SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #41: NANCY ELIZABETH „WROUGHT IRON”
Dwa tygodnie temu wpis był bardzo obszerny, bo o muzyce i życiu tak barwnej postaci jaką jest Ozzy Osbourne mogłabym pisać bez końca. Wraz z albumem „No More Tears” posłuchaliśmy sporo gitarowych i mocnych dźwięków.
Tym razem będzie spokojnie i nastrojowo. Opowiem o artystce, która nie jest zbyt popularna, dlatego nie ma o niej wiele informacji. Jednakże, postaram się zarysować tę bardzo uzdolnioną muzycznie kobietę najlepiej, jak potrafię. W dzisiejszej odsłonie Subiektywnego Leksykonu Płyt, Które Warto Mieć będzie o Nancy Elizabeth.
Muzykalna od zawsze
Nancy Elizabeth Cunliffe pochodzi z Manchesteru w Wielkiej Brytanii. Jest urodzoną w 1983 roku wokalistką, autorką tekstów, kompozytorką i multiinstrumentalistką. Muzyka jaką tworzy jest opisywana jako post-folk.
Jak sama opowiada muzyką zaczęła się interesować od najmłodszych lat. Pierwsze było walenie w garnki. Była tym tak zafascynowana, że stało się jasne czym będzie zajmować się w przyszłości.
Nancy ciężko jest określić artystów, którzy wpłynęli na jej twórczość. Wśród nich wymienia Michaela Jacksona, Smashing Pumpkins, ale pojawia się też Apex Twin, ogólnie pojęty folk oraz blues lat 60. i melodie z windy.
Marzy o tym, żeby jej muzyka trafiała do ludzi, którym się podoba. Jej pragnieniem podczas wydania opisywanego dziś albumu, było posiadanie swojego miejsca na Ziemi i własnego fortepianu, z którym mogłaby jeździć po najpiękniejszych salach koncertowych. Ma wiele pomysłów, chce brać udział w różnych projektach, a kiedyś napisać muzykę do filmów.
Kute żelazo
Album „Wrought Iron” („kute żelazo”) jest drugim albumem artystki. Ukazał się w październiku 2007 roku. Tytuł płyty jest rozumiany i opisywany przez Nancy jako powstawanie czegoś przez pracę nad surowym materiałem i ciągłe podgrzewanie i uderzanie weń młotem. Czuje tutaj analogię do osobistych przeżyć, doświadczeń, których ostatecznym efektem jest czyste i mocne wykute żelazo. Pytana o inspirację do napisania tego albumu odpowiada, że brakowało jej domu, własnego miejsca, ale posiada też „swędzące stopy”, które nie pozwalały jej się ustatkować.
Żeby nagrać „Wrought Iron” uciekła od zgiełku miasta na Wyspy Owcze oraz do Aragonii w Hiszpanii. Potrzebowała ogromnych pustych przestrzeni, by móc wsłuchać się w ciszę. Część materiału napisała w starym opuszczonym budynku hiszpańskiej szkoły, gdzie stało pianino. Gdy wróciła do tego miejsca po miesiącu budynku już nie było.
Nancy Elizabeth na „Wrought Iron” gra sama na prawie wszystkich instrumentach. Wyjątkami są tu perkusja, trąbka, harmonijka ustna i gitara basowa.
Recenzja
Strona A
Pierwszym na płycie jest utwór „Cairns”, bardzo oszczędny i minimalistyczny okalający słuchacza ciepłym brzmieniem fortepianu i zaledwie kilkoma innymi odgłosami. W taki sposób Nancy potrafi zamknąć w jednym utworze wiele wspaniałych krajobrazów. Jest pięknie, czysto i bezkreśnie.
W „Bring on the Hurricane” już czuć jak artystka lubi czerpać z folku, aczkolwiek nie jest przy tym nachalna. To tylko, i aż inspiracja.
Kolejnym utworem jest „Tow the Line” w większości tylko na głos i pianino.
„Feet of Courage” to prawdopodobnie najbardziej znana piosenka Nancy Elizabeth, pełna wielogłosów, krótka i zachwycająca. To taniec głosu, dzwonków i bębna. Później, powoli, inne instrumenty dopełniają ten muzyczny pejzaż.
„Divining” to pierwszy utwór na albumie, w którym udziela się muzyk jazzowy Matthew Halsall. Jego trąbka pięknie faluje przy akompaniamencie fortepianu.
Stronę A zamyka „Cat Bells” bardzo krótki utwór instrumentalny. Wierzę, że potrafiłby ukołysać do snu.
Strona B
Pierwszym na drugiej stronie jest „Canopy”, utwór o bardzo mylącym początku, który mi akurat nie przypada do gustu, za to później, po dodaniu do niego gitary oraz trąbki mamy wrażenie jakbyśmy słuchali całkowicie czegoś innego. Ciężko z nim nie popłynąć.
„Lay Low” to chyba mój faworyt na tej płycie. Jest inny – żywszy, silniejszy, bardziej zdecydowany. Po raz pierwszy pojawia się tu wyraźny rytm wyznaczany zarówno przez perkusyjną stopę jak i klaskanie. Gdyby kiedykolwiek ktoś zapytał mnie czy Nancy napisała przebój to bez wahania wskazałabym właśnie ten utwór. Przy czym nadal do popu mu daleko.
W „The Act” artystka zaskakuje bluesową odsłoną. Melodia, tempo oraz dodatek ustnej harmonijki jednoznacznie mi się kojarzą z pustkowiami w USA.
Kolejny to „Ruin”, znów przede wszystkim na głos i fortepian, jednak później Nancy nie pozwala się słuchaczowi nudzić i dodaje dzwonki, odgłosy deszczu i szumy.
Ostatnim na albumie jest „Winter, Baby”, krótki i lodowaty, w którym wokalistka śpiewa, że
„(…) Wczesna wiosna siedzi i czeka na mnie (…)
Dokładnie tak samo jak na nas teraz.
Delikatnie, lekko folkowo, z dbałością
„Wrought Iron” Nancy Elizabeth to płyta akustyczna, zabarwiona folkiem, do głębokiego relaksu, uspokojenia siebie i zwolnienia na moment w tym pędzącym świecie. Ale niech nie zmyli nas sama atmosfera i kruchość bijąca z utworów, bo album jest przepełniony emocjami. Dzięki delikatnej muzyce i spokojnemu głosowi Nancy mamy wrażenie, że coś eterycznego unosi się w powietrzu. Tak właśnie brzmi muzyka inspirowana ciszą. I jak sama autorka mówi – do tej muzyki potrzeba cierpliwości. Dlatego zachęcam do postawienia sobie na półce swojego egzemplarza, bo do Nancy Elizabeth się wraca z niekrytą przyjemnością. To tylko pokazuje, że tę płytę warto mieć!
Informacje kolekcjonerskie dotyczące oryginalnego wydania:
Wydawnictwo: Leaf
Numer katalogowy: BAY 68V
Format: Vinyl, Album
Kraj: UK
Rok wydania: 2009
Gatunek: Rock, folk, country Style: post – folk , acoustic
Ceny albumu wahają się między 7 EUR do 20 EUR w zależności od stanu.