SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #50: BLACK SABBATH „MASTER OF REALITY”

Już przy czterdziestym odcinku, który był o Ozzy’m i jego albumie solowym „No More Tears” chyba nie pozostawiłam cienia wątpliwości, że jest to dla mnie artysta wielki. Jednak, przed poznaniem jego płyt, najpierw całkowicie pochłonęło mnie Black Sabbath. Wszystko zaczęło się, gdy tata kupił mi płytę CD. Była to składanka typu the best of. Miałam około 13-14 lat i jedynym kawałkiem ich, który kojarzyłam był „Iron Man”, nie przepadałam za nim wtedy i nie przekonuje mnie do dziś. Dlatego nie wiedziałam czego się spodziewać. Jednak bardzo szybko ta płyta stała się moją ulubioną. Po przesłuchaniu takich utworów jak „Black Sabbath”, „NIB”, „Children of the Greave” czy „Killing Yourself to Live” wiedziałam, że już po herbacie… przepadłam.