REDAKTOR OKTAWIAN PRZEDSTAWIA: LED ZEPPELIN „IN THROUGH OUT DOOR” ROK 1979.
WEJŚĆ DRZWIAMI WYJŚCIOWYMI
Niepopularna płyta znanego artysty.
Przed kilkoma tygodniami miałem przyjemność napisać kilka słów o jednym z nieco zapomnianych albumów zespołu The Police. W zeszłym tygodniu prezentowałem ścieżkę dźwiękową do filmu Pat Garrett and Billy the Kid Bob’a Dylan’a. Idąc za ciosem chciałbym ponownie zaprezentować mało znany album artysty kultowego.
Led Zeppelin to grupa, której raczej nie trzeba przedstawiać ludziom, którzy w jakikolwiek sposób muzyką się interesują. Niektórzy twierdzą, że zespół przereklamowany, inni – że wciąż nie został należycie doceniony. Spójrzmy prawdzie w oczy – album, który chciałbym zaprezentować nie należy to tych najlepszych, a moim zdaniem wciąż jest pozycją obowiązkową w każdej kolekcji. Jestem głęboko przekonany, że nawet najgorszy long play Led Zeppelin jest genialny.
Na przekór mainstreamowym praktykom.
Od początku działalności zespół Jimmy’ego Page’a nie miał najlepszej relacji z mediami. Kolejne long play’e były krytykowane za kradzione kompozycje (Led Zeppelin I), niepoprawne politycznie okładki (Led Zeppelin II), po romans z folkiem (Led Zeppelin III). Mimo wszędobylskiej krytyki każdy kolejny album trząsł w posadach rynkiem muzyczny, a ogromna liczba sprzedawanych płyt miała się nijak do opinii recenzentów. Ponadto kapela biła wielokrotnie rekordy popularności na koncertach, gdzie ludzie bili drzwiami i oknami. Zespół udowodnił, że dobra muzyka broni się sama, a występy na żywo (The Song Remains the Same) tylko potwierdzały, że zespół nie ma sobie równych.
Piąty członek zespołu.
Kolejnym ewenementem tego niezwykłego projektu był sam manager. Funkcja ta raczej nie była kojarzona z działalnością na rzecz muzyków, czy angażowanie się w życie zespołu. Zazwyczaj zatrudniał on zespół, który pracował na niego. Tutaj sytuacja wyglądała „nieco inaczej”. Peter Grant był integralną częścią zespołu i jednym z niewielu tego typu managerów w tamtym czasie. Pracował dla zespołu, a nie zespół dla niego. Jego słowa, że „to muzycy powinni zarabiać” nie były popularne w branży. Zdarzały się nieliczne wyjątki, jak choćby manager The Beatles Brian Epstein odpowiedzialny za podpisanie kotraktu z EMI. Takich maganerów nie było wielu i z pewnością Peter Grant jest współodpowiedzialny za sławę kwartetu z Londynu.
Zespół z przypadku?
Kiedyś założyciel zespołu Jimmy Page miał powiedzieć: „Nie mieliśmy wielkich ambicji. Założyliśmy sobie: Spróbujemy zrobić coś razem i przekonamy się, co z tego wyjdzie”. Trudno mu w te słowa uwierzyć, jako że był muzykiem sesyjnym z ogromnym doświadczeniem zaangażowanym w partie gitarowe na wielu albumach lat sześdziesiątych (m.in. Rolling Stones, The Who, czy Joe Cocker). Był nie tylko mózgiem całego przedsięwzięcia, ale też producentem wszystkich (!) albumów zespołu. To również praktyka wcześniej nieznana na rynku muzycznym. Punktem zwrotnym wydaje się być moment, kiedy to w zespole The Yardbirds rolę managera przejął wspomniany Peter Grant i okazało się, że zespół może godziwie zarabiać. Duet Page-Grant stał się początkiem nowego projektu i zespół o roboczej nazwie The New Yardbirds z Jones’em, Bohnam’em i Plant’em wkrótce przyjął nazwę Led Zeppelin, która na zawsze zapisała się w historii muzyki.
Ósemka, czy dziewiątka?
„In Through Out Door” to ósmy studyjny album Led Zeppelin, a zarazem ostatni wydany za życia wszystkich muzyków. Ówcześnie nazywany w Polsce też jako „dziewiątka”, jako że album koncertowy „The Song Remains The Same” numerowano, jako „osiem”.
Odejście od stylistyki rockowej.
Czemu album „In Through Out Door” zasługuje na uwagę?
Jest w mojej ocenie najmniej znanym krążkiem i odstaje nieco od całej reszty stylistycznie. Krytycy tradycyjnie przyjeli album raczej chłodno, ale muzycy powinni się już do tego przyzwyczaić, bo od samego początku ich twórczość była mieszana z błotem przez „wielkich” z branży.
Wydanie gratką dla kolekcjonerów.
Samo wydanie (a może precyzyjniej) wydania są innowacyjnym podejściem do tematu. Sprzedawane były w eko-friendly reklamówce, czyli smutnej papierowej torbie. Czemu takie rozwiązanie? Otóż mamy do „wyboru” sześć różnych okładek. Każda z nich przedstawia tę samą scenerię widzianą z różnych perspektyw. Sam pomysł był nominowany do nagrody Grammy (Best Recording Package). Sama koperta wewnętrzna też kryła swoje tajemnice. Czarno-biała grafika po zetknięciu z wodą robiła się permanentnie kolorowa. Procesu nie można odwrócić, także „pokolorować” można tylko raz. Jednolite papierowe opakowanie efektywnie pozbawiało kupującego wyboru konkretnej okładki. O jej wersji decydował ślepy traf.
Strona A.
Album rozpoczyna się melodyjnym „In The Evening” i to by było chyba na tyle z klasycznego Led Zeppelin znanego z poprzednich produkcji. „South Bound Saurez” przywodzi na myśl pub na dzikim zachodzie i idealnie komponuje się z okładką. W klimat typowego westernu zostaniemy wprowadzeni przez „Hot Dog”. Oczami wyobraźni widać lekko wstawionego pianistę z niedopitym łykiem szkockiej w brudnej szklance. „Fool In The Rain” to wyraźny wpływy muzyki latynoskiej, gdzie pojawia się jeden z najciekawszych rytmów granych przez Bohnama. Jimmy Page nie stronił od nowinek technicznych i często wzbogacał brzmienie gitary dodatkowymi efektami. Użyty tutaj octaver dubluje dźwięki grane przez gitarzystę sprawiając wrażenie, że solo grają dwie gitary w różnyck oktawach. Taki efekt daje poczucie głębi i tajemniczości.
Strona B.
„Carouselambra” to chyba mój ulubiony numer na całym long play’u. Początek mógłby być z powodzeniem pomylony ze współczesnymi kompozycjami. Zostaniemy uraczeni tutaj solem elektronicznego piana – w zasadzie to ten instrument prowadzi pierwszą połowę kompozycji. Mniej więcej w połowie oddaje prowadzenie gitarze, która wprowadza nas w nastrój znany z „The Song Remains The Same”. Po kilku minutach znowu wrócimy do dźwięków elektronicznych – utwór ma ponad 10 minut i kilkukrotnie zmienia się jego klimat.
„All My Love” to utwór, który nigdy specjalnie nie przypadł mi do gustu. Z pewnością na tym albumie dużo się dzieje – szczególnie pod względem nowych dźwięków, modulacji… jest tu wiele nieoczywistych zmian. Z pewnością było to coś nowego dla fanów słyszących tę płytę długogrającą po raz pierwszy.
„Im Gonna Crawl” uwżam za genialnie zwieńczenie – nie tylko albumu, ale też dorobku artystycznego, którego świadkami byli wszyscy muzycy tego absolutnie wybitnego zespołu.
Posiadane przeze mnie egzemplarze różnią się od siebie zasadniczo. Jeden to reedycja dokonana przez samego Jimmy’ego Page’a – druga zdobyta „przypadkiem” i z pewnością to ona warta jest uwagi.
Płyta znaleziona za workiem kartofli.
Na początku roku znalazłem na serwisie aukcyjnym ofertę sprzedaży kilkudziesięciu kaset magnetofonowych po okazyjnej cenie. Udałem się, żeby osobiście ocenić stan wydań. Okazało się, że w piwnicy zauważyłem doskonale mi znaną okładkę In Through Out Door. Słowem nie wspomniałem, że wiem, co to za album – z pomocą przyszedł mi brak nazwy zespołu na okładce. Jakimś dziwnym trafem sprzedający widząc na okładce Pink Floyd, Deep Purple, Elvis Presley, Led Zeppelin mnożą cenę razy pięć. Czasami jednak nie są świadomi, co sprzedają i tu przydarzają się prawdziwe okazje.
Amerykański press.
Jest to pierwszy amerykański press z 1979 roku zachowany w bardzo dobrym stanie. Wersja okładki „E”. Brak jedynie papierowej okładki wierzchniej. Wewnętrzna koperta „nie malowana” – prawdopodobnie taki stan zostanie przeze mnie zachowany. Przy takich egzemplarzach pojawia się w głowie stos myśli – np. gdzie ta płyta przeleżała te czterdzieści lat?… Jak to się stało, że po kilkudziesięciu latach jest w tak dobrym stanie? Domyślam się, że nie była często słuchana. Te podrapane okładki z porysowanym nośnikiem też mają swój urok. Zawsze zastanawiam się, kto tej płyty słuchał, na jakim sprzęcie, jaka jest historia tego konkretnego egzemplarza…
Złap je wszystkie.
Oczywiście mając na uwadze, że mamy sześć wersji okładki, cytując klasyka, chciałoby się rzec „złap je wszystkie”. Jeżeli ów klasyk nic Ci nie mówi – niewiele tracisz.
Ostatni album Led Zeppelin?
Jest to album uznawany przez zeppelinowych purystów za ostatni prawilny. Proponuję przesłuchać pierwszy album „Led Zeppelin I” (1969) oraz „In Through Out Door” (1979), żeby zobaczyć, jaką drogę, w przeciągu dziesięciu lat przeszedł zespół, który na zawsze zapisał się w historii muzyki rockowej. Album polecam szczególnie tym, którym przeboje Led Zeppelin nigdy nie leżały. Mamy tu zupełnie świeżą odsłonę. Pozostaje jedynie się domyślać, jak wyglądałby kolejny album, gdyby tragicznie nie odszedł Bonzo. Jest to pytanie, które zadaje sobie wielu fanów tej wyjątkowej formacji. Tego nigdy się nie dowiemy.
Informacje kolekcjonerskie dotyczące oryginalnego angielskiego wydania:
Wydawnictwo: Swan Song
Numer katalogowy: SS 16002
Format: LP, 12″
Kraj: US
Rok wydania: 1979
Gatunek: Hard Rock, Blues Rock
Ceny albumu wahają się między 4 EUR a 30 EUR w zależności od stanu.
Pozdrawiam
Zobacz najnowszy odcinek: 33 Obroty Na Minutę Oktawiana i jego taty: