SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #45: DREAM THEATER „METROPOLIS PT. 2: SCENES FROM A MEMORY” - PAN WINYL

SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #45: DREAM THEATER „METROPOLIS PT. 2: SCENES FROM A MEMORY”

Zmieniamy całkowicie muzyczne nastroje. Dwa tygodnie temu pisałam o muzyce syntetycznej, w której przeszłość miesza się z przyszłością czyli o La Roux i ich debiutanckim albumie. Dziś sama sobie znów postawiłam wyzwanie, bo pisać o arcydziełach jest najciężej. Spróbuję przedstawić dzieło wybitne, jakim jest mój ulubiony album Dream Theater „Metropolis pt. 2: Scenes From a Memory”. Zatopimy się w świat zagadek i zbrodni, a wszystko przy dźwiękach progresywnego rocka / metalu.

Zachwyt od pierwszego… koncertu

Moja przygoda z Dream Theater zaczęła się całkowicie przypadkowo. Nie za bardzo ich kojarzyłam, gdy w 2002 roku zostałam zaproszona koncert do Hali Wisły. Ojciec kumpla z klasy, który mnie zaprosił, nagłaśniał wtedy wiele ciekawych gigów. Gdzieś, czasem, pojawił się jakiś utwór, wiedziałam też, że są progresywną potęgą, ale to tyle. Bez dostępu do Internetu i nie posiadając znajomych, którzy wtedy słuchali takiej muzyki dowiedzenie się czegoś nie było zbyt łatwe.

Koncert zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Byłam urzeczona tą energią, techniką i chyba jednak najbardziej Mikiem Portnoy’em i jego perkusyjnym szaleństwem. Wtedy już wiedziałam, że to jest to! Miłość od pierwszego posłuchania. Miałam też możliwość uścisnąć dłoń z muzykami i poprosić o autografy. Wierzcie lub nie, teraz byłoby to dla mnie ogromne przeżycie, a co dopiero wtedy, gdy miałam 17 lat!

Pamiątka z krakowskiego koncertu

Kaseta i Sceny z Pamięci


Oczywiście w przeciągu najbliższych dni poleciałam do Music Cornera, krakowskiego sklepu z płytami i kasetami, żeby kupić kasetę. Jak wcześniej wspominałam, nie znałam twórczości DT, jedyne co już teraz wiedziałam, to fakt, że na koncercie promowali nowy album „Six Degrees Of Inner Turbulence”. Akurat, na moje szczęście, nie było go na półce. Jednak zajawiona postanowiłam wziąć inny, w ciemno. Okładka „Metropolis pt :2 Scenes From a Memory” wydała mi się najładniejsza. I lepiej strzelić nie mogłam! Mimo, że później kupiłam czy po prostu poznałam różne albumy Dream Theater, ten tak mocno zakorzenił się w moim wnętrzu, że żaden inny go nie potrafi wyprzeć. Pewnie jest to również częściowo spowodowane moją miłością do albumów koncepcyjnych (jak np „Jeff Wayne’s Musical Version of the War of the Worlds„, o którym pisałam TU).

Od studiów do światowej sławy


Dream Theater to amerykański zespół grający rock oraz metal progresywny. Trzonem całej kapeli jest trzech kumpli ze studiów, którzy w 1985 roku postanowili założyć zespół o nazwie Majesty. Był to gitarzysta John Petrucci, perkusista Mike Portnoy oraz basista John Myung. Zespół zaczął, jak większość nowopowstałych bandów, od grania coverów. Skład wielokrotnie się zmieniał, panowie dobierali sobie klawiszowców, wokalistów, poszukiwali swojego brzmienia. W 1986 roku już koncertowali i wydali swoją EPkę. Wkrótce po tym jak zaczęło być o nich głośno zespół z Las Vegas o takiej samej nazwie zagroził, że jeśli nadal będą występować jako Majesty to spotkają się w sądzie. Zaowocowało to zmianą nazwy na Dream Theater, która wzięła się od kalifornijskiego teatru.
Nie bedę opowiadała o wszystkich roszadach związanych ze składem zespołu. Jednak o jednej, moim zdaniem najważniejszej, muszę. Po przetestowaniu kilku wokalistów zespół trafił na Jamesa LaBrie, który wysłał do nich demo. Zespół był pod takim wrażeniem, że od razu po pierwszym przesłuchaniu LaBrie został ich wokalistą. To dodało chłopakom skrzydeł. W ulepszonym składzie, pod szyldem nowej wytwórni płytowej powstał album „Images and Words”. Po tej płycie zespół ruszył w trasę nie tylko po USA, ale i po Japonii, a następnie po Europie. Po tym okresie zaliczyli swoje wzloty i upadki, jedni członkowie odchodzili, inni się pojawiali. W wytwórni muzycznej zaczęły pracować nowe osoby, które przez jakiś czas wywierały presję na zespół, żeby wydali coś bardziej przystępnego, co w oczach fanów nie wyszło im na dobre.

Metropolis część druga


Skupmy się na dzisiejszym temacie. W 1999 roku DT wydają „Metropolis pt. 2: Scenes From a Memory”, swój pierwszy album koncepcyjny. Znów mieli całkowicie wolną rękę do pisania muzyki. W zespole pojawił się również nowy, genialny klawiszowiec Jordan Rudess, z którym Portnoy i Petrucci współpracowali przy stworzeniu swojego pobocznego projektu Liquid Tension Experiment. To tam właśnie okazało się jak świetnie panowie ze sobą rezonują, przez co narodził się pomysł na album koncepcyjny. Mówi się, że cała płyta powstała dzięki prośbie fanów, którzy wiele razy namawiali zespół do kontynuacji „Metropolis pt. 1: The Miracle and the Sleeper” – piosenki z drugiej płyty czyli „Images and Words”. Można znaleźć kilka fragmentów, motywów muzycznych, które, oprócz tytułu, ewidentnie łączą te dwie sprawy.

Zalążkiem tego albumu były dema, które zarejestrowano podczas nagrywania ostatniego wydawnictwa. Na początku było to 21 minut różnych fragmentów, zostały one zmienione i rozrosły się w cały materiał.
Muzycy zamknęli się w Nowojorskim studio na długie miesiące. Najpierw napisali muzykę. Później usiedli nad tekstami. Każdy, oprócz Rudessa, dostał rozdział do napisania. Zajęło im to sporo czasu, jak mówią, musieli być skoncentrowani i skupieni. Długo porównywali swoje wersje i składali z tego pełną historię. Album okazał się sukcesem, był wspaniale przyjęty przez fanów DT. Zespół wyruszył w potężną trasę koncertową. W Nowym Jorku zarejestrowano materiał na płytę DVD „Metropolis 2000”, do którego zatrudniono aktorów, przez co stało się to muzycznym przedstawieniem.


ACT I


Scena pierwsza.

Historia zawarta na albumie to opowieść o Nicholasie, który dręczony przez sny postanawia się poddać hipnozie. Album otwiera „Regression”. Pierwszym co słyszymy to odgłos tykania zegara i słowa terapeuty, który wprowadza Nicholasa w trans, w którym dowiaduje się o swoim wcześniejszym wcieleniu – Victorii. Tak, razem z głównym bohaterem, przekraczamy próg świadomości i zatapiamy się w niesamowitą opowieść, którą zaczyna nam przedstawiać James LaBrie przy spokojnym akompaniamencie gitary i snujących się klawiszach.


Scena druga.

Jednak już po wstępie przestaje być tak spokojnie, płynnie przechodzimy do dwóch utworów, gdzie panowie pokazują nam swój kunszt, precyzję, niesamowitą technikę i geniusz. „Overture 1928” oraz „Strange Deja Vu” to potężny, monumentalny zestaw dźwięków, połamanych rytmów i głosu Jamesa. Wśród całej progresywnej ciężkości są tu też momenty bardzo melodyjne. Każdy z muzyków jest tu wart posłuchania, a dokładniej wsłuchania się w jego rolę, jaką pełni w tej całości, która rozrasta się do kolosalnej wielkości. Mnie ta muzyka pochłania, ale nigdy nie miałam uczucia przytłoczenia.

Scena trzecia

Lekko zwalniamy na „Through My Words”, by znów przyspieszyć przy „Fatal Tragedy”. To właśnie w tym momencie okazuje się, że Victoria została zamordowana. W drugiej części „Fatal Tragedy” znów dostajemy bardzo ostry i rozbudowany obraz dźwiękowy i już, nie ma wątpliwości, że zaproszenie Rudessa, który gra na tym albumie na klawiszach było najlepszym, co DT mogli zrobić.
Ta scena kończy się słowami hipnoterapeuty:


„Now it’s time to see how you died. Remember that death is not the end, but only a transition”

(Teraz nadszedł czas, by zobaczyć jak umarłeś. Pamiętaj, że śmerć to nie koniec, to tylko przejście)

Scena czwarta


Tekst piosenki „Beyond This Life” jest zamieszczony w wewnętrznej części okładki jako artykuł z gazety. Z zeznań świadka dowiadujemy się, że dziewczyna została zamordowana przez kochanka, który potem sam popełnił samobójstwo. To kolejny fantastyczny i tak klasyczny progresywny utwór, na którym można się uczyć co zrobić, by uzyskać flagowy kawałek gatunku. Niesamowite, jak pięknie wszystkie instrumenty rozjeżdżają w pozornym chaosie, by potem znów zjednoczyć się w ciężkim kulminacyjnym momencie utworu, a może i całej płyty.

Scena piąta

„Through Her Eyes” to moment uspokojenia i wyciszenia. Spokojna ballada, która jednak nigdy do mnie nie przemawiała. Tekstowo jednak ten utwór wnosi wiele do historii. Opowiada jak Nicholas widzi grób Victorii i opłakuje jej odejście, jakby umarła część niego.

ACT II

Scena szósta

„Home” to utwór bardzo charakterystyczny przez orientalny moment przewodni. Szalenie rozbudowany, ciężki, w którym LaBrie bawi się swoim głosem. W tym miejscu odkrywa się kolejna ciekawa karta w tej historii. Okazuje się, że Victoria wplątała się w miłosny trójkąt z braćmi.


Scena siódma

„Dance of Eternity” utwór instrumentalny, który moim zdaniem jest jednym z najlepszych progresywno – metalowych jakie napisano. Jest bardzo eksperymentalny i zaprasza mózg słuchacza do zabawy. Sami muzycy też bawią się przy tym pysznie, co widać na nagraniach z koncertów.

Płynnie przechodzimy do spokojnego „One Last Time”.

Scena ósma


„The Spirit Carries On” to druga ballada na albumie. Nicholas pozbywa się lęku przed śmiercią. Wie, że jego duch będzie trwał dalej.


Scena dziewiąta

Ukoronowaniem całego albumu jest jego zamknięcie, czyli 12 minutowy „Finally Free”. Coś wspaniałego, zarówno muzycznie jak i tekstowo. Moja ulubiona pozycja na albumie. Nicholas zostaje wybudzony z transu i wraca do domu. Gdy już myślimy, że wszystko jest dobrze, a historie ze snami przestaną dręczyć głównego bohatera, zaczynają się dziać rzeczy jeszcze bardziej niepokojące… i zamiast rozwikłać zagadkę do końca pozostajemy z jeszcze większą ilością pytań.

Płytę zamyka dźwięk brutalnie przerwanego słuchania winylowego krążka.

Muzyczne monstrum


Dream Theater „Metropolis pt.2: Scenes From a Memory” to, moim zdaniem, najlepsza płyta DT. Jednocześnie też jeden z najlepszych albumów koncepcyjnych jakie znam. Słuchany jako całość z jednej strony potrafi odprężyć, z innej jednak cały czas zaprasza słuchacza do myślenia i przeżywania go całym sobą. Nie jest to muzyka lekka, miejscami kompozycje można ogarnąć umysłem dopiero przy kolejnym przesłuchaniu. Ale jest to dzieło wielkie, kompletne. I nawet momenty, za którymi nie przepadam są tu potrzebne, ponieważ dodają powietrza między kolejnymi pokazami wirtuozerii. Dla mnie to album nadzwyczajny, dlatego warto go mieć!

Informacje kolekcjonerskie dotyczące oryginalnego wydania:

Wydawnictwo: Enjoy The Ride Records, EastWest
Numer katalogowy:   ETR-012, ETRI-62448
Format:  2xVinyl, Album
Kraj: US
Rok wydania: 2011
Gatunek: Rock Style: Progresive metal
Ceny oryginalnego wydania wahają się między 200 EUR a 720 EUR zależnie od stanu.


Pozdrawiam

Agnieszka Protas


Jeśli podoba Ci się to co robię, to możesz postawić mi kawę.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *