po sobie bardzo mocny ślad. Widziałam też Patricka na dwóch koncertach, pierwszy w warszawskiej Stodole z całym zespołem, drugi raz (prawie) akustycznie na festiwalu Soundedit. Zdecydowanie polecam występy Wolfa z prądem.
Od pieśni religijnych do nowej fali
Patrick Wolf, właściwie Patrick Denis Apps to multiinstrumentalista, kompozytor, autor tekstów, producent i wokalista urodzony 30.06.1983. Przyjął pseudonim Wolf (Wilk) przez swoje zainteresowania wilkołakami w mitologii.
Jego matka jest malarką, ojciec muzykiem jazzowym, ma też siostrę Jo, która również jest muzykiem oraz montażystką filmową. W domu słuchało się jazzu i muzyki klasycznej. Patrick uczył się gry na skrzypcach i trzy razy w tygodniu śpiewał pieśni religijne, był członkiem chóru. Około 1997 roku musiał zrezygnować z występów z chórem, bo wraz z początkiem dojrzewania stracił głos. Wtedy też zainteresował się punkrockiem i new wavem. Pierwsze trzy kasety jakie kupił to albumy Faith No More, Pet Shop Boys i Erasure.
Wybryk
Zawsze chciał być częścią muzycznego świata. Wyróżniał się na ulicy i na koncertach, na których bywał z siostrą. Chodził w ekstrawaganckich ciuchach, futrach, cekinach. Odzież kupował w lumpeksach, po czym wyciągał maszynę do szycia i starał się zrobić z nich coś niepowtarzalnego. Zawsze wspierał indywidualność , nie lubi stylistów, wygląda jak chce i uważa, że taki wybryk natury jak on jest widoczny z daleka i wcale nie chodzi tu tylko o jego 700 pieprzyków na ciele.
Nawet jego hobby jest nietuzinkowe, bo kolekcjonuje gobeliny. Jedną z rzeczy, których nie znosi najbardziej to przegrywanie z kimś w gry (np. w Jenga).
Theremin, ATARI, Moog
Jego pierwszą miłością były instrumenty elektroniczne.
W wieku 11 lat skonstruował swój pierwszy theremin. W wieku lat 14 grał na tym instrumencie w artystycznym kolektywie Leigh Bowery o nazwie Minty. Gdy miał 16 lat zaczął tworzyć dźwięki na Atari, które również znalazły się na albumie, o którym dziś mowa. Interesowały go też syntezatory Mooga, choć w czasach, gdy o nich czytał uważane były za trochę przestarzałe i zarezerwowane dla muzyki progresywnej od końca lat 60. Jego wizja i zainteresowania doprowadziły do tego, że choćby na „The Bachelor” używa Moog Opus 3. Małego syntezatora o analogowym brzmieniu, totalnie vintage. Tego samego, którego używał zespół Kraftwerk czy Ministry we wczesnych latach.
Przez wiele problemów z szykanowianiem wśród rówieśników, braku akceptacji i wyzywaniu go od zniewieściałych, mimo zmiany placówki, rzucił szkołę, odciął się od rodziny i zmienił nazwisko.
Pracował na ulicach Londynu grając na skrzypcach, w barze i w Carmen Market przy guzikach.
Pewnego wieczoru przyszedł do niego Funny Paul Clinton i poprosił o napisanie muzyki do występu, na którym chce rzucać w ludzi kawałkami kurczaka z kubełków. Show ma nosić tytuł KFC i na wszystko mają dwa dni. W ten sposób Patrick i Funny założyli duet Maison Crimineaux. Ich celem było wywoływanie u publiczności skrajnych uczuć i dążenie do tego, żeby nie wytrzymywali na ich występie dwóch utworów.
W 2003 roku wydał swój pierwszy solowy album „Lycanthropy”, który tak na prawdę był nagrywany już od 1994 roku.
„Odrobina tortur i autodestrukcji pomaga w stworzeniu dobrej muzyki”
Patrick Wolf
Dziś zajmę się jego czwartym albumem studyjnym „The Bachelor”.
W roku 2007 Patrick Wolf przeszedł załamanie. Na jego stan składało się wiele czynników – szalona trasa koncertowa, utrata miłości, zamartwianie się o pieniądze i inne. Zniknął całkowicie z życia publicznego na 1,5 roku, znalazł nowego partnera, który dodał mu skrzydeł i zmienił jego patrzenie na świat. Pracował wtedy nad wydawnictwem, które miało się nazywać „Battle” i składać z dwóch części. Pierwszą jest destrukcja, coś co nazywa „depresją po imprezie”, druga zaś miała mieć weselszy wydźwięk. Plany się zmieniły jeszcze dwa razy i ostatecznie w 2009 roku pojawił się album „The Bachelor” przesiąknięty jego prywatnymi historiami, może tekstowo lekko naiwny niczym pamiętnik, pełen opowieści o tym co przeszedł, hedonizmie i przede wszystkim ciemnej stronie jego ostatnich przeżyć. Z drugiej strony jednak na płycie jest sporo młodego ducha, który, jak mówi, został mu odebrany w przeszłości.
Krwawa muzyka kameralna
Żeby nagrać ten album Patrick założył własną wytwórnię Bloody Chamber Music. Miał ochotę wrócić do swojej dawnej muzyki i z tego powodu porzucił Universal, gdzie mówili mu co ma robić. Otwarcie stwierdza, że nie ma żyłki handlowca i chce pozostać sobą nawet za cenę sukcesu komercyjnego. Kiedyś nawet stwierdził, że może zostać bezdomnym, jeśli to miałoby oznaczać wydanie świetnego albumu. Fundusze uskładał dzięki obcym ludziom. Każdy mógł kupić udziały w płycie, która miała powstać.
Recenzja
Strona A
Dla mnie najmocniejszy jest początek albumu:
„Kriegspiel” to wycie syren i syntezatorów, trochę jak strojenie orkiestry, a gdy wszystkie nuty się spotkają na jednym poziomie zaczyna się „Hard Times”. Najpierw czysto elektronicznie, by po kilkunastu sekundach eksplodować całą gamą dźwięków i instrumentów. Oprócz syntezatorów i sampli czysto komputerowych mamy tu bałałajkę , ukulele barytonowe, wiolonczelę, skrzypce gitarę, bas, chór, oczywiście wokal Wolfa i instrument o nazwie fale Martenota. Szczerze mówiąc jest to moja pierwsza styczność z tym najprościej mówiąc połączeniem organów z theminem. Dźwięki, jakie można na nim zagrać według mnie brzmią zarazem przyziemnie i kosmicznie. Niesamowicie ciekawa sprawa. Fale Martenota, Cristal Baschet i harmonikę szklaną czyli kolejne fascynujące instrumenty, które pojawią się w późniejszych utworach na płycie, obsługuje Thomas Bloch. Patrick Wolf musiał wybrać się do niego aż do Paryża.
Kolejny to „Oblivion”, świetny kawałek, oparty na samplach, gdzie po raz pierwszy pojawia się głos Tildy Swinton.
Tilda jest dla Patricka osobą niesamowitą, uważa, że są z tej samej planety. Podobno podczas ich pierwszego spotkania wyglądali bardzo podobnie. Ubrani w tym samym stylu z fryzurami uczesanymi tak samo, do tego doszedł wzrost i szczupła budowa ciała. Jej głos jest dla Patricka matczynym, tak przynajmniej go nazywa.
„Oblivion” to piosenka o momencie w życiu, w którym Patrick nie chciał już czuć miłości, nie chciał się z nikim wiązać. Stad zapomnienie, ale widziane pod postacią miejsca, w którym jest tylko pustka a on się jej nie boi.
Rewelacyjnych kawałków ciąg dalszy. Tytułowy „The Bachelor” brzmi jak dialog między Patrickiem Wolfem i Elizą Carthy, która gościnnie wystąpiła w tym utworze. Eliza jest muzykiem folkowym, śpiewa i gra na wielu instrumentach, najważniejszym z nich są skrzypce. Jej bardzo niski głos, wydający się głosem mężczyzny w tej piosence jest spowodowany… ciążą. Utwór zaczynają folkowe skrzypce, dochodzi tylko pianino, jakieś klaśnięcia, syntezator Mooga i bębny. Utwór niby oszczędny w instrumenty, jednak dzieje się w nim sporo.
Kawaler (bachelor) dotyka problemów wynikających z niemożliwości legalnego zawarcia związku małżeńskiego przez osoby homoseksualne. Patrick tłumaczy, że ludzie często widzą w małżeństwie związek z Bogiem. On sam mówi, że nie wierzy w Boga, nie jest też ateistą, uważa, że najbliżej mu do poganina. Ale wierzy w miłość, w związek dwojga ludzi i marzy o deklaracji, że ktoś będzie jego na zawsze, czyli o małżeństwie.
Strona B
A teraz mój faworyt „Damaris”. Piosenka powstała, gdy po zakończonej wielkiej miłości Patrick zaczął się zagłębiać w swoje korzenie. Zawiodło go to na cmentarz w Brede, gdzie podobno spoczywa sporo jego rodziny. W rogu, w cieniu znalazł drewniany krzyż z imieniem Damaris i zaczął szukać co to za postać. Dowiedział się, że najprawdopodobniej była to Cyganka lub poganka (a na pewno osoba innej wiary niż chrześcijańska), która zakochała się w synu pastora. Z wzajemnością. Niestety ojciec chłopaka nie zgadzał się na ich związek ze względów religijnych. Mówi się, że z tego powodu Damaris odebrała sobie życie. Tekst piosenki jest napisany z punktu widzenia jej ukochanego.
Utwór smutny i wzniosły, przepełniony żalem i goryczą. Również muzyka powoduje, że jest pełen patosu. Piękne spokojne smyczki, wolne bębny, organy, dzwony. Jednak dzięki irlandzkiej piszczałce nadal przebija się tu folkowy klimat, a przez przenikającą elektronikę wszystko idealnie jest wpasowane w album. Utwór niespiesznie się rozwija nie zmieniając tempa.
Na końcu utworu dołącza chór wołający wraz z Patrickiem, by dziewczyna powstała.
Kolejnym utworem jest „Thickets” ze swoim baśniowo-irlandzkim nastrojem i głosem Tildy Swinton.
Ostatnim na stronie B jest „Count of Casualty” ze świetnym pokazem jak można wykorzystać Atari ST do robienia muzyki. Tutaj też pojawia się wcześniej wspomniany Cristal Baschet, niesamowity instrument skonstruowany w latach 50., zbudowany ze szklanych prętów, na których gra się mokrymi palcami. Do tego fale Martenota i chór gospel. Kawałek równie dobry co pokręcony.
Strona C
Pierwszy to „Who Will?” za którym nie przepadam.
A teraz chyba najmocniejszy, najbardziej dynamiczny i mroczny utwór na płycie – „Vulture”, który bardzo lubię od początku. Jego dziwaczny styl, gdzieś wzorowany na electro lat 80., przeczołgany przez industrial i sama dokładnie nie wiem jeszcze przez jakie gatunki, przekonał mnie do siebie od razu. Nie ma się co dziwić, że piosenka muzycznie jest ostra, bo pracował przy niej Alec Empire, twórca muzyki zwanej digital hardcore. Każdy kto miał kiedykolwiek styczność z tym gatunkiem, wie, że… jakby to delikatnie powiedzieć… lekko nie jest. Na szczęście „Vulture” aż tak wiele agresji w sobie nie ma, jednak wpływ jest bardzo wyczuwalny.
Za to jest fantastycznie syntetyczny i dynamiczny.
Nie tylko muzyce daleko do lekkiej, łatwej i przyjemnej. Również tekst jest nazwijmy to mocny. Piosenka to opowieść o tym jak Patrick podczas swojej trasy koncertowej w Los Angeles trafił na kochanka, który okazał się satanistą. Przez tydzień żyli w seksualnym amoku. Jest to również oddane w teledysku, dlatego zostawiam tę piosenkę wraz z klipem dla odważnych
Następnie pojawia się spokojny „Blackdown”, najpierw na głos, fortepian, później rozkręcająca się w irlandzkim folkowym stylu. Patrick napisał tę piosenkę dla swojego taty. Gdy okazało się, że ojciec jest chory na raka prostaty Wolf postanowił do niego przyjechać na wieś w Sussex. Wtedy poczuł co może stracić i postanowił tak naprawdę go poznać. Przez ucieczkę z domu i odcięcie się od rodziny Patrick zrozumiał jak wiele go ominęło. Tata wyzdrowiał, a po ciężkim czasie choroby pozostała piosenka.
Ostatnim na stronie C jest „The Sun is Often Out”. Bardzo smutny utwór napisany dla kolegi Stephena Vickery. Młodego poety, który popełnił samobójstwo. Opowieść o łzach i tęsknocie.
Strona D
Rozpoczyna ją spokojny i ładny „Theseus”, w którym pojawia się Tilda.
Kolejny to gitarowy „Battle”, którego jak dla mnie mogłoby nie być.
Płytę zamyka „The Messenger”. Najciekawszym jego elementem jest harmonica szklana. Kolejny instrument pocierany mokrymi palcami, tym razem jednak dotyka się zainstalowanych w środku szklanych talerzy, które przy poruszaniu pedałem są wprowadzane w ruch obrotowy. Melodia została wymyślona 10 lat wcześniej. Przy czym sam utwór nie wydaje mi się zbyt interesujący.
Elektronicznofolkowy Wilk
„The Bachelor” to według mnie najlepszy, najbardziej złożony i dopracowany album Patricka Wolfa. Zdecydowanie powrót na wcześniejsze tory i realizowanie własnych pomysłów wyszło mu tu na dobre. Jego miks elektroniki, osobliwych instrumentów i folku jest nieszablonowy. Płyta może wydawać się przeładowana, że jest na niej wszystkiego za dużo, ale wystarczy spojrzeć na Patricka. On sam jest kolorowym ptakiem, czarnym aniołem, rozmyślającym, spokojnym mężczyzną, ale i demonem, gdy przychodzi odpowiedni czas. Jest wszystkim na raz, taki też jest ten krążek. I mimo, że często pokazanie tej mrocznej wersji siebie na tym albumie jest infantylne to ja to kupuję i uważam, że tę płytę warto mieć!
Informacje kolekcjonerskie dotyczące oryginalnego wydania:
Wydawnictwo: Bloody Chamber Music
Numer katalogowy: 85139600216
Format: 2 x Vinyl, Album
Kraj: UK
Rok wydania: 2009
Gatunek: Electronic , Style: alternative electronic, folk
Ceny albumu wahają się między 20 EUR a 36 EUR w zależności od stanu