SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #58: MIKE OLDFIELD „CRISES”
Mike Oldfield to jeden z tych artystów, którzy przewijają się przez całe moje życie od najmłodszych lat. Nie jestem w stanie powiedzieć kiedy po raz pierwszy dźwięki jego muzyki dotarły do moich uszu. Podejrzewam, że jeszcze gdy byłam w brzuchu mamy to rodzice wspólnie słuchali jego płyt, kto wie, może nawet włączali sobie „Crises”, album, o którym napiszę w dzisiejszym odcinku SLPKWM. W porównaniu do ostatniego wpisu, w którym tańczyliśmy do marszowego techno granego przez MEUTE, całkowicie zmieniany muzyczne obszary.
Zacznę od tego, że bardzo ciężko mi było wybrać album, który chciałabym opisać. Teraz już wiem, że w Leksykonie Mike pojawi się nie jeden raz. Jako pierwszy wybrałam jednak „Crises”, na którym pojawiają się najbardziej znane piosenki Oldfielda. Tak, piosenki, bo w latach 80. Mike napisał kilka nieśmiertelnych przebojów. Już na „Platinum” z 79 r. mogliśmy usłyszeć, że jego twórczość się zmienia.
Młody gitarzysta
Mike Oldfield urodził się 15 maja 1953 roku w Reading. Jest angielskim kompozytorem oraz multiinstrumentalistą, jednak najbardziej związany jest z gitarą i uważa, że tylko na niej tak naprawdę portafi grać.
Jako pierwszy zespół, który go zainteresował w bardzo młodym wieku podaje Beatlesów, później interesował się folkową gitarową twórczością Berta Janscha i Johna Renbourna. Około 10-11 roku życia Mike dostał gitarę akustyczną od swojego ojca, który był lekarzem. To właśnie tata pokazał mu podstawowe chwyty, których sam nauczył się będąc sanitariuszem w Egipcie.
W tym czasie Mike grał przede wszystkim folk, jednak już w wieku lat 12 lub 13 przerzucił się na gitarę elektryczną, która warta była 6 funtów. Do tego miał 6-watowy rozlatujący się wzmacniacz oraz grupę, z którą przygrywał do młodzieżowych tańców. Jednak stwierdził, że to nie jest coś, co chciałby robić i porzucił gitarę oraz całą muzykę. Przerwa nie trwała długo, bo około pół roku. Po tym czasie Mike znów namówił ojca na zakup gitary, tym razem zamarzył o 12-strunowej, co ostatecznie mu się nie spodobało, i jako, że nie miał możliwości zakupienia kolejnej, zdjął ze swojej 6 strun.
Gdy Oldfield miał 15 lat porzucił szkołę, podobno powodem było to, że dyrektor kazał mu ściąć długie włosy.
Zespoły, eksperymenty i zamknięte drzwi
W tym samym czasie siostra, Sally Oldfield, poprosiła go o granie z nią w duecie. Współnie założyli zespół Sallyangie i nawet wydali jeden album w 1968, niestety po roku ich drogi się rozeszły. Kolejnie założył rockową kapelę ze swoim bratem Terrym o nazwie Barefeet, która też przetrwała rok. Następnie grał przede wszystkim na basie z Kevinem Ayersem i jego Whole World.
To właśnie wtedy Mike mógł przyjeżdżać do studia na Abey Road i eksperymentować z dźwiękami. Pożyczył od Kevina magnetofon i zaczął pracować nad własnym materiałem. Cały czas marzył o własnym zespole. W 1972 roku, po opuszczeni Whole World zajmował się różnymi rzeczami, grał w kilku miejscach, zajął się adaptacją „Hair”. Postanowił swoje jeszcze nie ukończone dema zademonstrować ludziom z Virgin Records, wytwórni, która wtedy jeszcze raczkowała i, chociaż nagrania im się podobały, zaproponowali Mike’owi pokazanie swojego materiału innym labelom, które lepiej prosperują. Przez kilka miesięcy nikt nie zainteresował się Oldfieldem, który ostatecznie wrócił do Virgin. Podpisali z nim kontrakt, umożliwili mu korzystanie z Manor Studio jak tylko nie nagrywali w nim nic klienci. Przez pół roku Mike dopracowywał dwoje demo, nagrał większość ścieżek sam, nałożył je na siebie. Tak powstała płyta „Tubular Bells”, była pierwszym wydawnictwem, wtedy jeszcze nieznanej, Virgin Records. Artysta miał wtedy zaledwie 20 lat. Geniusz.
„Kryzysy”
Teraz przeskoczymy kilka lat w przód, do tematu dzisiejszego odcinka SLPKWM.
Zachęcony ogromnym sukcesem albumu „Five Miles Out”, jeszcze podczas trasy koncertowej promującej tę płytę, Mike Oldfield zaczął pracę nad nowym materiałem. Po około pięciu miesiącach powstał album „Crises”, który został wydany 27 maja 1983 roku.
Strona A
To niespełna 21 minutowy utwór tytułowy, uważany przez Mike’a za jego najlepsze dzieło od „Tubular Belles”. Ciężko nie odnieść wrażenia, że składa się on z kilku utworów połączonych w całość. Kilka razy całkowicie zmieniają się style w utworze. Początek, lekko przypominający dzwony rurowe, jest w typowym dla Oldfielda klimacie. Jednak im dalej w las, tym staje się bardziej agresywnie i gitarowo. W kolejnych częściach prowadzi nas powolna, zawodząca gitara zmieszana z dźwiękami ryczących silników i syren policyjnych. Gdy już słuchacz przyzwyczai się do tego tempa zostaje zaskoczony o wiele żywszą wstawką. Nie brakuje tu też fragmentów, które spokojnie mogłyby się wpisać w kanony rocka progresywnego.
Jak sam Mike powiedział interesował go heavy metal, dlatego też postanowił wpleść ten gatunek w „Crises”. Pojawiające się w utworze wokale to nikt inny, jak sam Oldfield. To wspaniała wycieczka wśród gitar, syntezatorów, które zapewne w tamtym okresie mogły przywodzić futurystyczne skojarzenia, a już na pewno były całkiem inne niż warstwy orkiestrowe, do których Oldfield nas przyzwyczaił. I na koniec ta piękna praca perkusji, która zostaje wyniesiona na pierwszy plan.
Moim zdaniem to reweacyjna kompozycja, i teraz, po welu latach, czuję w niej tego niesamowitego ducha lat 80.
Strona B
Album „Crises” równie dobrze mógłby być podzielony na dwie płyty. Druga strona jest całkowicie odmienna od piewszej, znajdują się tu … piosenki.
Pierwszą z nich jest absolutny hit „Moonlight Shadow” śpiewany przez Maggie Reilly, wokalistką szkockiego pochodzenia, z którą już współpracował na wcześniejszym albumie.
Wiele osób starało się interpretować tekst utworu jako opowieść o śmierci Johna Lennona. Oldfield w jednym z wywiadów, przyznał, że może faktycznie miało to na niego wpływ, bo podczas tej tragedii był kilka przecznic dalej, na Perry Street. Jednak przyznaje, że prawdziwą inspiracją do napisania utworu był film „Houdini”, w którym żona starała się skontaktować ze zmarłym mężem. Nigdy jej się to nie udało.
Bardzo często też starano się odgadnąć co oznacza liczba 105 osób pojawiająca się w tekście. Teorii było wiele, lecz Mike wszelkie domysły i historie wsadza między bajki. Tłumaczy, że oznacza to po prostu dużą ilość osób, a liczba ta… rymowała się ze wcześniejszą linijką.
To piękna piosenka, znana chyba każdemu. Odtwarzana już ponad sto milionów razy na YouTube i nadal pojawiająca się bardzo często w rozgłośniach radiowych.
W „In High Places” pojawia się jeden z najbardziej charakterystycznych głosów w muzyce rockowej, mianowicie śpiewa tu Jon Anderson z Yes. Krótki i lekko połamany, któremu szczególnie ciekawego brzmienia dodaje użyty wibrafon, na którym gra Pierre Moerlen, francuski perkusista z Gong.
Jednym z moich ulubionych utworów na albumie jest „Foreign Affair”.
Jego zapętlona, równa, stała i hipnotyczna budowa potrafi wprowadzić mnie w stan głębokiego niczym nie zmąconego odprężenia. Na niesamowity klimat, oprócz oczywiście wspaniałego głosu Maggie, niekiedy przechodzącego w szept, składają się tu płynące i migoczące gdzieś w oddali dźwięki syntezatora oraz rozbudowana linia basu, która prowadzi cały utwór gdzieś ku otwartym przestrzeniom. Ja przy tej piosence odpływam w, może nawet kosmiczną, podróż.
„Taurus 3” to jedyny utwór na albumie, który do mnie nie przemawia.
Płytę zamyka piękny, najbardziej rockowy, zaśpiewany, a może bardziej wykrzyczany, przez Rogera Chapmana „Shadow on the Wall”. Jest wiele teorii na temat tekstu, jednak nigdzie nie ma potwierdzenia żadnej z nich. Piosenka została napisana specjalnie z myślą o głosie Chapmana. Mike zapytany o to, w jaki sposób się poznali z Rogerem odpowiedział, że chodzą do tego samego baru.
Roger Chapman uważa, że Mike Oldfield wyświadczył mu wielką przysługę zapraszając go do współpracy, ponieważ „Shadow on the Wall” stało się europejskim hitem.
Kompozytor nie do pomylenia
„Crises” to nie jedyny z albumów Oldfielda, który powinien zagościć na półce z winylami. Na pewno jest to płyta z najbardziej znanym przebojem artysty. Nie wiem czy najlepsza, jestem nieobiektywna, bo twórczość Mike’a towarzyszy mi od zawsze. Kilka albumów znam na pamięć, mam do nich ogromny sentyment i uwielbiam ich słuchać. Jest to genialny kompozytor, którego styl, obojętnie w którym momencie kariery, jest od razu rozpoznawalny. Już po paru dźwiękach jesteśmy w stanie wychwycić, że to właśnie jego utwory. I czy to będą Dzwony Rurowe, „Crises” czy inne albumy to zawsze i bez wahania można wskazać ich autora.
Informacje kolekcjonerskie dotyczące prezentowanego wydania:
Wydawnictwo: Virgin
Numer katalogowy: 205 500-320, s 205 500 a
Format: Vinyl, LP, Album,
Kraj: Europa
Rok wydania: 1983
Gatunek: rock, pop, electronica
Cena albumu waha się od 2 EUR do 50 EUR zależnie od stanu