SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #56: THESE NEW PURITANS „FIELD OF REEDS”
Alice In Chains i ich „Jar of Flies” to EPka wielka, taki też był odzew na ostatni odcinek SLPKWM. Dzisiaj całkowicie zmienimy klimat, zajmę się innym rodzajem muzyki i zespołem, który nie jest tak bardzo popularny. Całkowicie przypadkowo okazało się, że płyta, którą chcę opisać świętowała swoje 10lecie, przez co ukazała się jej reedycja. O tym fakcie dowiedziałam się dopiero, gdy usiadłam do pisania, wcześniej nie obiła mi się taka wiadomość o uszy. Także złożyło się doskonale i dziś będzie o These New Puritans i „Field of Reeds”.

These New Puritans widziałam na żywo w ramach festiwalu Sacrum Profanum w 2015 roku. Zapowiedziano ich jako zdecydowane profanum. Wrażenie zrobili na mnie ogromne, jest to jeden z tych zespołów, które na żywo zyskują ogromną ilość muzycznej magii. Chociaż po przesłuchaniu dziś opisywanego albumu mogłoby się to wydawać niemożliwe.
Wspomnienia koncertowe nadal są żywe, a płyta „Field of Reeds” nadal zachwyca. Szczególnie swoją oryginalnością.
Ewolucja i zaskoczenie
These New Puritans to brytyjska formacja z Essex. Rodzaj muzyki jaką tworzą jest ciężki do opisania, balansują między rockiem i muzyką neoklasyczną. Chyba najtrafniejszym określeniem, nie zamykającym ich w żadnej szufladce i dającym pole do popisu, będzie tu muzyka eksperymentalna.
Stałymi członkami zespołu oraz założycielami są bracia Jack oraz George Barnett. Trzecim członkiem był Thomas Hein (do 2016 r.)
Zespół bardzo ewoluował. Zmieniali kierunki na swoich albumach. Ich pierwszym krążkiem było „Beat Pyramid” z 2008 roku, na którym krążyli wokół muzyki indie-rockowej czy post-punkowej.
Na drugim albumie „Hidden” z 2010 r. zaskoczyli słuchaczy. Zmienili ścieżkę, którą szli podczas nagrywania pierwszej płyty, mianowicie dodali chóry i orkiestrę, a ich muzyka stała się bardziej zawiła.

Pola trzcin
W 2013 roku These New Puritans wydali trzecą płytę. Początkowo w planie była kontynuacja „Hidden”, stało się jednak inaczej. Praca nad „Field of Reeds” była mozolna i skomplikowana. Bracia Barnett bardzo skupili się na brzmieniu i szczegółach. Całkowicie porzucili post punkowe dźwięki dodając elementy, które kojarzą się z muzyką poważną. Jednak nadal czuć, że w środku twórców tego dzieła pozostało sporo młodzieńczego buntu. Jednocześnie Jack Barnett powiedział, że na tym albumie przepaść między nim a muzyką zmniejszyła się do zera.
Dopieszczony monument
Podczas nagrywania ustawili 28 tajskich gongów, żeby uzyskać zamierzony efekt. Użyli fortepianu z rezonatorem magnetycznym, którego dźwięk bardzo łatwo pomylić z elektronicznym. Aby nagrać „Light In Your Name” jeden dzień nagrań spędzili na rejestrowaniu tłuczonego szkła. Innym razem musieli zatrudnić osobę z jastrzębiem, żeby uchwycić głos ptaka.
Ogromne wrażenie sprawia też to, że do nagrań zaproszono prawie 40 osób, muzyków sesyjnych.
Na początku Jack Barnett chciał całkowicie porzucić śpiewanie, całe szczęście, że jednak tego nie zrobił. Jego spokojny głos może momentami wydawać się niefachowy przy tak dopracowanej i wielowymiarowej warstwie muzycznej. Jest jak specjalnie zrobiona skaza na monumentalnym dziele, która tylko dodaje mu uroku i autentyczności.
Do pracy nad materiałem zaproszono wokalistkę jazzową oraz fado z Portugalii, Elisę Rodrigues. To wspaniałe otulacjące dopełnienie muzyki, czasem też będące jej najważniejszym elementem jak w „Dream”. Utworze, w którym płyniemy przez mroczne morze niczym wspomniane w nim statki nocą.


Wielka Trójka
Oprócz zawiłych, mocno eksperymentalnych utworów These New Puritans na „Field of Reeds” dają nam momenty, w których ocierają się o pop, jeśli można to tak nazwać. Te trzy utwory rozłożone na albumie i przeplecione spokojniejszymi stają się szkieletem silnym i równym, który dźwiga na sobie cały zamysł pełnego muzycznego obrazu. Nie skłamię też mówiąc, że to właśnie przez te fragmenty tak dobrze słucha mi się tego albumu. I do nich wracam najczęściej.
Pierwszym z nich jest „Fragment Two”, gdzie George Barnett podobno potrzebował aż 76 nagrań perkusji, żeby uzyskać dokładnie to, co sobie zamierzyli. To ciemny, imponujący zbiór dźwięków i rytmu, w którym można się utopić. Prowadzony przez rytmiczne uderzenia w fortepianowe klawisze, do których dołączają bębny, przecinane płynącymi smyczkami, instrumentami dętymi wraz migoczącym wibrafonem prowadzi do momentu, w którym odsłania cały swój urok pogrążony w mroku.
Drugim jest niepozornie zaczynający się „V (Island Song)”. Trzecim natomiast mój utwór absolutny z tego albumu „Organ Eternal”. To taniec przeróżnych instrumentów, które oplatają powtarzający się syntezatorowy motyw. Ten utwór jest bezbłędny. Pełen niepokoju, wyciszony i rozmarzony w orkiestrowych momentach. Jego ciemność jedynie czasami roświetlają pojedyncze dźwięki.
Odrobiny ciemności i lekkości
„Field of Reeds” nie jest albumem, który da się sklasyfikować muzycznie, nie jest też płytą, którą da się jednoznacznie zinterpretować. Tutaj pole do popisu ma słuchacz. Sam może wybrać i wyobrazić sobie sens płynący z muzyki oraz tekstów. Może i ogólny malujący się w głowie obraz jest ponury, przywodzący na myśl przygnębiające krajobrazy Essex, jednak Jack Barnett mówi, że „(…) są tu odrobiny ciemności i odrobiny lekkości”. Dlatego, żeby przeżyć tę muzykę trzeba się wsłuchać, wyjść poza schematy, czasem zaryzykować i otworzyć umysł na nowe, inne doznania.
Tę płytę po prostu warto mieć.

Informacje kolekcjonerskie dotyczące pierwszego wydania:
Wydawnictwo: Infectious Music
Numer katalogowy: INFECT156LP
Format: 2x Vinyl, LP, Album,
Kraj: Europa
Rok wydania: 2013
Gatunek: Experimantal
Ceny albumu wahają się między 200 EUR a 500 EUR w zależności od stanu