SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #24: GUSGUS „MEXICO”
Dwa tygodnie temu opowiadałam o elektroniczno-folkowym Patricku Wolfie, całkiem ciekawie się to zgrało w czasie z powrotem Patricka do mediów społecznościowych. Przez długi czas nie było od niego żadnych wieści, ostatnio jednak zaczęły się znów pojawiać posty na jego profilach. Ciekawe co nowego dla nas szykuje?
Dzisiaj przenosimy się na Islandię, będzie bardzo tanecznie. Tak jak jeszcze w SLPKWM nie było! Zainspirowana sobotnim krakowskim koncertem stwierdziłam , że jeśli nie teraz to kiedy o nich napisać? Dlatego przed Wami GusGus i ich dziewiąty album studyjny pt „Mexico” z 2014 roku. To było moje trzecie lub czwarte spotkanie z zespołem na żywo. Po drodze jeszcze byłam na Dj-secie Presidenta Bongo i solowym występie Högni’ego. A ogólnie o GusGus dowiedziałam się na początku lat 2000, oczywiście z przesiadywania przy Vivie2. Pierwszym kontaktem było fantastyczne „Ladyshave”, cały album „This Is Normal”, przez brak dostępu, poznałam parę lat później. I może dobrze, bo to już był moment, gdy byłam otwarta na wiele gatunków muzycznych.

GusGus to (ogólnie sprawę ujmując, ale o tym później) zespół wykonujący muzykę elektroniczną. W składzie przez te niespełna 30 lat było tak wiele zmian, wzlotów, może i upadków, że sama nie wiem od czego zacząć. Ich muzyka dotknęła tak wielu gatunków, że ciężko jednoznacznie ich zaszufladkować.
Może od początku…
Wszystko zaczęło się w roku 1995 od krótkometrażowego filmu „Natun”, do którego reżyserzy Arni & Kinski wraz z Stephanem Stephensenem (lepiej znany jako President Bongo) i Baldurem Stefánssonem zaczęli poszukiwać do swojego projektu aktorów. W ten sposób dołączył do nich Daníel Ágúst Haraldsson , który był już znaną osobą w Islandii. Daniel fascynował się elektroniką, chciał, żeby pracowała nad tym osoba równie zainteresowana tematem i dlatego wciągnął do projektu Birgira Þórarinssona (Biggi Veira), który w tym czasie działał ze swoim zespołem.
Nad filmem pracowało wiele osób, większość z nich miała talent muzyczny. Ostatecznie, jeszcze z innymi, powstało coś co po islandzku nazwano fjöllistahópur, można to przetłumaczyć jako rodzaj artystycznego kolektywu lub… cyrk. Film jest dostępny na YouTube, ale ze względu na kontrowersyjne treści nie będę go tutaj dodawać. Powstałe utwory zarejestrowano i nazwano GUSGUS. Nazwę wypowiada się dokładnie tak jak jest napisane. Wzięła się ona od błędnego wypowiedzenia kuskus przez aktorkę w niemieckim filmie z 1974 roku pt „Strach zżerać duszę”.
Potem nadszedł czas na trasę koncertową z wizualizacjami i po niej (taki przynajmniej był plan) kolektyw miał zakończyć działalność.
Kontrakt z kultową wytwórnią
Plany jednak zmieniły się, gdy pewnego dnia nadszedł faks z wytwórni 4AD, która w tamtym czasie bardzo interesowała się tym co dzieje się w Islandii. Ostatecznie podpisano kontrakt z dziewięcioosobowym kolektywem i w roku 1997 wydano ich pierwszy krążek pod skrzydłami tejże wytwórni pt „Polidistortion”. W tym momencie projekt zaczął bardziej skupiać się na muzyce niż na stronie wizualnej. Następnie wyruszyli w trasę koncertową i spokojnie można powiedzieć, że już wtedy osiągnęli sukces.
Przy pracy nad kolejnym albumem „This Is Normal” wszyscy już poczuli się jak zespół, co doprowadziło do napięć i zgrzytów, które targały GusGus’em przez prawie cały okres swojej działalności. W tym czasie w ekipie nastąpił rozłam do tego stopnia, że jedna część zespołu nagrywała w jednym studio a druga w drugim.
Jakby nerwowej atmosfery było mało, przez błąd ze strony wytwórni rozesłano za małą ilość kopii singla „Ladyshave” do sklepów. Wszystko sprzedało się momentalnie, ale przez zbyt mały nakład nie mieli możliwości dostania się choćby na listę Radia BBC.
Później zespół zmagał się z problemami finansowymi i następnymi zmianami w składzie.
„Meksyk”
Ale zajmijmy się dzisiejszym tematem. W 2014 roku w wytwórni Kompakt GusGus wydaje swój dziewiąty album „Mexico”, po wielkim sukcesie poprzednika czyli „Arabian Horse”. Pracowano nad nim w składzie President Bongo, Biggi Veira, Högni Egilsson , Urður Hákonardóttir (Earth) oraz Daníel Ágúst Haraldsson. Biggy tłumaczy, że „Mexico” jest jakby rozluźnieniem po „Arabian Horse”, ale nadal kontynuują na nim wcześniejszą pracę.
Był to kolejny moment zamieszania w zespole. Podczas nagrywania materiału President Bongo żeglował po Karaibach, gdy wrócił wszystko zmierzało już ku zakończeniu prac, ponieważ reszta zespołu wzięła sprawy w swoje ręce. I tutaj pojawił się problem między Biggim a Presidentem, ponieważ ich pomysły na ostateczny wygląd albumu były całkiem inne. Poróżnili się do tego stopnia, że President Bongo odszedł z zespołu. Po trasie koncertowej promującej album skład opuścił również Högni.


GusGus teraz
Na dzień dzisiejszy w skład GusGus wchodzą trzy osoby:
- Daníel Ágúst Haraldsson, wokalista, który znany był jeszcze przed pracą z GusGus. Osiągał sukcesy ze swoim zespołem Nýdönsk, brał też udział w konkursie Eurowizji, w którym jako pierwszy reprezentant Islandii zdobył… zero punktów. Pracował też w teatrach, występował m. in w musicalu „West Side Story” czy „Jesus Christ Superstar”.
- Biggi Veira, kompozytor, muzyk. Muzyki musiał nauczyć się sam, w domu się jej nie słuchało. Pierwszym co wpadło mu w ręce był „Oxygene” Jean Michelle Jarre’a , później zainteresowały go syntezatory w Italo Disco, następnie poznał Depeche Mode i Soft Cell, w których się całkowicie zakochał. Kolejnym ważnym elementem było wpadnięcie w ambient, gdzie wśród najważniejszych dla niego pojawia się Apex Twin czy Future Sound Of London (FSOL). Miał swój zespół o nazwie T-World.
- Margrét Rán Magnúsdóttir, piosenkarka i kompozytorka muzyki filmowej. Znana jest przede wszystkim z zespołu Vök, z którym wygrała w islandzkim konkursie Músíktilraunir . Zwycięstwo było spektakularne, ponieważ nie mieli przygotowanych piosenek, żeby wystąpić. Cały materiał napisali w kilka tygodni przed konkursem i wtedy zaprezentowali go na żywo po raz pierwszy.

Trzeba im przyznać, że w tym składzie wypadają świetnie! Jestem absolutnie oczarowana wczorajszym koncertem. Bije od nich pozytywna energia, są ciepli, uśmiechnięci i otwarci. Zarówno Daniel jak i Margaret śpiewają fantastycznie i czysto, Biggy czaruje za konsolą, do tego ten zestaw kawałków! A kto nie był niech żałuje!
Recenzja
Strona A
Płyta zaczyna się jedną z moich ulubionych piosenek. Wspaniale pulsujący, przebojowy i chwytliwy, przesiąknięty seksualnością, singlowy „Obnoxiuosly Sexual”. Utwór który, gdy wydaje nam się, że nie może nas niczym zaskoczyć zaczyna rozwijać się nieoczywistymi smyczkami by chwilę później zastrzelić słuchacza dźwiękami instrumentów dętych. Uwielbiam!
Następna piosenka to „Another Life”, która o ile melodyjnie i muzycznie bardzo mi pasuje tak przesterowany nisko głos zwyczajnie mnie drażni. A tak szkoda mi tego utworu, bo gdy wchodzi już Earth ze swoim kobiecym wokalem słucha się go wyśmienicie.
„Sustain” ulubiony numer Biggiego z tego albumu i ostateczny powód odejścia Presidenta Bongo. Osobiście bardzo lubię ten klubowy, typowo taneczny kawałek. Gra fantastycznie, śmigając po kanałach i równocześnie po całym pokoju.
Kolejny to „Crossfade”, również singiel, uważany za hit, ale mi z nim nie po drodze. Nie mogę powiedzieć, że jest słaby, ale zwyczajnie mnie nie zachwyca.
Ta wersja winylowa oprócz okładki różni się też kolejnością utworów. I tak stronę A zamyka „This Is What You Get”, kolejny utwór, który uważam za jeden z najlepszych. Chociaż przyznam szczerze, na początku go nie doceniałam. Jednak po jakimś czasie zaczęłam obejmować wszystkie zawarte w nim dźwięki, sample, słowa, szumy, instrumenty i jego spokój. I gdy już raz wsiadłam na ten statek, który jak śpiewa Daniel rozbija się o skałę rzeczywistości, po prostu popłynęłam.
Strona B
I od razu falujący „Airways”, może i prosty w budowie, ale dzięki temu beatowi i płynącemu wokalowi Daniela jest to jeden z najlepszych kawałków imprezowych. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że brzmienie jest wyciągnięte prosto z klubów z lat 90, z drugiej strony jest nadal tak świeże, że kompletnie nie czuję, że ten kawałek ma już prawie dekadę.
„God-Application” tak pięknie zaczynający się smyczkami, później dzieje się w nim jednak tak wiele, że trudno mi go określić. Są momenty, które uwielbiam i są takie, które wycięłabym z pełną premedytacją i niekrytą radością.
Następna to znów dyskotekowa piosenka „This Not the First Time”.
Winyla zamyka tytułowy „Mexico” czyli jedyny utwór instrumentalny. Cały oparty na jednej pętli, i chociaż to nie muzyka, która mnie kręci to ze względu na realizację i dopracowanie słucha mi się tego zaskakująco dobrze.


Elektroniczny mix
„Mexico” to album bardzo taneczny, melodyjny i są na nim prawie same piosenki. Do tego jest świetnie dopracowany. Nagrany z dbałością o brzmienie i szczegóły. Eklektyzm w muzyce tego zespołu wynika z ich wolności, nie trzymają się ram , robią to, na co w tym momencie mają ochotę. Ostatni ich album jest retro-futurystyczny, zaczynali od trip-hopu, ślizgali się przez techno, house i wiele rodzajów electro. Ale jedno jest pewne, zawsze tworzyli ambitną muzykę taneczną, a „Mexico” uważam za ich najmocniej przebojową i też najbardziej przystępną płytę, przy czym wcale nie obniżyli poziomu, jak często bywa w takich przypadkach. I dlatego, moim zdaniem, tę płytę warto mieć!
Informacje kolekcjonerskie dotyczące oryginalnego wydania:
Wydawnictwo: Kompakt
Numer katalogowy: KOMPAKT 301
Format: Vinyl, Album
Kraj: Niemcy
Rok wydania: 2014
Gatunek: Electronic , Style: Tech House, Progressive House
Ceny albumu wahają się między 18 EUR a 32 EUR w zależności od stanu