SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #35: KATE BUSH „50 WORDS FOR SNOW”
Dwa tygodnie temu opowiadałam o najbardziej znanej płycie INXS. W tym roku w Subiektywnym Leksykonie Płyt, Które Warto Mieć też już była mowa o Kate Bush. Jednak patrząc na aurę za oknem i ogarniającą wszystkich atmosferę związaną z czasem około świątecznym, nie mogłam się oprzeć, żeby nie złapać tej płyty. Dlatego dzisiaj będzie śnieżnie i zimno, bo tematem tego odcinka jest „50 określeń na śnieg” („50 Words For Snow”).
Do wiadomości związanych z biografią Kate Bush odsyłam do SLPKWM#28:Kate Bush „Hounds of Love”.
Po 1985 roku
Wiele się wydarzyło w życiu Kate Bush od ogromnego sukcesu „Hounds of Love”. Została jedną z najważniejszych artystek w historii, wcześniej wspomniany album znalazł się w grupie najlepszych płyt wszechczasów. Do 1994 roku działała prężnie wydając nowe albumy, wyreżyserowała film krótkometrażowy, w którym zagrała, płyta „The Red Shoes” zdobyła wysokie miejsce na amerykańskiej liście przebojów.
W tym momencie postanowiła sobie zrobić przerwę i całkowicie zawiesić działalność. Na samym początku planowała zniknąć na krótko, jednak fani musieli czekać 12 długich lat na pojawienie się kolejnego albumu Kate. Warto było, krążek „Aerial” to moim zdaniem jedno z najpiękniejszych jej dzieł. Założyła też własną wytwórnię Fish People.
W tym czasie urodziła syna Alberta, któremu zadedykowała piosenkę „Bertie”. Przez wiele lat świat nie miał pojęcia, że Kate Bush i jej mąż Danny McIntosh doczekali się potomstwa. Para całkowicie ukrywała fakt pojawienia się syna. Kate zawsze bardzo dbała o zachowanie prywatności, również teraz zależało jej, żeby Bertie miał normalne i spokojne dzieciństwo.
Dziś Albert McIntosh ma 24 lata i próbuje swoich sił zarówno w śpiewaniu jak i w aktorstwie.
Ze śniegiem jej do twarzy
Dzisiejszy album to wydawnictwo z 2011 roku. Kate napisała, skomponowała i wyprodukowała tę płytę w około rok czasu. Nie nazywa go albumem koncepcyjnym, jest raczej zbiorem ballad połączonych motywem płatków śniegu. Jest to 7 w większości spójnych muzycznie i tematycznie utworów, w których przeplatają się historie ważne, intymne, zabawne, zmysłowe jak i zwyczajne. To wszystko zawarte i skondensowane zostało w niewiele ponad godzinnym materiale.
„50 Words For Snow” nie jeden raz został okrzyknięty najbardziej dojrzałym albumem w całej karierze Kate Bush. Czy jest tak faktycznie? Podejrzewam, że ilu słuchaczy i fanów tyle zdań. Jedno co wiem to na pewno ta płyta wymaga dojrzałego słuchacza i Ci, którzy kojarzą Kate np. z „Babooshki” będą bardzo zaskoczeni.
Recenzja
Strona A
Pierwszym utworem na płycie jest piękny i spokojny „Snowflake”, napisany na pianino i głosy. Tak, na głosy, bo głównie słyszymy tu Alberta, syna Kate ze swoim wysokim śpiewem niczym z chłopięcego chóru. Dopiero drugim, dopełniającym jest Kate Bush. W tej historii od narodzin płatka śniegu, przez jego podróż na ziemię, aż do zalezienia swojego miejsca przewijają się smyczki, majacząca perkusja, a w tle czasem wyłania się bas. To piękna rozmowa matki z synem. Dziecko to płatek śniegu, matka mówi mu, że może spokojnie spadać, chociaż świat jest taki głośny, ona go złapie.
„Lake Tahoe” zawiera historię psa oraz pewnej kobiety w wiktoriańskiej sukni, która wpadła do zimnego jeziora. Tę opowieść Kate usłyszała od swojego przyjaciela i postanowiła zawrzeć ją w piosence.
Do 5 minutowego fragmentu utworu Kate wymyśliła i wyreżyserowała teledysk, który został nakręcony jako teatr cieni.
I tu ciekawostka dla fanów rzadkich płyt winylowych. Ten utwór został wydany na 10” picture dysku specjalnie na Record Store Day w 2012. Nakład to jedyne 2000 sztuk. Najtańszy, używany egzemplarz to teraz koszt około 140 EUR.
Strona B
Teraz pojawia się przepiękny przeszło 13minutowy utwór „Misty” opowiadający przedziwną historię miłości kobiety i bałwana. W jednym z wywiadów Kate otwarcie przyznaje, że chodziło tu o akt seksualny. Muzyka z wokalem tworzą piękne obrazy. Pianino, gitary wraz z głosem, często tym mocniejszym przeplatają się i przenikają tak hipnotyzująco. Smyczkowe wstawki, perkusja niczym z jazzowego klubu nie pozwalają się słuchaczowi ani na moment znudzić. A na sam koniec muzyka staje się mroczniejsza, jak i cały utwór, bo okazuje się, że rano, po wszystkim pozostało tylko mokre prześcieradło. To fantastyczny powrót i przypomnienie, że Kate jednak bardzo blisko do progresywnego rocka.
Strona C
A teraz utwór singlowy i w sumie jedyna piosenka na albumie – „Wild Man”. Wiem, że o niej krąży wiele nie najlepszych opinii, jednak ją bardzo lubię. Jest jak smutna dalekowschodnia bajka o Yeti. Kate tłumaczy, że ta piosenka ma głębsze przesłanie. Starała się w niej przekazać jak bardzo arogancka i agresywna jest ludzkość chcąc mieć wszystko dla siebie. Daje do myślenia jak bardzo ludzie chcą zamknąć dziki świat w klatce i zarobić na tym pieniądze.
Wiem, że „Wild Man” potrzebuje kilku przesłuchań, żeby odebrać go inaczej, bo na tle albumu wypada w sumie blado i… przebojowo. Jednak świetnie na moment rozluźnia nastrój, Andrew Fairweather Low dodaje swoim głosem coś zaskakującego, a linia melodyczna idealnie przywodzi na myśl himalajskie stoki.
„Snowed In At Wheeler St.” to utwór, gdzie przebijają się syntezatorowe dźwięki spod pianina, na którym oparty jest cały album. Opowiada o parze kochanków i ich duszach, które przemierzają czas, spotykają się w tym samym momencie historii, lecz zawsze coś ich rozdziela.
To też jeden z ciekawszych duetów, Kate Bush śpiewa tu z Eltonem Johnem. Już samo połączenie tej dwójki jest nietuzinkowe. Mnie jednak zaskoczyło, że Elton John potrafi tak śpiewać, a dodam, że byłam na jego koncercie, więc mogłoby się wydawać, że usłyszałam już wszystko. Jednak nie. Szczególnie końcówka w wykonaniu zarówno Kate i Eltona, gdy śpiewają, że nie chcą się kolejny raz stracić robi wrażenie.
Strona D
Tytułowy utwór „50 Words of Snow” to pięćdziesiąt słów opisujących śnieg. W większości to słowotwórstwo i zagłębiając się dalej, z każdym kolejnym wyrazem robi się to coraz bardziej absurdalne. Pomysł na utwór powstał w głowie Kate, gdy usłyszała opowiastkę o tym, że Eskimosi mają aż 50 określeń na śnieg. I chociaż jest to mit to nie przeszkodziło w stworzeniu fantastycznego utworu. Teraz tylko musiała znaleźć kogoś z pięknym i silnym głosem. Zaprosiła do współpracy Stephena Johna Fry’a – komika znanego szerszej publiczności z serii filmów o Hobbicie.
Tak powstał ten przepiękny, zapętlony, ambientowy utwór.
Dopełnieniem albumu jest „Among Angels”.
Zimowe pejzaże
Śnieżny album „50 Words For Snow” jest niesamowity szczególnie na zimę. Tematyka i spokojne, lekko jazzujące klimaty pasują do mroźnej pogody najlepiej. Jest rewelacyjną płytą do odpoczynku w miękkim swetrze, z ciepłym napojem. Przy niej od razu przed oczami malują się błyszczące płatki śniegu, można całkowicie rozpłynąć się w muzycznym świecie jak bałwan w jednym z utworów. Nie jest to kolejny świąteczny album, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Jest to zestaw piosenek przy których słuchacz musi pomyśleć, wsłuchać się i dać się otoczyć szklistym białym puchem, zachwycić pięknym głosem i spokojnymi melodiami. Warto mieć tę płytę by białe, długie wieczory stały się jeszcze bardziej magiczne.
Informacje kolekcjonerskie dotyczące oryginalnego wydania:
Wydawnictwo: Fish People
Numer katalogowy: FPLP007
Format: Vinyl, 2x LP Album
Kraj: UK & EU
Rok wydania: 2011
Gatunek: Rock, pop Style: acoustic, alternative, artrock
Ceny albumu wahają się między 24 EUR do 244 EUR w zależności od stanu.
Agnieszka Protas