fbpx
SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #66: ULTRAVOX „VIENNA” - PAN WINYL

SUBIEKTYWNY LEKSYKON PŁYT, KTÓRE WARTO MIEĆ #66: ULTRAVOX „VIENNA”

Przy naszym ostatnim Leksykonowym spotkaniu opowiadałam o krążku „Mensch Maschine” grupy Kraftwerk. Myślę, że dziś będzie o płycie równie spektakularnej i tylko niewiele młodszej. Mowa o Ultravox „Vienna”, czyli ich pierwszym albumie z Midgem Urem, który to skierował formację na całkiem inne tory. To właśnie wtedy, na przełomie lat 70 i 80, dzięki nowemu wokaliście, klawiszowcu oraz gitarzyście w jednym, zespół został zauważony na całym świecie i święcił sukcesy komercyjne. Stali się jednym z najbardziej znanych bandów nowofalowych.

Wpis publikuję 25 marca 2025 roku czyli dokładnie rok po śmierci basisty oraz jednego z założycieli Ultravox, Chrisa Crossa.
SLPKWM Ultavox Vienna Agnieszka Protas

Ultravox (!)

Ultravox został założony w Londynie w 1974 roku. Na początku nazywali się Tiger Lily, następnie zmieniali nazwę kilka razy. Przez jakiś czas wydawało się, że w końcu znaleźli tę, pod którą chcieliby występować, mianowicie The Damned. Okazało się jednak, że taki zespół już istnieje. Ostatecznie wybór padł na Ultravox!. Początkowo panowie używali na końcu wykrzyknika, który nawiązywał do zespołu Neu!. Wtedy też dwóch członków zespołu zaczęło występować pod pseudonimami John Foxx oraz Chris Cross, dwiema pozostałymi, równie ważnymi, osobami byli używający własnego nazwiska Billy Currie oraz Warren Cann. W jednym z wywiadów Foxx powiedział, że słowo Ultravox przypominało mu maszynę jaką jest zespół. Tyle w temacie samego powstania nazwy. Foxx zawsze chciał być maszyną i żyć bez emocji. Za jedną z inspiracji dla Ultravox! podaje się też Kraftwerk. Temat człowieka – maszyny poruszany we wcześniejszym odcinku SLPKWM bardzo ładnie łączy się tutaj w jedną całość.

Pierwsze kroki

Pierwszy album zespołu w glam-rockowym i nowofalowym stylu pod tytułem „Ultravox!” był komercyjną klapą. Podobnie kolejny, bardziej punkowy „Ha! Ha! Ha!”, chociaż na nim pojawił się utwór „Hiroshina Mon Amour”, który był pierwszym kierującym zespół w stronę synth-popu. Wraz z trzecim albumem „Systems of Romance” nadeszło wiele zmian i problemów w zespole. Pierwszą zmianą był styl muzyczny, instrumenty elektroniczne zastąpiły wcześniejsze punkowe zacięcie. Drugą ucięcie z nazwy zespołu wykrzyknika. Kolejne miały dopiero nadejść…

Nie można przypisać temu albumowi wielkiego sukcesu, jednak w końcu coś drgnęło. Udało im się nawet wyprzedać kilka koncertów za oceanem. Niestety Foxx stwierdził, że opuszcza Ultravox. Chciał się zająć swoją muzyką idącą w elektroniczną stronę. Drugą sprawą, całkowicie przyziemną i jakże częstą w muzycznym świecie, były kłótnie w zespole. Foxx odszedł, zostawił kolegom nazwę, ale zespół rozpadał się całkowicie. Muzycy zaczęli współpracować z innymi artystami, wcześniejsza wytwórnia Island Records się od nich odwróciła. Kolejnym, który porzucił zespół, był gitarzysta Robin Simon, dołączył do Magazine.

Zmiany, wielkie zmiany!

Ostatnim tchnieniem Billy Currie poprosił Midge’a Ure’a o dołączenie do Ultravox. Ten niesamowicie zdolny i charyzmatyczny muzyk miał już sporo sukcesów na swoim koncie. Współpracował z kilkoma zespołami w tym z Visage (tam poznali się z Billym) oraz Thin Lizzy, w którym to grał na klawiszach, a podczas trasy koncertowej zastępował Garego Moore’a po jego nagłym odejściu. Ale nad historią Visage i samego Midge’a Ure’a pewnie pochylę się przy innych odcinkach.

Był to strzał w dziesiątkę, najlepszy i najbardziej znany skład Ultravox:

  • Midgr Ure – główny wokal, gitara, klawisze
  • Warren Cann – prekusja i dodatkowe wokale
  • Billy Currie – fortepian, instrumenty smyczkowe syntezatory
  • Chris Cross – bas, dodatkowe wokale

Zespołowi pisało się utwory bardzo łatwo, przez co mogli koncertować grając nie tylko stary materiał, jeszcze z czasów z Foxxem, ale też prezentując nowe piosenki. Jeszcze przed nagraniem albumu wyruszyli na trasę po USA, poprzedzoną kilkoma sekretnymi koncertami w Wielkiej Brytanii.

W jednym z wywiadów Midge powiedział, że gdy dołączył do Ultravox poczuł się jak w zespole artystycznym. Miał wolność w tworzeniu, był zrelaksowany, bo nie czuł barier jak mają wyglądać utwory czy, że muszą trwać trzy minuty. To była dla niego idealna przestrzeń do eksperymentów. Warren Cann opowiada, że wraz ze zmianą w składzie zmieniła się również chemia w zespole. Pozwoliło to jemu, Chrisowi i Billowi znów cieszyć się z tworzenia muzyki.

Odmieniony w skład, jak i nowy kierunek muzyczny, podzieliły entuzjastów Ultravox. Większość z wcześniejszych fanów nie przyjęła zmian pozytywnie i skierowali się w stronę solowych dokonań Foxxa. Niewielka część, która została z zespołem, mogła się połączyć z ogromną rzeszą nowych wielbicieli formacji. Dopiero wtedy, przy czwartym albumie, czyli opisywanym dzisiaj przeze mnie „Vienna”, utwory Ultravox stały się sławne.

Nowy początek i album bez słabych momentów

Po powrocie z trasy po Stanach zespół zaczął szukać wytwórni, jako, że z wcześniejszą współpraca się zakończyła jakiś czas temu. Zagrali jednorazowy koncert w lutym 1980 roku, na którym zostali zauważeni przez Chrysalis Records. Wytwórnia dała im czas w studio na nagranie dem, który wykorzystali na jeden utwór, ale zrobiony od początku do końca. Był to „Sleepwalk” i dzięki niemu podpisali kontrakt płytowy.

Album „Vienna” powstał bardzo szybko. Warren Cann mówi, że nagrywanie zajęło im 10 dni, natomiast Midge podaje 3 tygodnie. Został wydany 11 lipca 1980 roku.

Strona A

Krążek rozpoczyna instrumentalny „Astradyne”.

Kolejny utwór „New Europenians” był jedynym na płycie, do którego najpierw został napisany tekst, dopiero później muzyka. Wykorzystano go w Japonii do reklamy whisky. Plus tamtejszych spotów był taki, że zawsze w rogu ekranu podawano wykonawcę wykorzystanej piosenki. Stała się ona w Japonii tak popularna, że została singlem, który uzyskał status złotej płyty!

Następnie pojawia się „Private Lives”, a tuż po nim „Passing Strangers”, który był drugim singlem z albumu, niestety nie dorównał popularnością poprzednikowi (o nim później). Jest bardziej gitarowy, jego ciemne elementy, przeplatają się z jaśniejszymi dźwiękami syntezatorów.

Ciekawostką jest też teledysk. Trzeba pamiętać, że były to jeszcze czasy przed MTV. Już wtedy panowie wiedzieli, że chcą mieć większy wpływ na swoje klipy i w którą stronę ma to pójść również wizualnie.

„Sleepwalk” był pierwszym singlem w historii Ultravox, który znalazł się w pierwszej trzydziestce brytyjskiej listy przebojów.

To żywy, melodyjny utwór, w którym pierwsze skrzypce grają syntezatory oraz instrumenty klawiszowe. Jak już wyżej wspominałam, to właśnie ta piosenka sprawiła, że zespół podpisał umowę z nową wytwórnią.

Strona B

Muszę przyznać, że „Mr. X” to jeden z moich ulubieńców na albumie.

Zawodzące smyki wplecione w elektroniczne minimalistyczne dźwięki żywcem wyjęte z Kraftwerka robią na mnie piorunujące wrażenie. Ciekawostką w tym utworze jest również to, że śpiewa tu Warren Cann. On też napisał do niej tekst. Był wielokrotnie pytany o kim śpiewa, jednak chce to utrzymać w tajemnicy. Podobno kiedyś przyznał się kim jest tytułowy Mr. X w jednym z wywiadów w brytyjskim radiu. Jedyne, czego możemy być pewni to to, że piosenka nie jest ani o Foxxie, ani o Bowiem, ani o żadnej osobie, o którą Warren został zapytany przez dziennikarzy.

Kolejny to wspaniały „Western Promise”.

Żeby nagrać tak surowe dźwięki perkusji cały zestaw wraz z mikrofonami został wyciągnięty ze studia nagrań i przetransportowany do recepcji, która była cała w szkle i marmurze. Nagrań można było dokonać tylko w nocy. Nikt nie przemyślał tego, że dźwięk będzie się roznosił po całym budynku. Pierwszego wieczoru przyjechała policja, jednak chłopaki byli tak zdeterminowani, że kolejnej nocy znów podjęli próbę. Warren skupił się i spiął tak bardzo, że udało się szybko zarejestrować dokładnie to, czego potrzebowali zanim przyjechał patrol. Oj było warto! Moim ulubionym momentem zawsze jest linia melodyczna, której dźwięki oscylują gdzieś na granicy Orientu. Czy taki był zamysł? Nie wiem, to tylko takie moje skojarzenie.

„Vienna” czyli największy przebój zespołu.

Tej piosence bardzo daleko do ogólnie kojarzonego przepisu na hit, a nawet jest jego totalnym przeciwieństwem. To sprawia, że jest jeszcze bardziej wyjątkowa. Podobno przed tym, jak stała się popularna nikt nie wierzył w jej sukces. Była za długa, zbyt skomplikowana, za spokojna, za bardzo przygnębiająca. Panowie z Ultravox dobrze wiedzieli, że jest to kulminacyjny moment na albumie oraz, że „Vienna” jest najbliższa ideałowi jaki chcieli stworzyć. Ostatecznie „Vienna” została singlem numer trzy. Jest najlepiej rozpoznawalną piosenką Ultravox i trafiła na drugie miejsce list przebojów, gdzie trzymała się dzielnie i długo. Dostali za nią nagrodę za „Najlepszy brytyjski singiel roku”. Została nawet okrzyknięta największym hitem drugiego miejsca w historii muzyki brytyjskiej. Takimi słowani w jednym z wywiadów Migde Ure podsumował sukces utworu :

„… to właśnie czyni sukces – najlepszy utwór muzyczny, a nie najprzystępniejszy.”

Wytwórnia nie chciała się zgodzić na sfinansowanie teledysku, dlatego panowie z Ultravox musieli wziąć sprawy w swoje ręce. Byli tak pewni tego utworu i tak zdeterminowani, że zrobili to za własne pieniądze. Nauczeni swoim pierwszym teledyskiem wiedzieli, że muszą zrobić wszystko sami od początku do końca, żeby tym razem wyglądał dokładnie tak, jak sobie to wymyślili. Postanowili nakręcić film na taśmie filmowej 16 mm, której używano tylko do filmów, nikt nie stosował jej w teledyskach, a wszystko umieścić w stylistyce film noir.

Większość klipu nagrano w Londynie. Scena przyjęcia w ambasadzie została nakręcona w wynajętym domu, którego przygotowanie trwało tak długo, że zespół zaczął raczyć się winem, które miało być otwarte po dniu zdjęciowym. Tak oto scenariusz stał się rzeczywistością, a impreza faktem. Część zarejestrowana w Wiedniu powstała bardzo szybko i była kręcona poza sezonem turystycznym. Okazało się, że wiele z miejsc, które chcieli zamieścić w teledysku było nieczynnych, w remoncie itp. Dlatego ostatecznie skończyli na… cmentarzu.

Ten przepiękny utwór chwyta za serce bardzo mocno. Sam jakby chce wyznaczyć jego bicie. Jest pełen posępnej atmosfery, żalu oraz tęsknoty za tym, co było i już nie wróci. Jest smutny, zawodzący, jednocześnie bardzo romantyczny. Zarówno w tekście, jak i w dźwiękach. Rozpoczyna go i kończy spokojna miarowa muzyka podkręcona wspaniałym i czystym głosem Migde’a Ure’a, który pokazuje jak niesamowite ma zdolności wokalne. W środku rozkręca się w niebywały taniec instrumentów z pianinem i smyczkami na czele. Migde opisując ten utwór używa sformułowania hybrydowy elektroniczny rock ze skrzypcami.

Płytę zamyka „All Stood Still”, który nie powstałby gdyby nie analogowy syntezator Minimoog. Chociaż może i by powstał, ale brzmiałby źle – jak to powiedział Warren. To fantastyczna piosenka łącząca syntezatorowe i elektroniczne dźwięki z gitarą oraz wybitnym głosem Midgea. Jest rytmiczna i zadziorna.

Ponadczasowy klasyk

„Vienna” Ultravox wyznaczyła nowe ścieżki dla zespołu, ale nie tylko. Ten album wpłynął na wielu wykonawców. To przepiękny przykład nowej fali i świeżości jaka została wprowadzona w muzykę. Do tej pory tej płyty słucha się rewelacyjnie od pierwszego do ostatniego dźwięku, a piosenka tytułowa stała się czymś na wzór posępnego romantycznego hymnu, w którym jest tak wiele niewiadomych, taka mnogość opisanych uczuć, a nie zdarzeń, który działa na wyobraźnię bardzo mocno za każdym razem. Ultravox mają niespotykaną zdolność malowania obrazów swoją muzyką. To nie tylko projekt muzyczny, ale i artystyczny. Dlatego wystarczy zamknąć oczy, włączyć album „Vienna” i dać oddać się temu, co tylko namaluje się w naszej głowie. Midge Ure kiedyś powiedział, że każda z tych piosenek została napisana do filmu, który nie istnieje.

Tę płytę po prostu warto mieć!

Informacje kolekcjonerskie dotyczące prezentowanego wydania:

Wydawnictwo:  Chrysalis
Numer katalogowy: CHR 1296
Format:  Vinyl, LP, Album,
Kraj: UK
Rok wydania: 1980
Gatunek: electronic, rock Styl: synth-pop, new wave
Cena albumu waha się od 3 EUR do 50 EUR zależnie od stanu

Pozdrawiam

Agnieszka Protas


Jeśli podoba Ci się to co robię, to możesz postawić mi kawę.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *